Pochodzący z Peru miś Paddington imię otrzymał od londyńskiej stacji metra, na której go znaleziono. Choć pisarz Michael Bond powołał go do życia niemal 70 lat temu, kolejne pokolenia czytelników ulegają urokowi brytyjskiego symbolu. W kinach oglądamy teraz film „Paddington w Peru”, trzecią odsłonę kinowych przygód bohatera. Jego fenomen tłumaczy reżyser Dougal Wilson.
Wie pan, co Nicolas Cage powiedział o Paddingtonie?
Tak, że filmy z nim są jednymi z najpiękniejszych w historii kina.
No właśnie. Choć „Paddington” narodził się na kartach książki Michaela Bonda z końca lat 50., ludzie nadal się w nim zakochują. Podobno Bond kupił pluszaka dla swojej żony, który tak go zauroczył, że zaczął pisać o nim historie. A jak pan zauroczył się Paddingtonem?
Dorastałem z książkami Bonda, tak jak wielu moich przyjaciół. Niektórzy z nich mieli nawet pluszowego Paddingtona. Ja nie, więc może przez film próbuję to nadrobić. Byłem też wielkim fanem animowanego serialu BBC „Miś Paddington” Igora Wooda z lat 70. XX wieku. Tamten Paddington był jednak dwuwymiarowy. Gdy zobaczyłem go w trzech wymiarach w filmach fabularnych, nie mogłem oderwać wzroku od jego futerka. Nastrój pierwszych dwóch filmów, które wyreżyserował Paul King, oddawał ducha książek. Możliwość wyreżyserowania trzeciego filmu o Paddingtonie była dla mnie wyróżnieniem.
Miś Paddington stał się kulturalnym fenomenem. Co o tym zadecydowało?
To bohater, który ma podobny urok do postaci ze slapstickowego kina niemego. Filmy z tamtego okresu, szczególnie produkcje Charlesa Chaplina i Bustera Keatona, były zresztą dla mnie dużym źródłem inspiracji. Paddington idealnie pasuje do ich stylu, bo łatwo wpada w kłopoty, ale, mam nadzieję, podobnie jak Keaton czy Chaplin jest w tym uroczy. Łatwo możemy się z nim utożsamić, bo przecież wszyscy czasem o coś uderzamy albo się przewracamy. Nasz nieporadny miś potrafi być bardzo zabawny. Inspiracjami były też dla mnie seria opowiadająca o Indianie Jonesie, która łączy w sobie klasyczny film przygodowy z elementami szermierki, oraz produkcja z Charltonem Hestonem „Tajemnica Inków”. Myślę, że sukces Paddingtona bierze się z inteligentnych nawiązań do historii kina.
Ale te nawiązania wyłapią dorośli widzowie, dzieciom chodzi przede wszystkim o misia.
Opowieści o Paddingtonie trafiają do całej rodziny. Opowieści o Paddingtonie charakteryzowało to, co znajdowałem w twórczości moich ukochanych reżyserów z początku wieku: Michela Gondry’ego, Spike’a Jonze’a czy Jonathana Glazera. Oni mieli swój styl, łączyli różne techniki i poetyki, operowali inteligentnym humorem. Ja wyrastam ze świata reklam i teledysków, więc ci twórcy często byli dla mnie punktem odniesienia. Myślę, że producenci filmów o Paddingtonie chcieli, żebym to ja wyreżyserował „Paddingtona w Peru”, bo też widzieli podobieństwo między moją twórczością a światem naszego misia.
Paddington jest wygenerowany cyfrowo. Jak wygląda jego „obecność” na planie?
