Pornhub to nie tylko najpopularniejsza platforma pornograficzna, lecz także jedna z najczęściej odwiedzanych witryn w internecie. Miesięcznie odnotowuje przeszło trzy miliardy odsłon, czyli więcej niż wszystkie platformy streamingowe razem wzięte. Jak przystało na wielką korporację, ma mroczną stronę, której poświęcono netfliksowy dokument „Seks, sieć i kasa: Historia Pornhuba”.
Według najnowszych badań statystyczne dziecko ma kontakt z treściami pornograficznymi w sieci między 11. a 13. rokiem życia (różnie w różnych krajach). Wbrew stereotypom płeć nie ma tu nic do rzeczy, podobnie jak orientacja seksualna i klasa społeczna. Łączy je platforma, na której stykają się z takimi treściami – Pornhub. To nie tylko jedna z najpopularniejszych witryn pornograficznych, lecz także jedna z najczęściej odwiedzanych stron sieci w ogóle. Platforma odnotowuje ponad 3,5 mld wejść miesięcznie – więcej niż wszystkie platformy streamingowe razem wzięte.
Nic więc dziwnego, że najnowszy dokument Netfliksa jest poświęcony właśnie Pornhubowi. Jak wskazuje tytuł, „Seks, sieć i kasa: Historia Pornhuba” przybliża widzom początki platformy, jej światową ekspansję oraz kryzys. Reżyserka Suzanne Hillinger poświęca równie dużo miejsca temu, jak Pornhub zrewolucjonizował branżę pornograficzną i pracę seksualną, co kolejnym skandalom wokół platformy. Dokument prezentuje temat z wielu różnych perspektyw – od twórców i twórczyń treści przez dziennikarzy aż po działaczy organizacji pozarządowych. Dzięki temu niespełna 90-minutowy film oferuje wnikliwą i zniuansowaną perspektywę, której zbyt często brakuje w dyskusji wokół pornografii, pracy seksualnej czy seksu w ogóle.
Dlaczego warto obejrzeć dokument Netfliksa?
Krótka historia porno
Branża pornograficzna jest znacznie starsza niż internet, ale to z jego pomocą na dobre stała się powszechna. Miliony filmów dla dorosłych są ogólnodostępne. Wystarczy wpisać dowolne hasło w wyszukiwarkę i potwierdzić, że skończyliśmy 18 lat (to, czy tak jest naprawdę, nie ma tu znaczenia). Bez względu na to, co wpiszemy w Google, pierwszym wynikiem najpewniej będzie Pornhub. Platforma wystartowała w 2008 r. Założyła ją trójka studentów, którzy „lubili oglądać nagie kobiety” (cytat z filmu). Początkowo Pornhub działał na wzór YouTube'a – każdy mógł wrzucić tu dowolny klip wideo. Wystarczyło założyć konto i załadować plik. Platforma zaroiła się od filmów przegranych z kaset wideo, scen seksu z ulubionych filmów i domowych produkcji.
Pornhub okazał się natychmiastowym sukcesem, więc niespełna dwa lata po jej starcie, twórcy sprzedali stronę Fabianowi Thylmannowi, właścicielowi kanadyjskiej korporacji MindGeek. Jego znajomość wyszukiwarki Google przypieczętowała sukces platformy, która stała się dochodowym imperium. W 2015 r. Pornhub (a właściwie jedna ze spółek tworzących korporację) odnotowała pół miliarda dolarów dochodu z tytułu prezentowanych na stronie reklam. A to, zdaniem ekspertów, jedynie ułamek prawdziwej kwoty. Pornhub zarabia nie tylko na reklamach, lecz także sprzedaży danych i subskrypcji. Nic więc dziwnego, że gdy w 2012 r. Thylmann został skazany za oszustwa podatkowe, jego miejsce szybko zostało zajęte przez innych członków zarządu MindGeek.
