W najlepszych kolekcjach dyplomowych absolwentów prestiżowej londyńskiej uczelni artystycznej moda pokazuje się od politycznej strony. Na przekór ostrożnym wypowiedziom, których ostatnio w młodym dizajnie za dużo. Opanowuje chaos, buduje wspólnotę, podważa neoliberalny kapitalizm.
Zauważyłem ostatnio, że w kolekcjach szkolnych i w projektach dyplomowych uczelni mody dominuje ostrożność. Zarówno w warstwie wypowiedzi, jak i samego dizajnu. Studenci i absolwenci starają się utrzymywać swoje prace w granicach zastanego świata, wpisując się w oczekiwania rynku i uniwersyteckie wymogi. Większość studenckich projektów odnalazłaby się bardzo łatwo w modowym mainstreamie, choć na pierwszy rzut oka – niewprawnego jeszcze w oglądaniu mody – wydawać się mogą eksperymentalne czy nawet dziwaczne.
Tymczasem eksperyment stał się szkolnym zadaniem i, jak każde szkolne zadanie, ma swój klucz rozwiązania. Współczesny, a szczególnie szkolny eksperyment w modzie o nic nie pyta, nie stawia hipotez, niczego nie bada. Stał się sposobem na odrobienie pracy domowej. Swoistym projektowym algorytmem.
Nie, nie jest to moja ocena ani mój zarzut pod adresem tegorocznych dyplomów Central Saint Martins. To refleksja nad współczesnym szkolnictwem projektowym, wynikająca z tego, co widzę we wszystkich szkołach mody, także w tej, w której sam na co dzień pracuję. A zjawisko to jest na tyle szerokie, że nie omija również szkół najlepszych, w których jak w soczewce skupiają się współczesne tendencje.
W pracach dzisiejszych studentów i absolwentów szkół mody brakuje mi kontestacji. I to takiej, która nie byłaby wpisana w szkolne programy. Kontestacja to nie tylko wyrażenie sprzeciwu. Kontestacja, jak rozumiem ją w kontekście uniwersytetu czy akademii sztuki, to wypowiedź (ideowa, artystyczna, projektowa) sformułowana na swoich zasadach. Bez względu na skutki. Taka kontestacja wydaje mi się przeciwieństwem kalkulacji.
Świat zamknięty w metaforze rynku twórczość zamienia w towar, pracę w usługę, a uniwersytet w stragan. Kontestować oznaczałoby dziś wyrażać niezgodę na tę dominującą metaforę. I tworzyć projekty nieobliczone, a może nawet i nieobliczalne.
Nensi Dojaka już w swoim licencjacie na London Collage of Fashion z 2017 roku odwoływała się do kwestii kobiecości. Tematyka bardzo niebezpieczna, bo łatwo o banał, o powielanie schematów, o wpadnięcie w kulturowe pułapki. Na szczęście wyraźnie widać, że temat ten nie stanowi tu jedynie zadania do rozwiązania, ale jest przedmiotem refleksji, a może nawet projektowej performatyki. Projekt ten wydaje się zbudowany na własnych zasadach, które wynikają z refleksji nad estetyką współczesnej mody i nad obecną w niej figurą kobiecości (czy naprawdę ciągle jeszcze musimy posługiwać się w modzie tym słowem, widząc w nim jakąś cechę dystynktywną?). Moda ma na sumieniu niejeden grzech popełniony wobec kobiet, wynikający z pretensji do definiowania i narzucania znaczenia słowa „kobiecość”. Wiązało się to najczęściej z ograniczaniem i wykluczaniem. Gdy Nensi Dojaka w swojej pracy licencjackiej łączyła kobiecość z delikatnością i wrażliwością, a projektowo wypowiadała to poprzez transparentne tkaniny, zmierzała niebezpiecznie w stronę schematycznej i powierzchownej ilustracyjności. Tymczasem w kolekcji magisterskiej, przy zachowaniu tych samych narzędzi projektowych, udało jej się całkowicie od tego niebezpieczeństwa wyzwolić. Tym samym udało jej się wyzwolić kobiecość z opresyjnych schematów, które zepchnęły kobiety w przypisywaną im kulturowo pasywność. Modowa sylwetka oparta na lekkości, zwiewności, przezroczystości, obraz kobiety ukształtowanej z puchu i mgiełki, odbierał jej ciało, zaprzeczał jej fizyczności, skazywał na anielską niemal ulotność, czyniąc z niej symbol ponadziemskiego piękna, ale odbierając tym samym człowieczeństwo. I chociaż Dojak zachowuje skłonność do budowania obrazu kobiecości z transparentnych mgiełek, to jednak nadaje tym mgiełkom charakter i zadziorność. Może właśnie dlatego, że nie przeciwstawia ich ciału. Ciało się w nich nie rozpływa, nie dematerializuje. Wręcz przeciwnie, delikatność, przezroczystość i jedwabistość materii osadzają się na ciele. Przylegają do niego. Kolekcja Dojak nie ukrywa swojego bieliźniarskiego charakteru. Nie jest ona negliżem, lecz strojem skrojonym na miarę ciała. Nie jest jej zadaniem ani skromnie skrywać, ani zalotnie odsłaniać. Kobiety w projekcie Dojak nie są skazane na wybór pomiędzy cnotliwością a wyuzdaniem. Dojak wyjmuje kobiety z maskulinistycznej gry, która czyni z nich obiekt pożądania, i przypomina, a nawet manifestuje ich podmiotowość i autonomię.