Głosu Paddingtonowi użycza Ben Wishaw. Kiedy nagrywa kwestie, nagrywamy też jego mimikę i potem przenosimy ją na animowanego misia. Na planie zaś wspomaga nas aktorka niskorosła Lauren, która przebiera się za Paddingtona – nosi jego płaszcz i kapelusz i wymawia jego kwestie. Niekiedy jednak, gdy aktorzy mają scenę, w której są dość blisko Paddingtona, używamy wielkiego misia, który wygląda niemal tak samo jak ekranowy bohater. Dzięki temu aktorom łatwiej wchodzi się w interakcje z nim. Jest jeszcze hiszpański klaun Javier, z którego pomocy korzystamy, gdy kręcimy sceny, kiedy Paddington ucieka, biegnie za czymś albo spada ze schodów. Zazwyczaj Javier robi to z twarzą Paddingtona przyklejoną na swoją twarz, co wygląda dość komicznie.
Nowa część serii filmów dotyka tematu tożsamości. Muszę przyznać, że zawsze mnie fascynowało, że u was, w Wielkiej Brytanii, symbolem brytyjskości może stać się miś, który pochodzi z Peru.
W nowej części filmu Paddington dostaje brytyjski paszport, ale posiadanie tego dokumentu nie powoduje, że stajesz się Brytyjczykiem. Wszyscy jesteśmy wypadkową tego, co na nas wpływało, ludzi, którzy nas otaczali. Dlatego pomyślałem, żeby, wzorem filmu „Fitzcarraldo” Wernera Herzoga, zabrać Paddingtona, symbol brytyjskości, do miejsca, z którego się wywodzi, czyli do Peru. Dawało to też pretekst, żeby brytyjskich jak diabli Brownów wprowadzić w zupełnie nowe środowisko. Ale najważniejsze było pokazanie dychotomii – brytyjskiej strony Paddingtona i peruwiańskiej.
Paddington w pańskim filmie musi się odnaleźć w Peru razem z rodziną Brownów. Jak pan się do tego przygotował?
Czytałem mnóstwo książek i artykułów na temat Peru, zwłaszcza w kontekście imperium Inków. I oglądałem całą masę filmów, które wydawały mi się pomocne. Obejrzałem „Czas apokalipsy”, „Zaginione miasto Z”, „Cienką czerwoną linię”, „Anakondę”, „Aguirre, gniew boży”, „Fitzcarraldo”. Uświadomiły mi, jak trudno będzie mi nakręcić film w dżungli. Wziąłem się więc do analizowania albumów poświęconych Amazonii, jak „Genesis” Sebastiána Salgado, i czytałem książki o Machu Picchu. Ale i tak okazało się, że czytaniem nie nadrobisz doświadczenia – najlepiej do zdjęć przygotował mnie dwumiesięczny pobyt w Peru i w Kolumbii. W tym czasie udało mi się dostać do awionetki, która zabrała mnie w głąb Amazonii – lot trwał trzy godziny.
Amazonia to nie jest miejsce dla wszystkich. Słyszy się, że łatwo tam o nieszczęście.
Było trochę groźnie, bo stanąłem twarzą w twarz z drugim najbardziej jadowitym wężem na świecie, prawie nadepnąłem na jadowitego pająka i w ostatniej chwili uniknąłem ukąszenia przez mrówkę, bo na niej usiadłem. Widziałem czepiaki i wyjce, wspaniałe papugi, ary, ary żółtoskrzydłe i modroary hiacyntowe. Zbliżyłem się bardzo, bardzo blisko do ary cataliny, która zeszła na dół i zjadła kawałek ciasta ze stołu herbacianego w schronisku. Widziałem jeżozwierza. Prawdopodobnie byłem obserwowany przez jaguara, ale żadnego nie widziałem. I przez anakondę. Widziałem także fantastyczne ptaki i po prostu doświadczałem Amazonii. W miejscu, gdzie spałem, nie było szyb w oknach, więc musiałem spać w specjalnej siatce, zabezpieczającej przed komarami. Kiedy przebudziłem się w środku nocy, było tak ciemno, że nie widziałem niczego, nawet przedmiotu oddalonego o kilka centymetrów. Słyszałem tylko kakofonię dźwięków dobiegających zza okna. To była naprawdę fascynująca przygoda i świetna nauka, jak pokazać na ekranie Peru.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.