Znaleziono 0 artykułów
30.05.2021

„Emily w Paryżu”: Mity o stolicy Francji

30.05.2021
(Fot. materiały prasowe)

Serial „Emily w Paryżu” na platformie Netflix utrwala szkodliwe stereotypy dotyczące stolicy Francji. Sprawdzamy, jak jest naprawdę.

„Emily w Paryżu” obejrzałam z opóźnieniem. Dziesięciu półgodzinnych odcinków (przewijanych często na fast forwardzie) starczyło mi na jedną podróż pociągiem. Nie przeżyłam więc branżowego zachwytu kostiumami Patricii Field, nie zakochałam się w szefie kuchni Gabrielu (Lucas Bravo), który okazuje się sąsiadem tytułowej bohaterki, i nie polubiłam Emily, której wydaje się, że paryżanki noszą koszule z nadrukiem wieży Eiffla. Specjalistkę od marketingu z Chicago, graną wdzięcznie przez Lily Collins, do złudzenia przypominającą młodą Audrey Hepburn, Francuzi przyjęli chłodno. Zobaczyli w niej wszystko, co najgorsze w Amerykanach: ignorancję, samozadowolenie i tandetę. Paryskie gazety rozpisywały się o szkodliwych stereotypach, a anglosaskie wypytywały francuskie influencerki o prawdziwe życie młodych mieszkanek metropolii. Co wynikło z tych rozpoznań?

Paryżanki tak się nie ubierają

Za beret na głowie można oberwać „unfollow” w mediach społecznościowych. Nie mówiąc już o pstrokatych płaszczykach, niepasujących do siebie wzorach czy niewygodnych szpilkach. Emily miała stać się Carrie Bradshaw pokolenia milenialsów, ale większość jej strojów pozostała kostiumami z ekranu, zamiast przeobrazić się w inspiracje stylistyczne dla rówieśniczek bohaterki. Broni się może jedynie mała czarna, którą Emily zakłada na randkę w Operze Paryskiej. Twórcy serialu złożyli tym lookiem hołd Audrey Hepburn w „Zabawnej buzi”.

Nie w każdej kamienicy wciąż się coś psuje

Emily jest zmuszona do kąpieli u przystojnego sąsiada Gabriela, bo stare rury w kamienicy, gdzie zajmuje pokój na poddaszu, oczywiście szwankują. Lily Collins, która mieszkała w Paryżu przez cztery miesiące, żeby przygotować się do roli, twierdzi, że te usterki nie są wymyślone. – Nie miałam ciepłej wody ani ogrzewania, a winda się zepsuła – wspominała w programie „Live With Kelly and Ryan”. Paryżanie oburzają się na stereotypowe traktowanie, jednocześnie przyznając, że chambre de bonne Emily i tak jest nieco lepszy niż w rzeczywistości. W każdym razie na oko dwa razy większy – zazwyczaj takie pokoje mają około 20 mkw.

(Fot. materiały prasowe)

Żadna francuska firma nie zatrudniłaby Amerykanki, która nie zna języka

A już na pewno ze względu na nią nie zaczęto by mówić w pracy po angielsku. Emily uczy się języka z rozmówek, a wspomaga się translatorem, który zdaniem Francuzów nigdy nie działa. Emily nie tylko nie odbyła kursu francuskiego przed wylotem z Chicago, ale nie przeczytała też chyba ani jednego przewodnika po Paryżu. Nie zna nawet słynnej Café de Flore, gdzie bywali egzystencjaliści. Nierealistyczna jest nawet podróż Emily z lotniska do mieszkania. Gdy twitterowicz z Francji próbował odtworzyć trasę na mapie miasta, trzy razy się pogubił. Poza tym, jak wskazuje wielu francuskich blogerów, dwudziestolatka z pewnością poruszałaby się metrem, a nie taksówkami. Tak jest szybciej i taniej.

Paryżanie nie są (aż tak) gburowaci

Wielu paryżan najbardziej oburzyło przedstawienie ich samych. W serialu paniusie w kostiumach Chanel nie sprzątają kup po swoich psach, pracownicy biur gadają o seksie, palą w biurze i piją wino w przerwie na lunch, a kelnerzy obrażają się na gości, którym nie smakuje jedzenie. „Wcale nie jesteśmy tacy chamscy!”, bronili się zaciekle Francuzi w mediach społecznościowych. Owszem, snobistyczni, ale to jednak nie to samo. „Zamawianie steka well-done to skandal!” – komentowano, szukając w serialu kiksów. „A te zawieszki na torebce Emily wyglądają jak z początku lat 2000.” – dodawano.

Paryżan zabolało też posądzenie o seksizm. Gdy Emily oburza się na reklamę perfum, w której występuje naga modelka, wygłasza tyradę o #MeToo, podczas gdy Francja przepracowuje temat molestowania seksualnego, przemocy wobec kobiet i szowinizmu, prowadząc własną akcję pod hasztagiem #BalanceTonPorc („Donieś na swoją świnię”).

Miasto nie jest homogeniczne

Nie tylko zawieszki na torebkach Emily wyglądają jak z początku lat 2000. Tak właściwie wygląda cały serial. Nie ma tu nawet cienia blokowisk, gdzie gnieżdżą się imigranci, w cieniu są bohaterowie koloru. Nie ma brudu, jest blichtr. Lśniąca luksusem powłoka miasta. To Paryż turysty, a nie mieszkańca.

Scenarzysta Darren Star chciał, by „Emily” była „listem miłosnym do Paryża”, tak jak kiedyś „Seks w wielkim mieście” uznano za pochwałę Nowego Jorku.

Autorzy kontynuacji tej drugiej produkcji – „And Just Like That” – wsłuchali się w krytykę. Postanowili uwspółcześnić serial, dodając do obsady kobiety koloru, do scenariusza temat starzenia się, a do ważnych wątków rozpad przyjaźni ze względu na odmienne poglądy. „Emily w Paryżu”, choć nakręcona współcześnie, jest co najwyżej pochwałą tupetu. Obyczajowo, społecznie i politycznie pozostaje w ubiegłym wieku. Szkoda, bo popularne seriale mają dużą moc edukacyjną. Ten utrwala tylko dawno nieaktualne stereotypy.

Kto chce zobaczyć prawdziwy Paryż, niech lepiej włączy „Nędzników” Ladja Ly’ego na HBO GO. Tam na obrzeżach miasta toczy się prawdziwe życie drobnych przestępców i zdemoralizowanych policjantów. Ich krucha symbioza w każdej chwili może zostać naruszona. A wtedy swąd palonych samochodów czuć nawet na Polach Elizejskich.

(Il: Stefania Kolanowska)

 

Anna Konieczyńska
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Emily w Paryżu”: Mity o stolicy Francji
Proszę czekać..
Zamknij