Znaleziono 0 artykułów
22.11.2024

In vitro zmienia życie. Fascynujący film „Joy” pokazuje twórców rewolucyjnej metody

22.11.2024
(Fot. Materiały prasowe)

In vitro zmieniło już życie ponad 12 milionów rodzin. W filmie „Joy” reżyser Ben Taylor przenosi nas do lat 70., kiedy pionierskie badania brytyjskich naukowców stanęły w obliczu ostracyzmu społecznego, a ich praca, choć obiecywała poprawę życia wielu ludzi, spotykała się z dużym oporem. Twórcy chcieli oddać hołd tym, którzy umożliwili niepłodnym parom spełnienie marzeń o dziecku, a także zaprezentować, jak nauka może przełamać bariery ignorancji i uprzedzeń. Film od 22 listopada w Netflixie.

Początki tego projektu sięgają dziewięciu lat wstecz. – Urodził się wtedy nasz syn, który został poczęty metodą in vitro ­– mówi mi scenarzysta Jack Thorne. – Udało nam się za siódmym razem – dodaje jego partnerka, również scenarzystka, Rachel Mason. – A wszystko dzięki wspaniałym ludziom, którzy w latach 70. doprowadzili do przełomu i umożliwili niepłodnej kobiecie zajście w ciążę, my dziś możemy być szczęśliwymi rodzicami. Chcieliśmy oddać im w ten sposób hołd.

Naukowcy, dzięki którym urodziło się 12 milionów dzieci

(Fot. Materiały prasowe)

Metodę zapłodnienia in vitro opracowali brytyjscy naukowcy. Embriolog Robert Edwards i ginekolog Patrick Steptoe swoje badania rozpoczęli jeszcze w latach 60. Sukces osiągnęli 25 lipca 1978 roku, kiedy w wyniku ich pracy urodziła się Louise Brown, pierwsze dziecko poczęte metodą in vitro. To o ich pracy opowiada film „Joy”.

Na wydarzenia patrzymy z perspektywy młodej pielęgniarki i embriolożki Jean Purdy (Thomasin McKenzie), która tak jak jej koledzy musi się mierzyć z ostracyzmem społecznym. Przeciwników prowadzonych badań nad in vitro nie brakuje. Wyzywają bohaterów od wysłanników diabła. I oskarżają o niemoralność i zepsucie. – Dzięki staraniom m.in. mojej bohaterki na świat przyszło 12 milionów dzieci, co jest niesamowitym osiągnięciem! Zawdzięczamy je właśnie tym pionierom, których pokazujemy w filmie – mówi McKenzie. I dodaje: – Bardzo chciałabym, żeby ludzie dostrzegli wpływ, jaki na tę pracę miała Jean Purdy, bo mam wrażenie, że ona nie została należycie doceniona.

Bean Taylor: za pomocą „Joy” chcieliśmy celebrować naukę

(Fot. Materiały prasowe)

Umówmy się, „Joy” nie jest ani popisem oryginalności, ani rewolucją w sposobie opowiadania. Ale to film, który dzisiaj wydaje się potrzebny. Przede wszystkim dlatego, że w czasach, w których ludzie na całym świecie podważają naukę, film Bena Taylora przypomina, że to właśnie starania naukowców potrafią uczynić świat piękniejszym.

To było dla nas bardzo istotne – mówi reżyser Ben Taylor. – Jack i Rachel pisali scenariusz w czasie pandemii COVID, kiedy w wielu krajach, w tym w naszym, pojawił się przerażający sceptycyzm wobec ekspertów. Osobistości medyczne były traktowane z podejrzliwością. To był czas, kiedy możliwość zatrzymania postępu albo nawet jego cofnięcia wydawała się realna.
Dlatego dla Jacka i dla mnie było bardzo ważne, żeby celebrować naukę, pomysłowość
, staranność i dbałość o szczegóły naszych bohaterów. Pamiętam, że po premierze „Top Gun” liczba aplikacji do Sił Powietrznych USA wzrosła czterokrotnie. Powiedziałem więc Jackowi, że jednym z moich marzeń związanych z „Joy" jest to, żeby po premierze nastąpił wzrost zainteresowania studiami naukowymi, zwłaszcza w zakresie embriologii. Jeśli nasz film stanie się formą pronaukowej propagandy, będę zachwycony – dodaje.

