Niespodziewany międzynarodowy sukces po pięćdziesiątce zapewniła jej rola Sylvie Grateau w „Emily w Paryżu”. Philippine Leroy-Beaulieu wiele łączy z bohaterką, którą gra w serialu.
Niektórzy twierdzą, że gdy aktorka kończy 40 lat, jej kariera zaczyna wyhamowywać. A gdy dobiega pięćdziesiątki, jej sukces może być już tylko wspomnieniem. W przypadku Philippine Leroy-Beaulieu, czyli Sylvie Grateau z „Emily w Paryżu”, było odwrotnie. Gdy zbliżała się do sześćdziesiątki, jej kariera nagle nabrała tempa. Spektakularny sukces nowego serialu Darrena Stara, twórcy takich hitów, jak „Beverly Hills, 90210” czy „Seks w wielkim mieście”, nie był zaskoczeniem. Słynny producent doskonale wie, co i w jaki sposób serwować widzom. Jednak niespodzianką okazała się sympatia, jaką fani „Emily w Paryżu” obdarzyli Sylvie – tę „francuską sukę”, jak określa graną przez siebie bohaterkę Leroy-Beaulieu.
Zainteresowanie postacią jest tak wielkie, że widzowie domagają się spin-offu produkcji, opowiadającego o Grateau. Co na to Philippine? Choć duża popularność pojawiła się w jej życiu zawodowym bardzo szybko i wciąż trudno jej w ten nagły zwrot w karierze uwierzyć, rozumie, skąd bierze się zainteresowanie Grateau. „Dojrzałe kobiety są o wiele bardziej fascynujące niż dzierlatki, bo posiadły już cenną wiedzę o życiu i o sobie, jakiej młodym dziewczynom brakuje” – mówi. I wierzy, że nadciąga nowa era, w której starość będzie naprawdę ceniona. Ale jeszcze kilka lat temu miała inne zdanie.
„Myślałam, że to, co najlepsze w karierze, jest już daleko za mną” – wyznała Philippine Leroy-Beaulieu w jednym z wywiadów. „I wtedy odezwał się do mnie Cédric Klapisch”. Reżyser pracował nad obsadą serialu „Gdzie jest mój agent?” o kulisach działalności paryskich agencji aktorskich. Zapowiadał się hit, w którym miały wystąpić największe gwiazdy francuskiego kina. „To właśnie Cédric wykopał mnie z aktorskiego podziemia. Dzięki niemu uwierzyłam, że jeszcze dużo przede mną”.
W „Gdzie jest mój agent” Leroy-Beaulieu gra elegancką żonę jednego z głównych bohaterów, granego przez Mathiasa Barneville’a. Jej bohaterka wyróżnia się klasą, którą można określić hasłem je ne sais quoi, dzięki czemu przykuwa uwagę, choć jej obecność nie zajmuje dużej części każdego z odcinków. Jak się okazało, postacią oraz Leroy Beaulieu zainteresowali się również zagraniczni producenci. Gdy pod koniec 2018 r. Philippine schodziła z planu serialu, myślała już o kolejnej ekscytującej roli, choć możliwość, że trafi akurat do niej, była niewielka. „Moja agentka powiedziała, że szukają aktorki w wieku od 30 do 40 lat. A mnie bliżej było do sześćdziesiątki” – opowiadała w podcaście „92NY”. „Przekonała mnie jednak, żeby spróbować”. Producenci serialu, wbrew pierwotnym założeniom, powierzyli rolę 57-latce. Za co dziś wdzięczni są im fani „Emily w Paryżu”. Bo czy wyobrażacie sobie ten serial bez Philippine Leroy-Beaulieu?
Philippine Leroy-Beaulieu od dziecka wiedziała, że chce zostać aktorką
Przemyślany dobór strojów Sylvie Grateau ma z jednej strony uosabiać kobiecą siłę, a z drugiej, wszystko, co kryje się pod pojęciem „francuski szyk”. „Sylvie jest bardziej francuska niż sami Francuzi” – żartowała aktorka w rozmowie z australijskim „Vogiem”. „My naprawdę nie chodzimy non stop na wysokich obcasach i nie pijemy wina od śniadania do kolacji. Jak moglibyśmy w takiej sytuacji pracować?!”.