Odważną i wyrazistą kolekcję zaprezentowała Sheryn Akiki, w której także poruszyła kwestię kobiecości. To była chyba najbardziej kontestująca kolekcja tegorocznych dyplomów CSM. Chociażby dlatego, że kwestia kobieca została tu ustawiona w kontekście politycznym. W obliczu kryzysów, konfliktów, wojen, zniszczenia świata i niepewności jutra. Sheryn Akiki nie robi jednak antymody, nie pogrąża jej w smutku i żałobie. Jej moda nie przestaje być modą. I choć nie jest w stanie uciec od ogarniętego chaosem świata, to jednak mu się nie poddaje. Można nawet powiedzieć, że żywi się tym chaosem, pożera go.
W świecie konfliktu i kryzysu rządzi się zasadami glamouru. Choć zasady te funkcjonują inaczej niż funkcjonowałyby w bańce neoliberalnego sukcesu, którego glamour był zadekretowaną estetyką. U Akiki glamour jest rozbiegany, rozchełstany, niedopięty, robiony w biegu i pośpiechu. Niepewny jutra, ale też skupiony na chwili obecnej. Gdy patrzymy na projekty Akiki, zmitologizowany, kosztujący miliony, dostępny tylko wybranym perfekcjonizm haute couture wydaje się po prostu śmieszny i karykaturalny. Jaki sens ma moda, która obecna może być tylko na czerwonych dywanach zbudowanego z iluzji świata? Żadnego, jeżeli jej echo nie będzie obecne w Syrii czy Libanie. Moda, którą projektuje Sheryn Akiki, wybucha jak nagłe strzały, jak bomby. Ale jej wybuchy nie niosą ze sobą śmierci i zniszczenia, tylko dawkę życiowej energii, siły, odwagi. Brawury odważnego życia w świecie, który usiłuje nas zastraszyć. Ta moda skierowana jest przeciwko strachowi. Ta moda nie pozwala się bać. Albo inaczej, pozwala się nie bać. Moda jest tu rodzajem politycznego aktywizmu. I to nie dlatego, że została użyta w celach politycznych, ale dlatego, że jest polityczna. Ubieranie się jest polityczne. Obnoszenie się ze swoim wyglądem jest polityczne. Moda to manifestacja.
Manifestacyjna kontestacja kolekcji Gerrita Jacoba polega na tym, że nie projektuje on obiektów i przedmiotów, tylko opowieść, w której zawiera zamkniętą wizję świata. Tworzy ją przy pomocy środków plastycznych i projektowych. Sekwencją sylwetek nakreśla jej ramy, wyborem form ubraniowych kształtuje obraz rzeczywistości, natomiast rysunki, nadruki i detale budują niepowtarzalną specyfikę kreowanego świata. Przy czym kreacja u Jacoba polega na dostrzeganiu, a nie wymyślaniu, dzięki czemu nawet najbardziej szalone, surrealistyczne, nieprawdopodobne czy fantastyczne pomysły wydają się osadzone w rzeczywistości lub mające moc jej kształtowania.
W jego projekcie wszytko jest określone, konkretne, namacalne. Powołuje do istnienia. W tej modzie nie chodzi o rynkowe trendy, lecz o kształt rzeczywistości. Dopracowany w najdrobniejszym szczególe. To, co u innych bywa ozdobą, w projekcie Gerrita Jacoba nieoczekiwanie może okazać się spoiwem. Tak jak flokowane kolorowe łańcuchy do kluczy przytwierdzone do spodni w niemal każdej sylwetce jego kolekcji. Ten detal osadza tę modę w rzeczywistości, a jej fantastyczne wizje czyni realnymi. Nie dziwią więc kurtki czy spodnie pokryte rysunkami w stylu miejskich murali, wykonanymi bezpośrednio na ubraniach z wykorzystaniem aerografu. W jego projekcie jest zresztą dużo hiperrealistycznych, komiksowych, muralowych rysunków, które pokrywają ubrania niczym ściany opuszczonych budynków czy wagony podmiejskiej kolei. Miasto i miejskie życie osiada tu na modzie, odciska się na niej, wchłania ją. Włącza człowieka w swój system. Ale to nie jest system tworzony i zarządzany przez municypalnych polityków. To raczej żywioł życia, które przybiera kształty, formy i kolory niezależne od decyzji płynących z ratuszy.
Miasto, tak jak projekt Gerrita Jacoba, jest tworem wspólnoty. Projektant przy każdej swojej sylwetce skrupulatnie wylicza jej współtwórców: odnotowuje, kto jest autorem rysunków i nadruków, kto wykonał detale, kto zrobił buty. Życie i twórczość mają charakter wspólnotowy. I ta wspólnotowość wydaje mi się właśnie najsilniejszą kontestacją współczesnej polityki. Politykom bowiem, którzy żywią się konfliktem i chaosem, zależy na tym, żebyśmy czuli się samotni.
System polityczno-ekonomiczny, w którym żyjemy, separuje ludzi od siebie. Buduje, dosłownie, między nami mury. Prawdziwe projektowanie nie polega dziś na tworzeniu towarów, które osamotnieni klienci kupią od samotnych kupców. Dziś należy projektować wspólnoty. Taka powinna być funkcja mody, a już na pewno taka powinna być funkcja uniwersytetu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.