
Filipka Rutkowska w cyklicznym felietonie zastanawia się nad tożsamością. Wbrew głosom, że tylko jedna, spójna może być autentyczna, dowodzi, że jest akurat odwrotnie.
Z niejednej bańki społecznej chleb jadłam, przez wiele tożsamości mogłam spoglądać na świat. Kiedy przypadkiem natrafiłam na nagranie sprzed 15 lat, w którym składam życzenia urodzinowe, poczułam się jak bohaterka wierszy Sylvii Plath oraz wszystkich innych poetek, które patrzą wstecz na swoje życie. Zapewne każdy przeżywa chwilowe zagubienie, kiedy nagle znajduje swoje stare zdjęcia. Widać na nich nie tylko upływ czasu, lecz także ewolucję sposobu myślenia. W każdej społeczności, której na przestrzeni lat byłam częścią, czułam się dobrze, a szukałam dalej. Wrażenie bycia zarazem u siebie i w obcości jest dla mnie jedną z definicji queeru.
Strategia przetrwania w opresyjnej rzeczywistości
W nagraniu sprzed 15 lat byłam bardzo szczupłym, krótkowłosym chłopakiem w prostokątnych, dopasowanych okularach, który dopiero co wyszedł pokiereszowany z długiej walki z uciążliwym trądzikiem. W moich życzeniach skierowanych do przyjaciółki wybrzmiewały silny idealizm, wiara w przyjaźń, potrzeba bliskości z drugim człowiekiem. Dziś słyszę w tych pięknych słowach straszny, stłumiony ból, którego od dawna już w sobie nie mam. W tamtym czasie musiałam ukrywać prawdę o sobie. Zamiast dzielić się z bliskimi swoimi przeżyciami, prowadziłam sekretny szkicownik, w którym rysowałam pierwsze randki i miłości, istniejące jedynie dla mnie. Nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek będę mogła o tym mówić otwarcie.
Jako strategię przetrwania w opresyjnej rzeczywistości naturalnie zaczęłam posługiwać się drobnym wachlarzem tożsamości. Otwarte wyznanie tego, co czułam, mogłoby narazić mnie na przykre konsekwencje oraz przemoc. W tamtym okresie nie znałam ani jednej osoby queer, co oznaczało, że nigdy nie miałam okazji nawet opisać komuś swojego doświadczenia. W podobnej sytuacji znajduje się mnóstwo ludzi na całym świecie, bo mówienie otwarcie o tym, kim się jest, to ogromny przywilej.
Ludzie zwykli traktować jedną, spójną tożsamość jako coś autentycznego
Dziś, po latach konfrontacji ze społeczną rzeczywistością, udało mi się zdobyć upragnioną wolność. Nie doświadczam już emocji, które tłoczyły się we mnie jako nastolatku. Ale moje przeżycia ukształtowały sposób, w jaki postrzegam tożsamość. Nie potrafię myśleć o niej jako o spójnej i niezmiennej strukturze, którą można przeżywać w sposób otwarty i spontaniczny przez całe życie. Tożsamość jest dla mnie wielością głosów, które w sobie słyszę, empatią wobec swoich wcieleń, w których dostrzegam kruchość i ludzką słabość, jest dla mnie instynktem przetrwania.
Często mam wrażenie, że ludzie zwykli traktować jedną, spójną tożsamość jako coś autentycznego, a jej rozmycie – jako podejrzaną mistyfikację. Według mnie jest odwrotnie. To właśnie nieustanna niepewność co do tego, kim się jest, świadomość, że zawsze możemy siebie zaskoczyć, i niekończąca się gotowość na zmiany są w moich oczach bardziej prawdziwe niż przekonanie, że różnych aspektów zawiłego życia społecznego będziemy doświadczać zawsze z tej samej perspektywy.

Zaloguj się, aby zostawić komentarz.