W innym wywiadzie aktorka zaznaczyła jednak, że dla niej samej ważne jest to, co i w jaki sposób nosi Sylvie. Moda ma bowiem wyjątkowe znaczenie dla Leroy Beaulieu. Jej matka, modelka Françoise Laurent, była nie tylko piękną i stylową kobietą, lecz także pracowała w tej branży. Przez 20 lat współtworzyła biżuterię i akcesoria dla francuskiego domu mody Dior. „Dla mnie była ikoną stylu” – opowiadała aktorka. „Zawsze wyglądała wspaniale, w niesamowity sposób łączyła wzory i kolory, robiła ogromne wrażenie, gdziekolwiek się nie pojawiła. Nauczyła mnie sporo, jeśli chodzi o elegancję, ale z pewnością nie dorównuję jej pod tym względem”.
Na zdjęciu, jakie ukazało się w „The Wall Street Journal”, możemy podziwiać urodę i styl matki aktorki. Fotografia, jaką gwiazda „Emily w Paryżu” podzieliła się z redakcją, pochodzi z 1969 r. Widać na nim uroczą dziewczynkę i dwoje dorosłych. Kobieta jest zgrabna i wysoka, trochę w stylu Jane Birkin. Po drugiej stronie stoi przystojny mężczyzna. To ojciec Philippine, Philippe Leroy. On również jest aktorem.
Gdy Philippine miała siedem lat, odwiedziła ojca za kulisami spektaklu, w którym grał. Wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Właśnie wtedy, jak mówi, podjęła decyzję o swoim przyszłym zawodzie. „Chciałam zostać aktorką, by być jak on” – zdradziła. On z kolei bardzo nie chciał dla córki takiej drogi. Doskonale znał bowiem ciemne strony swojego fachu.
W 1963 r., gdy Philippine Leroy-Beaulieu przyszła na świat, aktorska kariera jej ojca była w rozkwicie. Największą popularnością cieszył się we Włoszech. Razem z piękną żoną, synem i córeczką zamieszkał w centrum Rzymu w pięknym domu otoczonym ogrodem, tak wielkim, że Philippine długo myślała, że mieszkają w parku. Jak wyznała magazynowi „The Wall Street Journal”, dzieciństwo wydaje się jej rajem. Choć rodzice byli Francuzami, czuła się Włoszką. Wyrastała w tej kulturze i tym języku. Dlatego przeprowadzka do Paryża nie była dla niej łatwa. Miała wówczas niespełna 11 lat, a jej ukochani rodzice właśnie się rozstali. Philipinne razem z matką i bratem, Terrence’em, wróciła do Francji. Włoski akcent, nieznajomość paryskiego slangu oraz brak francuskich kontekstów kulturowych sprawiły, że była w szkole traktowana jak wyrzutek. „Czułam się, jakbym straciła tożsamość. Musiałam stworzyć siebie na nowo. To nie było łatwe doświadczenie, ale dziś jestem za nie wdzięczna. Dzięki tym przeżyciom stałam się przecież tym, kim jestem teraz” – powiedziała.
Kiedy miała 25 lat, Philippine Leroy-Beaulieu zagrała w „Biesach” Andrzeja Wajdy
Nie zmieniła się nigdy jej miłość do aktorstwa. Jednak z czasem również matka Philippine zaczęła kręcić nosem na artystyczne plany córki. „Nie chciała, żebym stała się podobna do ojca” – wyznała Leroy Beaulieu w „The Wall Street Journal”. Dlatego zanim poszła na egzamin do szkoły aktorskiej, zdała na Sorbonę, gdzie studiowała literaturę francuską. Ale i tak wkrótce zaczęła występować w teatrze studenckim i zagrała w przedstawieniu wystawianym przez jej profesora od włoskiego. Była to „Mirandolina” Carla Goldoniego. Gdy Philippine po spektaklach kłaniała się wiwatującej publiczności, zrozumiała, że nie ma sensu dłużej uciekać od aktorstwa.
