Znaleziono 0 artykułów
13.12.2023

Film z przeszłości: „Lista Schindlera”

13.12.2023
Kadr z filmu „Lista Schindlera” (Fot. Materiały prasowe Universal Pictures)

„Lista Schindlera” z 1993 roku w reżyserii Stevena Spielberga to wciąż jedna z najważniejszych opowieści o Holocauście. Z okazji 30-lecia premiery filmu powracamy do historii niemieckiego przedsiębiorcy, który uratował swoich pracowników przed Zagładą. 

Kiedy „Lista Schindlera” wchodziła na ekrany kin w 1993 roku, wiele osób wciąż osobiście pamiętało doświadczenia Holocaustu. Oglądając film dziś, w 30. rocznicę jego premiery, myślę o tym, że naocznych świadków Zagłady jest już znacznie mniej – podobnie jak Schindlerjuden, czyli uratowanych przez Oskara Schindlera Żydów. Niedługo wspomnienie wydarzeń II wojny światowej, w trakcie której zamordowano ponad sześć milionów Żydów, będzie istnieć już tylko w formie zapośredniczonej – poprzez relacje potomków ofiar (lub – jak pisała badaczka Roma Sendyka – „poświadków zbrodni”), miejsca pamięci oraz teksty kultury. 

„Listę Schindlera” nakręcił mistrz storytellingu Steven Spielberg

Znaczenie „Listy Schindlera” w tym kontekście jest o tyle istotne, że to właśnie film mistrza wizualnego storytellingu, Stevena Spielberga, przeniósł omówione już niejednokrotnie świadectwa na grunt kultury masowej. Reżyser, znany wcześniej głównie z kina przygodowego pokroju „Szczęk” (1975) czy „E.T.” (1982), w przestrzeń dramatu wojennego wszedł typowym dla siebie, pewnym krokiem. Mimo że produkcja miała stosunkowo niewielki budżet, powstała w niespełna trzy miesiące i nie zapowiadała komercyjnego sukcesu. Aż trudno uwierzyć, że w trakcie odtwarzania depresyjnej atmosfery getta Kraków-Płaszów Spielberg koordynował także planem drugiego ze swoich najważniejszych projektów – pod każdym względem innego od „Listy Schindlera” – „Parku Jurajskiego”. Taki annus mirabilismógł się przytrafić chyba tylko pierwowzorowi Sammyego Fabelmana, twórcy, który głęboko wierzy w moc filmowej narracji.

„Lista Schindlera” pogodziła gusta większości krytyków i widzów głównego nurtu, zarabiając ćwierć miliarda dolarów i otrzymując Nagrodę Akademii w siedmiu kategoriach. Na niecałą dekadę przed „Pianistą” Romana Polańskiego, ponad dwie przed „Synem Szawła” László Nemesa i trzy przed nagrodzoną w tym roku w Cannes „Strefą interesów” Jonathana Glazera, opowiedziała historię o Zagładzie, która do dziś wymieniana jest wśród tych najważniejszych, choć nie była pierwszym filmem na ten temat. 

Oskar Schindler z cynika przeobraża się w humanistę

Film oparty został na książce Thomasa Keneally’ego, stanowiącej fabularyzowaną historię o nazistowskim przemysłowcu Oskarze Schindlerze, któremu udało się uratować 1200 Żydów przed trafieniem do Auschwitz. Perspektywa była niekonwencjonalna – piekło Shoah zostało opowiedziane przez pryzmat niemieckiego spekulanta. Schindler (w tej roli Liam Neeson, wówczas stosunkowo mało znany) nie jest idealny – przepuszcza pieniądze na wino, kobiety i śpiew, chodzi w drogich futrach, no i zadaje się z najgorszym typem nazistów, takim jak psychopatyczny kierownik obozu Amon Göth, który dla zabawy strzela do Żydów z balkonu (w tej roli szatański i hipnotyzujący Ralph Fiennes). Oczywiście Spielberg przedstawia Schindlera jako bohatera dynamicznego. W toku ponadtrzygodzinnej, niespiesznej akcji z cynicznego handlarza, który w wojnie widzi przede wszystkim okazję do zarobku, stanie się zdeterminowanym humanistą, który zaryzykuje osobiste profity, aby ochronić pracowników swojej fabryki.

