Gdy w 1996 roku John Galliano obejmował stery w Diorze, Paryż zatrząsł się w posadach. Ale dzięki niemu moda nie zginęła, a narodziła się na nowo. Projektant pokazał, że szacunek dla tradycji może iść w parze z niepohamowaną wyobraźnią. Ten rozdział w dziejach mody przypomni album Assouline. Premiera już 15 lutego.
Znacie instagramowe konto @diorinthe2000s? To jedna z wielu internetowych kronik epoki Johna Galliano we francuskim domu mody. Archiwum przełomowych projektów, które dziś uważa się za pożądane modele vintage (w modzie 20 lat to wieczność!): topów z napisem „J’adore Dior”, torebek typu bowling, sukienek we wzór gazety i oczywiście saddle bag.
O tym, jak znacząca dla historii nie tylko samej marki, ale w ogóle mody, była kadencja Galliano w Diorze, świadczy nie tylko instagramowa nostalgia, ale też to, że obecna dyrektorka kreatywna Maria Grazia Chiuri chętnie korzysta z jego archiwów. Najpierw odświeżyła kultową torebkę w kształcie siodła, a w kolekcji „Resort 2022” zaproponowała nową wersję modelu bowling. Zbiór projektów Brytyjczyka jest jak niekończąca się opowieść z pogranicza fantastyki i reportażu.
Englishman in Paris
Dior nie był pierwszą misją Galliano w Paryżu. Do francuskiej stolicy prezes LVMH Bernard Arnault ściągnął go na stanowisko dyrektora kreatywnego domu mody Givenchy (w 1995 r. na emeryturę postanowił przejść jego wielki założyciel). Dla Givenchy Galliano stworzył zaledwie dwie kolekcje couture – Arnault poczuł podobno, że maison Dior będzie dla niego lepszym miejscem. Właściciel domu mody dostrzegł, jak wiele pod względem wyobraźni i kreatywności łączyło Galliano z Diorem. O tym, że LVMH chce zaproponować mu jedną z najbardziej prestiżowych i wymagających funkcji w modzie, projektant dowiedział się o szóstej rano, gdy poproszono go o pilne stawienie się w biurze Arnaulta. Jak zdradził po latach w wywiadzie, na początku myślał, że czeka go nagana, że zaliczył jakąś wpadkę w Givenchy. – Pomyślałem: „o cholera”. Byłem totalnie nieprzygotowany. Miałem pedikiur w złym kolorze, na nogach chodaki Scholla. Nie mogłem się jednak z tego spotkania jakkolwiek wymigać. Gdy Bernard zaproponował mi stanowisko, niemalże spadłem z krzesła.
W kolejnych latach z krzesła spadali krytycy, redaktorzy i wszyscy, którzy kiedykolwiek dostępowali zaszczytu podziwiania kolekcji Galliano na żywo. Każdy pokaz był jak spektakl – transcendentalne doświadczenie, w którym ekstaza towarzyszyła mistycyzmowi. Już podczas pokazu dyplomowego na Central Saint Martins w 1984 r. wiadomo było, że patrzy na modę inaczej. Jego uniseksowa, dekadencka i teatralna kolekcja podobno na początku wprawiła gości w konsternację. Minęło jednak kilkanaście sekund, by wnętrza Covent Garden wypełniły oklaski i krzyki. Zgromadzeni na widowni krytycy, dziennikarze i kupcy najbardziej prestiżowych domów handlowych (Browns wykupił całą kolekcję i zaoferował absolwentowi własną witrynę) wiedzieli, że na ich oczach otworzył się właśnie nowy rozdział historii mody.
Od tej pory Galliano nie poddawał się żadnym ograniczeniom. Do Diora dołączał jako kreator o światowej renomie. Kolekcjami, jakie przez ponad 10 lat tworzył dla własnej marki, zachwycał się cały świat. Podziwiano jego kunszt i wyobraźnię, rozpływano się nad szeroką rangą inspiracji, które miały źródło w historii i teatrze, fotografii i malarstwie, filmie i tańcu, ale także w popkulturze i na ulicy. Galliano był jak gąbka. Chłonął wszystko – anegdoty z życia Marii Antoniny i garderoba Markizy Casati miały dla niego taką samą wartość jak stylizacje gości z ulubionych londyńskich klubów.
Akcja „Galianozacja”
Od albumu „Dior John Galliano 1997–2011”, który już 15 lutego ukaże się na rynku nakładem wydawnictwa Assouline, można oczekiwać nie tylko wizualnej uczty i nostalgii, ale i solidnej dawki wiedzy. Napisania tekstu podjął się bowiem Andrew Bolton – historyk mody i kurator Instytutu Mody w Metropolitan Museum of Art, pomysłodawca najważniejszych wystaw MET ostatnich lat, od „Alexander McQueen: Savage Beauty” z 2011 r. po „Heavenly Bodies: Fashion and Catholic Imagination” z 2018 r.
Podróż po najważniejszych projektach, jakie przez 14 lat Galliano stworzył dla Diora, jest równie ekscytująca co jego pokazy. Dobór kreacji pokazuje szerokie spektrum inspiracji projektanta, a stojące za nimi historie, które Bolton wspaniale przelał na papier, stanowią dowód na to, że nic w twórczości Galliano nie było przypadkowe. Wiele z nich subtelnie nawiązuje do dziedzictwa i wczesnych projektów Diora, inne, nawet jeśli są wytworem wyobraźni projektanta, przemycają elementy biografii ważnych kobiet, wyrastają z fascynacji określonymi kulturami i momentami w dziejach.
Album otwiera zdjęcie niebieskiej sukni, którą Galliano stworzył dla księżnej Diany na Met Galę w 1996 r. Pozostałe projekty ułożono w porządku chronologicznym – są tu więc zarówno czerwona suknia z satyny i wyszywana chińskimi motywami z kolekcji couture wiosna-lato 1997, prosta i drapowana kreacja o fasonie kolumny z kolekcji couture wiosna-lato 1999, a także spektakularne modele z kolekcji couture na wiosnę-lato 2007: wyszywana haftami suknia „Peep-Bo-San” i ręcznie malowana „Yum-Yum-San”, którą Patrick Demarchelier sfotografował na Gemmie Ward.
W albumie zawarto nie tylko fotografie spektakularnych kreacji (za te odpowiedzialny był Laziz Hamani), ale także fragmenty sesji zdjęciowych ilustrujące najpiękniejsze interpretacje projektów Galliano, m.in. zdjęcia z udziałem Shalom Harlow, Natalii Vodianovej i Raquel Zimmermann z różnych edycji „Vogue’a”. Na przestrzeni kilkunastu lat wykonali je najlepsi – od Annie Leibovitz po Craiga McDeana.
Wisienką na torcie są wypowiedzi samego Galliano. Trudno nie wierzyć mu, gdy mówi o pięknie i pożądaniu, romansie i optymizmie. Bez nich nie byłoby Diora.
„Dior John Galliano 1997–2011” (wyd. Assouline) jest już dostępna w opcji przedsprzedaży.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.