(Fot. Materiały prasowe)

Dla Boba, Patricka i Jean jednym z centralnych założeń pracy było przekonanie, że niepłodność jest stanem medycznym jak każdy inny. A skoro mogą istnieć sposoby na jej leczenie, to nie powinna istnieć – opowiada Rachel Mason. – Jestem pewna, że w Polsce, kraju Marii Skłodowskiej, ojczyźnie naukowego postępu, to zostanie docenione – dodaje.

Nauka ekscytująca jak sport ze świąteczną atmosferą w tle

Przy pisaniu scenariusza zastanawialiśmy się, jak opowiedzieć historię, której sercem jest nauka. Jak pokazać ją jako ekscytującą, skoro nauka najczęściej wiąże się z porażkami? – mówi Jack Thorne. – Naukowcy najpierw popełniają błędy, żeby w końcu osiągnąć sukces. W przypadku zapłodnienia metodą in vitro ponosili porażki przez 10 lat. Dopiero po dekadzie przyszedł czas na świętowanie sukcesu. Żeby to wzbudzało w widzu emocje, zdecydowaliśmy się nadać tej opowieści strukturę przypominającą film sportowy: drużyna, która dąży do osiągnięcia celu, po długich bojach w końcu wygrywa – tłumaczy scenarzysta.

I choć przecież wszyscy wiemy, jak się ta walka zakończy, to ekranowe emocje łatwo się udzielają, w czym największa zasługa aktorów. Zwłaszcza Bill Nighy świetnie radzi sobie z równoważeniem patosu. Gra zrzędliwego chirurga, który pod zasłoną malkontenctwa skrywa serce pełne ciepła. Nie dziwi więc, że Netflix wprowadza ten film w okresie świątecznym, bo choć Boże Narodzenie nie odgrywa tu istotnej roli, to wszystko inne jest tu kojarzone z tym okresem: walka o szczęście rodziny rodem z „To właśnie miłość”, brytyjskiego hitu świątecznego emitowanego co roku w telewizji.

Naprawdę rzadko ma się okazję zagrać kogoś takiego, jak Bob Edwards – dobry człowiek, świetny w swoim fachu, robiący coś naprawdę ważnego dla dobra innych. Fakt, że jest to tak pozytywny film, przyciągnął mnie do tego projektu. Cieszę się, że mogłem doświadczyć tej serdeczności – mówi mi James Norton.

Epokowe odkrycie naukowe wobec tłumu przeciwników 

(Fot. Materiały prasowe)

Ten film pomyślany jest tak, że nie ma w nim złego bohatera. Antagonistą są przeciwnicy nauki, zrzeszeni wokół Kościoła, ale też instytucji medycznych ­– opowiada mi z kolei reżyser Ben Taylor, który wcześniej dał się poznać światu dzięki serialowi „Sex Education”. ­– To jest dla mnie niesamowite, że metoda in vitro, która od początku była promowana jako coś, co może poprawić los setek brytyjskich rodzin, miała tylu przeciwników. Sprzeciwiać się czemuś, co daje ludziom nadzieję na założenie rodziny, jest dla mnie szaleństwem. Mam nadzieję, że nie stworzyliśmy karykaturalnego obrazu opozycji w filmie, bo chcieliśmy pokazać, w jakich realiach pracowali w latach 70. naukowcy, wobec których opór stawał się coraz bardziej intensywny. Oczywiście nałożyła się na to ignorancja ludzi, którzy nie mieli pojęcia, z czym in vitro tak naprawdę się wiąże. Świetnie to pokazuje reakcja tabloidów na sukces pierwszego zapłodnienia in vitro: wystarczyły 24 godziny, żeby z nagonki na naukowców przejść na radość i celebrację ich sukcesu – dodaje.

Pytam twórców, czy ich zdaniem „Joy” może przysłużyć się zmianie nastawienia osób, które dziś nadal są przeciwne in vitro. – Świadomość, że wciąż istnieją przeciwnicy tej metody, którzy stosują te same argumenty, co ich poprzednicy w latach 70., bardzo mnie smuci. Mam nadzieję, że ludzie, którzy zobaczą ten film, zrozumieją, że sprzeciw wobec in vitro jest niesprawiedliwy. Bardzo by mnie to ucieszyło ­– mówi Ben Taylor.

Ten film ma wyjątkową wartość, bo daje widzom wgląd w życie i doświadczenia innych ludzi, co pozwala rozwinąć wobec nich empatię. Wejść w sytuację, z którą nie miało się doświadczenia. To jest wręcz bezcenne – podsumowuje aktorka, Thomasin McKenzie.
 

Artur Zaborski
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. In vitro zmienia życie. Fascynujący film „Joy” pokazuje twórców rewolucyjnej metody
Proszę czekać..
Zamknij