Jego postępowanie, choć niewątpliwe ważne i szlachetne, to jednak tylko kropla wobec koszmaru „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Film jest świadom tego smutnego paradoksu, ale nie kwestionuje go – wręcz przeciwnie, jak mantrę powtarza się tu, że „kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat”. Po terenie dzisiejszego Izraela chodzą przecież tysiące potomków Żydów ocalonych przez Schindlera.

Kadr z filmu „Lista Schindlera” (Fot. Materiały prasowe Universal Pictures)

„Lista Schindlera” to piękny film o najgorszym złu

„Lista Schindlera” śledzi postępowanie procesu dehumanizacji Żydów, ale służy też jako metafora skutków rasizmu i nietolerancji. Pozostaje przy tym przemyślanym i zaangażowanym kinem stosunkowo oszczędnym w obranej formie wyrazu. Zastępując obrazy makabry poetycką metaforą (słynna czerwona sukienka żydowskiej dziewczynki czy płatki śniegu, które wcale nimi nie są), Spielberg potrafi pokazać przebieg Zagłady w na tyle emocjonalny sposób, aby przemawiać do wyobraźni i wrażliwości widzów – jak chociażby w dosadnych scenach likwidacji getta czy wręcz paraliżującej sekwencji, w której przypadkowo wysłane do Auschwitz pracowniczki zostają zagnane do komory gazowej.

Wszystko wydaje się w tym filmie starannie wyważonym majstersztykiem: przemyślane prowadzenie narracji, gra aktorska, czarno-białe, dopracowane kadry Janusza Kamińskiego czy ścieżka dźwiękowa Johna Williamsa z lirycznym motywem autorstwa izraelskiego skrzypka Itzhaka Perlmana. To wymowny film o złu, który jest aż niewygodnie piękny, niewygodnie wciągający i paradoksalny w tym sensie, że w ogromie rozpaczy potrafi dostrzec światełko nadziei i zaoferować je widzowi.

Czy hollywoodzki przebój może zmierzyć się z tematem Holocaustu? 

Owo wyważenie i schlebianie wielu gustom to jednocześnie zaleta i wada filmu. Zaleta, bo przystępny język hollywoodzkiego kina pozwala szerzyć wiedzę na temat ludobójstwa Żydów i trafiać do masowej publiczności, a to wydaje się wartością nie do przecenienia (historyk Peter Novick uznał film Spielberga, dokument „Shoah” Claudea Lanzmanna i otwarcie Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie za najważniejsze wydarzenia w tworzeniu tzw. świadomości Holokaustu). Tym bardziej że rasistowska retoryka ma się dziś, niestety, świetnie. Filmy o Shoah nadal są potrzebne, aby już nikt nigdy nie zrobił sobie selfie w Auschwitz i by mundury SS-manów nie stały się standardowymi propozycjami garderoby na Halloween.

Jednocześnie film nie uniknął krytyki. W centrum opowieści poświęconej pamięci Żydów stoją przecież dwaj Niemcy, ich rozumienie kategorii „męskości” oraz stanowisko względem kwestii żydowskiej, dzięki której mogą przejść (lub nie) wewnętrzną przemianę (izraelski krytyk Liel Leibovitz stwierdził, że to „najmniej żydowski pod względem wrażliwości” ze wszystkich znanych mu filmów o Shoah). Dla wspomnianego Lanzmanna film Spielberga również stanowił wykroczenie, bowiem Holocaust „buduje wokół siebie (...) granicę, której nie można przekroczyć, ponieważ istnieje pewien ostateczny stopień grozy, którego nie da się przekazać”. Z drugiej strony, Spielberg nigdy nie twierdził, że stworzenie takiej fabuły jest możliwe. – Nie jest to historia Shoah, ponieważ są miliony historii o Shoah. Sześć milionów z nich nigdy nie usłyszymy – miał powiedzieć. 