Jako 19-latka zagrała w filmie „Przyjęcie niespodzianka” legendarnego Rogera Vadima, rok później pojawiła się w dwóch dobrze ocenianych serialach telewizyjnych. W 1985 r. Philippine wystąpiła w komedii „Trzech mężczyzn i dziecko”, filmie, który okazał się takim hitem, że Amerykanie wykupili prawa autorskie i stworzyli własną wersję. Francuska wersja była nominowana do Oscara jako film nieanglojęzyczny i do Złotego Globu, zaś Leroy Beaulieu zdobyła nominację do Cezara w kategorii „najbardziej obiecująca młoda aktorka”.
W 1988 r. wystąpiła w „Biesach” Andrzeja Wajdy, miała wtedy 25 lat. Zagrała u boku Isabelle Huppert, Jerzego Radziwiłowicza, Omara Sharifa. Zwłaszcza ten ostatni zrobił na niej wielkie wrażenie. Na łamach „Vogue Arabia” wspominała, że zaprosił całą ekipę filmową do „wspaniałej restauracji w Warszawie”, gdzie serwowano kawior. Rok później Philippine została matką. Choć był to czas, gdy dostawała najwięcej propozycji aktorskich, dla niej najważniejsze było rodzicielstwo. „Na pierwszym miejscu była moja córka” – wyznała w „Vogue’u”. Zrobiła więc dwuletnią przerwę od aktorstwa. A gdy wróciła do branży, nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Była tuż przed trzydziestką, miała na koncie nominację do Cezara, pracę z Vadimem i Wajdą. Ale przełom wciąż nie nadchodził. Aż do 2020 r.
Philippine Leroy-Beaulieu: Naprawdę, wszelkie opinie na mój temat mam po prostu gdzieś
„Sukces zawdzięczam w pewnym sensie pandemii” – powiedziała niedawno. Serwisy streamingowe były wtedy główną atrakcją fanów kina, pragnęliśmy niezobowiązującej rozrywki, czegoś, co choć na chwilę pozwoli uciec od przygnębiającej rzeczywistości. Serial „Emily w Paryżu” idealnie realizował tę potrzebę. W ciągu miesiąca od premiery produkcję Netfliksa obejrzało ponad 58 mln widzów. I o ile opinie na temat głównej bohaterki, Emily, granej przez Lily Collins, były podzielone, postać Sylvie Grateau od początku fascynowała niemal wszystkich.
„Uwielbiam grać Sylvie. W pewnych aspektach jesteśmy podobne. Tak jak moja bohaterka mam silny charakter. Tym, co najbardziej pociąga mnie w osobowościach silnych na pozór, są rany, jakie ukrywają pod zbroją. Sylvie na zewnątrz zgrywa niepokonaną, ale wewnątrz, jak się okazuje, jest krucha. To też kobieta, która dobrze zna siebie, swoje mocne strony, doskonale wie, czego chce i czego nie chce. Co jest przywilejem dojrzałości” – opisywała swoją postać Leroy Beaulieu. „Myślę, że Sylvie uświadomiła mi, jak bardzo jestem odważna. Bo choć nigdy nie należałam do nieśmiałych, to jednak nie wiedziałam, na jak wiele mnie stać. Odkrywam to teraz, dzięki Sylvie. Ciekawe doświadczenie.”
Nowo odkryte przez Philippine Leroy-Beaulieu pokłady odwagi przejawiają się na przykład w jej doborze stylizacji. Zawsze uchodziła za świetnie ubraną, ale teraz stawia na coraz bardziej wyraziste kreacje. Jedną z nich była butelkowozielona zabudowana sukienka marki AMI, w jakiej zaprezentowała się podczas Paris Fashion Week. „Następnego dnia obudziłam się i zobaczyłam, że moja poczta głosowa jest pełna, skrzynka e-mailowa też. Nie miałam pojęcia, o co chodzi” – opowiadała w rozmowie z australijskim „Vogiem”. Okazało się, że perfekcyjnie dopasowana minimalistyczna kreacja w świetle fleszy odsłoniła więcej, niż aktorka zamierzała pokazać. „OK, a więc cały świat zobaczył moje cycki. No i co z tego?” – skomentowała. Wcześniej, w jednym z wywiadów powiedziała: „Tym, co na pewno łączy mnie z Sylvie Grateau, jest jej obojętność na to, co ludzie o niej myślą. W tej kwestii jestem jak ona. Naprawdę, wszelkie opinie na mój temat mam po prostu gdzieś”. Aż chce się zawołać: „Jakie to francuskie”!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.