Filipka w wielkim mieście spędziła miesiąc w Buenos Aires. W cyklicznym felietonie dzieli się obserwacjami z pobytu w stolicy Argentyny, gdzie codziennie życie naznaczone jest niepewnością.
Popularne powiedzenie wśród ekonomistów brzmi: istnieją cztery rodzaje krajów – uprzemysłowione, rozwijające się oraz Japonia i Argentyna. Jako że przez chwilę pracowałam w finansach, nie potrafię zignorować tej informacji. Ekonomia wpływa na nasze życie tak jak klimat, a w przypadku Argentyny porównanie ekonomii do pogody jest zasadne, bo jednego dnia może być słoneczna, by następnego nagle się załamać. Ceny, podobnie jak nastroje społeczne, bezustannie fluktuują. Mimo to Buenos Aires, w którym spędziłam miesiąc, to najbardziej fascynujące z odwiedzonych przeze mnie miast.
Argentyna zachwyca różnorodnością. To miasto nigdy nie śpi
Metropolia łączy w sobie klimat Paryża, Bukaresztu i Nowego Jorku. Jest spektakularnie zaprojektowana, pełna egzotycznej zieleni, a każda z jej dzielnic jest zupełnie inna. Północne części, położone wzdłuż zatoki La Plata, są względnie bezpieczne – samotna przejażdżka komunikacją miejską w środku nocy mnie nie przeraża, chociaż muszę oczywiście zachować wzmożoną czujność. Życie Buenos Aires toczy się zresztą nocą. Kawiarnie serwujące śniadanie otwierają się o 10, na kolacje nie wychodzi się wcześniej niż o 22.
Najbardziej zjawiskowa jest dzielnica Palermo podzielona na trzy rejony: Palermo Chico, położone między ogrodem botanicznym, planetarium a Museo de Arte Latinoamericano, którego kolekcja i architektura są na światowym poziomie, Palermo Soho znane z życia nocnego oraz Palermo Hollywood, które swoją zabudową przypomina Los Angeles. Do tego mamy jeszcze Recoletę, pełną pomników, San Telmo w klimacie paryskiej dzielnicy łacińskiej oraz Puerto Madero, czyli nowoczesną dzielnicę zbudowaną na sztucznej wyspie, niczym tokijska Odaiba. Warto jednak ruszyć także do typowych dzielnic mieszkalnych, takich jak Villa Crespo, Belgrano, czy Colegiales.
Argentyna bankrutowała już dziewięć razy. Jak żyje się w kraju drogim i niestabilnym?
Czas na półkuli południowej płynie inaczej. Choć w Argentynie mieszkańcy zmagają się z dużymi problemami finansowymi (na przełomie lipca i sierpnia zlikwidowano dopłaty do prądu, wody, edukacji czy ubezpieczenia, przez co rachunki skoczyły pięciokrotnie), panuje tu pewien rodzaj spokoju. Zgaduję, że wynika to z wytrwałości, na jaką muszą zdać się mieszkańcy kraju, który zbankrutował dziewięć razy. To wrażenie jest jednak powierzchowne. W Buenos Aires regularnie wybuchają masowe zamieszki, podczas których barykaduje się wyjście z okupowanej części miasta. Trzeba zatem zachować przytomność, żeby nie znaleźć się w złym miejscu o złym czasie.
Na pierwszy rzut oka nie widać permanentnego kryzysu. Restauracje są pełne, ludzie prowadzą dynamiczne życie towarzyskie, oszczędza się raczej na przedmiotach, które zresztą mają absurdalne ceny. Menu w restauracjach z uwagi na niedostępność produktów zawiera z reguły tylko kilka pozycji.
W Buenos Aires zwracają też uwagę odpadające klamki, pęknięte szyby, zardzewiałe kraty. W mieszkaniach zalegają niedziałające pralki i klimatyzatory. Wielu sprzętów nie można naprawić. W Argentynie wszystko staje się droższe i starsze, dlatego – być może – jej życie codzienne wymaga uporu. Tylko tak można przeciwstawić się tej bezlitosnej grawitacji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.