Choć w drugim sezonie „Bridgertonów” zabrakło księcia Hastings, przebój Netfliksa wciąż serwuje gorące romanse, pełne przepychu kreacje i potężną dawkę plotek z wyższych sfer. Sprawdzamy, czy warto śledzić losy londyńskiej rodziny czasów regencji.
Najbardziej feministyczny serial początku 2022 roku? „Minx” na HBO MAX o pomysłodawczyni magazynu erotycznego dla kobiet z lat 70. XX wieku? „Jak feniks” o odrodzeniu Evan Rachel Wood? „Pożądanie” o dojrzałym seksie? A może… „Bridgertonowie”? Choć Chris Van Dusen, podopieczny Shondy Rhimes, ubiera swoich bohaterów w pełne przepychu kostiumy z czasów regencji, opowiada o emancypacji kobiet lepiej niż niejeden współczesny manifest.
Zniszczyć patriarchat od środka
Podczas gdy w pierwszym sezonie na salony wkroczyła Daphne (Phoebe Dynevor) – z początku niewinna, potem namiętna w związku w księciem Hastings (nieobecny już niestety na ekranie Regé-Jean Page), drugi należy do Eloise (Claudia Jessie). Młodszą Bridgertonównę bardziej od zostania „diamentem”, czyli ulubioną debiutantką królowej, interesuje lektura Mary Wollstonecraft, jednej z pierwszych feministek. Eloise niejednemu konkurentowi udzieli reprymendy, oberwie się też przyjaciółkom i rywalkom, jeśli okażą się nazbyt uległe. Ta dziewczyna chce rozwalić patriarchat od środka, nosząc przy okazji suknie godne księżniczki. Jej wierną towarzyszką jest pochodząca ze zdeklasowanej rodziny Penelope (Nicola Coughlan), która ukrywa przed przyjaciółką swoją podwójną tożsamość.
Jak okazało się w finale pierwszego sezonu, to właśnie nastolatka pełni funkcję regencyjnej gossip girl. Jako Lady Whistledown obsmarowuje przedstawicieli śmietanki towarzyskiej, w swoich felietonach zdradzając ich najskrytsze tajemnice. Penelope, tak jak Eloise, planuje rozbić strukturę społeczną, tyle że ostrym piórem, a nie niewyparzonym językiem.
Niewyparzony język ma też Kate Sharma (Simone Ashley), siostra diamentowej debiutantki Edwiny (Charithra Chandran), którą pragnie zdobyć najstarszy z braci Bridgertonów, Anthony (Jonathan Bailey). – Posłuszna, nie za głupia, z biodrami dobrymi do rodzenia dzieci – bez żenady wylicza pożądane cechy przyszłej żony. Wiedząc, że jako Bridgerton rozdaje karty, Anthony ani przez chwilę nie zastanawia się, czy spełnia wymogi kandydata na męża. Interesuje go tylko to, co potencjalna małżonka może wnieść w ich związek: macicę, wiano i trochę mózgu. O miłości nie marzy, bo swoje już przeżył. Dopóki, oczywiście, nie spotka tej jedynej. Pech chce, że serce zabije mu szybciej do Kate, która do Londynu przyjechała tylko po to, by wydać za mąż siostrę. Jej samej odpowiada pozycja „starej panny” (ma już w końcu skończone 26 lat). Prawdziwej namiętności, jak wiadomo, oszukać się nie da, więc trójkąt miłosny ostrymi kątami wszystkich zainteresowanych w końcu porani.
Poszukiwanie miłości wciąż jest skomplikowane, straceńcze i smutne
Tak jak współczesne jest feministyczne przesłanie ekranizacji sagi Julii Quinn, tak aktualne są refleksje twórców na temat związków. Choć zamiast wytwornych toalet prezentuje się dziś nudeski albo w najlepszym wypadku słodkie selfiki, nie chadza na bale, tylko na szybkiego drinka przy barze, a korzysta nie z pomocy swatek, ale aplikacji mobilnych, tak naprawdę poszukiwanie miłości jest równie skomplikowane, co straceńcze i smutne. Potencjalni partnerzy, tak jak wtedy, tworzą sobie listę pożądanych cech. Mężczyźni często nadal dyktują warunki. Ale gdy przychodzi co do czego, oczekiwania bledną wobec uczucia. To próbuje Anthony’emu wytłumaczyć Daphne, już spełniona w małżeństwie. By jemu też się poszczęściło, musi porzucić zasady flirtu towarzyskiego na rzecz introspekcji, zrozumienia swoich potrzeb, a potem otwarcia się na potrzeby drugiej strony.
By podkreślić emancypacyjne zacięcie „Bridgertonów”, Van Dusen wyraźnie pokazuje, że w regencyjnym Londynie za sznurki pociągają dojrzałe kobiety. Za zamkniętymi drzwiami to królowa, której peruki w drugim sezonie przybierają barwy landrynek, Lady Danbury, pouczająca swoją podopieczną, Kate, że już przeżyła życie, więc może sobie pozwolić na absolutną wolność, i mama Bridgertonów decydują, kto do siebie pasuje, kto może sobie pozwolić na przekroczenie konwenansów, a komu trzeba zamydlić oczy. Kogo te bohaterki przypominają? Samą Shondę Rhimes, bez której nie byłoby telewizyjnych „Bridgertonów”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.