„Podczas wieczornego przyjęcia postanowiłam, że włożę elegancką suknię, zestawiając ją z adidasami, co zszokowało gospodarzy bardziej niż genderowe przekroczenie”. Filipka w wielkim mieście wspomina swoją wyprawę do fascynującego Bangladeszu, gdzie zaznała niezwykłej gościnności.
Podczas wiosennych porządków natrafiłam w szufladzie na nietypowy zestaw do picia herbaty. Sześć kubków z wydrążonej łodygi bambusa z drewnianą tacą to pamiątka z niezwykłego wyjazdu. Na krótko zanim ruch lotniczy zastygł w pandemicznej ciszy, spędziłam kilka dni w najgęściej zaludnionym mieście świata, stolicy Bangladeszu, Dhace, gdzie co dwa lata odbywa się międzynarodowe biennale sztuki.
Stan mentalnego odurzenia towarzyszył mi przez cały pobyt. Zaczęło się tuż po lądowaniu, kiedy na karuzeli bagażowej zobaczyłam stłoczone pralki, kanapy i klatki ze zwierzętami. Ludzie wracający z emigracji przywozili ze sobą cały dobytek. Zwątpiłam, czy znajdę swoją walizkę. Kiedy po dwóch godzinach udało mi się wydostać z hali przylotów, czekała mnie przeprawa przez miasto. Z każdą godziną ruch stawał się coraz bardziej natężony. Dla osób, które przylatywały w godzinach szczytu, spędzenie pięciu godzin w taksówce było normą. Alternatywą dla pasażerów bez większego ekwipunku są riksze, ale to rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Zestawu szpilek w rozmiarze 45 nie można przecież spakować do kieszeni, a ja zabrałam więcej par, niż było okazji do ich noszenia.
Pierwsze wrażenia z pobytu w Dhace
Po zameldowaniu w pokoju hotelowym zapragnęłam szybkiej drzemki, żeby przestawić swój umysł na nowe realia. Biennale otwierało się dopiero na drugi dzień, a ja nie miałam dodatkowych planów. Wyszłam więc z założenia, że w miejscu tak odmiennym od mojej codzienności i tak wszystko będzie dla mnie ciekawe. Ruszyłam zatem lekko zdezorientowana prosto przed siebie. Nie spodziewałam się, że już ulica będzie tak intensywnym doświadczeniem. Chaotyczny ruch wyostrzył moją percepcję do maksimum. Na każdym kroku musiałam uważać, żeby nic na mnie nie spadło. Na przejściach dla pieszych policja kierująca ruchem oferowała mi pomoc w dostaniu się na drugą stronę, bo samochody rzadko kiedy się zatrzymują i każdy radzi sobie sam. Po kilku godzinach wędrówki ukryłam się w sklepie ze sprzętem AGD, żeby odsapnąć. Ucięłam tam sobie miłą pogawędkę ze sprzedawcą. – Jak się tutaj znalazłeś? Ten kraj nie leży na turystycznym szlaku – powiedział. – Czasem pojawia się ktoś, żeby złożyć hurtowe zamówienie na tkaniny i tyle.
Podczas oglądania budynku Akademii Sztuk Pięknych zostałam nagle otoczona przez grupę chłopaków. Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w moje łydki, jakby coś było na nich napisane. Dopiero po chwili zrozumiałam, że w Bangladeszu nikt nie nosi szortów. Choć kraj jest świecki, to popełniam jakiś obyczajowy eksces. Postanowiłam zawrócić do hotelu i po drodze w centrum handlowym kupić kliszę do aparatu, o której zapomniałam przy pakowaniu. – Teraz są aparaty cyfrowe. Już nikt nie używa analogowego sprzętu – zaczął mi ze zdziwieniem tłumaczyć sprzedawca, myśląc chyba, że urwałam się z choinki. Żeby zasnąć i uporać się z nadmiarem wrażeń przed snem, wypiłam szklankę whiskey. Alkohol jest surowo zabroniony – jedynie obcokrajowcy mogą wwieźć jeden litr mocnego trunku na głowę. Jedyną alternatywą były malutkie puszki ciepłego piwa dostępne w cenie 10 dolarów w hotelowej restauracji, co skutecznie zachęcało mnie do wstrzemięźliwości.
Crossdressing w konserwatywnym społeczeństwie
Dzień otwarcia biennale uczciłam skokiem do basenu, którego szybko pożałowałam. Nie jestem mistrzynią sportów wodnych i łatwo łapię zadyszkę. Los chciał, że w tym samym momencie w powietrzu zawisła gęsta chmura smogu, przy której warszawskie powietrze zimą to rześka bryza nad oceanem. Pospiesznie udałam się na wydarzenie. Wystawa pilnowana była przez wojsko i miałam wrażenie, że jeden z żołnierzy mnie podrywa. Niepoprawnie odczytałam jednak sygnały i o mały włos nie zostałam deportowana. Żeby odreagować, udałam się z grupą lokalnych hipsterów do modnej dzielnicy Gulshan, gdzie można kupić tkaniny, których wzory igrają z granicami wyobraźni.
Podczas wieczornego przyjęcia postanowiłam, że włożę elegancką suknię, zestawiając ją z adidasami, co zszokowało gospodarzy chyba bardziej niż sam fakt genderowego przekroczenia. Banglijki ubierały się na takie okazje wytwornie, z dużą ilością biżuterii, głównie ze złota, wkomponowanej w dopracowane uczesanie. Nie byłam jednak pewna, na ile sukienka to bezpieczny wybór. W Bangladeszu za homoseksualność grozi przecież kara śmierci. Istnieje co prawda kategoria trzeciej płci, ale jest politycznie represjonowana. Jak się ma do tego akt crossdressingu w wykonaniu zagranicznej turystki? Musiałam to sprawdzić na własnej skórze.
Na przyjęciu porównano mnie do Marlene Dietrich
Samo przyjęcie było dosyć nietypowe. Program artystyczny ułożony został wokół występu transwokalistki. Ze sceny wyznała, że jeśli w takim stroju wyszłaby na ulicę, trafiłaby do więzienia. Nerwowo sięgnęłam po tych słowach po kolejnego drinka, które tego wieczoru wbrew regulacjom pojawiły się w nieograniczonej ilości. – Marlene Dietrich! – krzyknął na mój widok barman. Choć nigdy w życiu nie posmakował alkoholu, serwował najrozmaitsze koktajle przygotowane według precyzyjnego przepisu. Spodobała mi się ta nowa tożsamość. Chłopak wymyślił nawet drinka o nazwie Filipka, który zwalał z nóg eklektycznym składem. Zaoferował, że wypije łyk, jeśli wyjdę za niego za mąż, ale trudno było mi składać wiążące obietnice.
Ostatniego dnia udałam się zobaczyć Muzeum Narodowe. Na każdym kroku proszono mnie o zdjęcie. Ojcowie stawiali przy mnie swoje córki, żony mężów, babcie wnuków itd. W środku w sklepie z pamiątkami panowała pustka. Jedynym obiektem był wspomniany zestaw do herbaty, który do teraz przypomina mi o tej niezwykłej podróży. Co z niej jeszcze przywiozłam? Bezcenne doświadczenie otwartości okazywanej przez ludzi, dla których byłam przecież całkowicie obca.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.