Ja również, choć doceniam niepodważalne znaczenie „Listy Schindlera”, to bardziej czuję, niż w racjonalny sposób potrafię wytłumaczyć, że w rozrywce o najstraszniejszych wydarzeniach XX wieku, nawet tak zniuansowanej i starannej, jest jednak coś niewłaściwego. Bo – jak pytano w 25. rocznicę premiery filmu na łamach „Guardiana” – czy film, i to w szczególności hollywoodzki, w którego centrum stoi bohaterstwo i odkupienie nazistowskiego dorobkiewicza, może faktycznie zmierzyć się z ogromem Holokaustu

Nieznośna zwykłość wojny

W ciągu ostatnich dekad filmowe nawiązania do Shoah przestały budzić aż takie kontrowersje. Po premierze opus magnum Spielberga nowych fabuł przybyło. Dość wymienić „Życie jest piękne”, „Chłopca w pasiastej piżamie” czy „Korczaka”, a współcześnie nawet produkcje Marvela. 

W tym wszystkim nie brak wyjątkowych propozycji – jak „Occupied City” Stevea McQueena czy „Strefa interesów” opowiadająca o codzienności komendanta z Auschwitz Rudolfa Hössa, który wraz z żoną i dziećmi mieszka tuż przy murze graniczącym z obozem. Holocaust pozostaje tu wyłącznie w strefie domysłów, zaznaczony poprzez sugestywną audiosferę (dźwięki pociągów przewożących więźniów, wystrzały, okrzyki) i obrazy (jak widok złowieszczego dymu z kominów). Film zbudowany na niekonwencjonalnym koncepcie ma ogromną, ekspresyjną moc, powodując poznawczy dyskomfort. Ten znakomity tytuł będzie miał w Polsce swoją premierę w marcu 2024 roku. 

„Lista Schindlera” dokumentujejak łatwo odwrócić wzrok od cierpienia, gdy nam żyje się dobrze

„Nigdy więcej wojny” głosi znany napis na gdańskim Westerplatte. Kategoryczne hasło jeszcze niedawno wydawało się aż zbyt oczywiste, by podawać je w wątpliwość. Dziś scena, w której Schindler obserwuje ze wzgórza likwidację krakowskiego getta, w niewygodny sposób miesza mi się z obrazami bombardowań szpitali i domów cywilów w Strefie Gazy. Przyglądamy się im nie z okolicznego wzniesienia, a na ekranie. W tym kontekście piękne, nawołujące do pacyfizmu słowa, powtarzane przez ostatnie 78 lat, jakby tracą swój ciężar. Stają się wypisanym na ścianie, fotogenicznym życzeniem, ale już nie obietnicą. 

„Lista Schindlera” dokumentujejak łatwo jest odwracać wzrok od cierpienia, gdy żyje się nam w dostatni i komfortowy sposób. Że łatwo jest scrollować dalej. Wiedział to także Spielberg, dla którego opowiedzenie historii niemieckiego przedsiębiorcy stanowiło tylko jedno z działań w walce z niewiedzą (po nakręceniu filmu udokumentował zeznania 55 tysięcy ocalałych z Holokaustu w ramach założonej przez siebie Fundacji USC Shoah). I choć kinowe opowieści o Zagładzie nie wypleniły i nigdy nie wyplenią antysemityzmu, to wolę wierzyć, że mimo wszystko mają znaczenie.

Joanna Najbor
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Film z przeszłości: „Lista Schindlera”
Proszę czekać..
Zamknij