Zmiana strategii
W połowie minionej dekady Pornhub wprowadził nowy system, który miał ułatwić twórcom monetyzowanie ich treści. Dzięki tej aktualizacji osoby pracujące seksualnie zyskały większą niezależność od studiów, z którymi do tej pory musiały dzielić się zyskiem. Pornhub również pobierał swoją marżę, ale była ona znacznie niższa od tych produkcyjnych. – Ten system pozwolił mi w pełni kontrolować sytuację. Zarabiałam nawet 10, 20 tys. dolarów miesięcznie. Mogłam w końcu odłożyć pieniądze na kupno domu i samochodu – mówi bohaterka dokumentu. Nie wszyscy mieli takie szczęście. System monetyzacji sprawił, że coraz więcej twórców przenosiło się na platformę, gdzie musieli konkurować z innymi. Pornhubowi było to oczywiście na rękę: – Im więcej treści, tym lepiej dla platformy. Kontent to pieniądze – dodaje była pracownica MindGeek.
Platforma rozwijała się więc dalej, bijąc kolejne internetowe rekordy. Wkrótce do MindGeek należały również takie portale, jak RedTube i Brazzers, największa firma produkująca filmy pornograficzne. Pornhub angażował się także w społeczne inicjatywy wspierające równość, ochronę środowiska czy walkę z pandemią. Coroczny raport platformy cieszył się równie dużym zainteresowaniem, co Spotify Wrapped, a PornHub porównywano do takich marek, jak Apple, Google czy McDonald’s. Wydawało się, że nic nie może zagrozić jej pozycji.
Mroczna strona internetu
Wszystko zmieniło się w 2020 r., gdy wpis Laili Mickelwait z hashtagiem #TheTraffickingHub stał się wiralem. Aktywistka zarzuciła platformie zarabianie na treściach przedstawiających przemoc seksualną, pornografię dziecięcą i gwałty, które nie były usuwane mimo próśb ofiar. Mickelwait nagłośniała kolejne, mrożące krew w żyłach historie, które zwróciły uwagę Nicholasa Kristofa. Dziennikarz „New York Timesa” postanowił przeprowadzić własne śledztwo. Wyniki dochodzenia opisał w głośnym artykule „Children of Pornhub”, w którym przytoczył, m.in. historię 14-letniej Sereny Fleites, której ówczesny chłopak wrzucił na platformę jej intymne nagrania w ramach pornozemsty.
Artykuł Kristofa rozpętał medialna burzę, która doprowadziła do usunięcia ponad 10 mln (!) nagrań, które naruszały politykę platformy. Następnie ze współpracy z platformą wycofały się korporacje finansowe, co okazało się szczególnie dotkliwe dla osób tworzących legalne treści. – Jak zwykle w takich sytuacjach cała energia protestujących szybko została przekierowana z winnej korporacji na nas, osoby pracujące seksualnie – podsumowała sprawę jedna z bohaterek. – Filmy pornograficzne, podobnie jak praca seksualna w ogóle, opierają się na zgodzie. Gdy jej brakuje, nie mówimy tu o pornografii, tylko o przemocy – dodała.
Zmiana na lepsze?
W wyniku skandalu, kolejnych procesów i interwencji kanadyjskiego parlamentu Pornhubowi przedstawiono postulaty, które miały zapobiec podobnym historiom, jak ta Sereny. Były to: obowiązek identyfikacji dla osób publikujących treści, blokada pobierania filmów oraz kontrola publikowanych materiałów. Tych samych zmian osoby pracujące seksualnie domagały się od lat. Próby implementacji tych trzech, wydawałoby się, prostych reguł, ujawniły kolejne niedociągnięcia ze strony Pornhuba, w tym brak weryfikacji treści. Okazało się, że w szczytowym momencie popularności platforma zatrudniała raptem 30 moderatorów. Dla porównania Facebook ma ich średnio 15 tys., a i to okazuje się niewystarczającym zespołem przy liczbie produkowanych treści. Bohaterowie dokumentu przyznają, że to nie tylko problem portali pornograficznych, ale internetu w ogóle.
Skandal wokół Pornhubu sprawił, że osoby pracujące seksualnie musiały szukać nowego źródła dochodu. Rozwiązaniem okazał się system subskrypcji aplikacji OnlyFans, której popularność eksplodowała w czasie pandemii. Osoby pracujące seksualnie nie mogły jednak długo cieszyć się spokojem, bo niespełna rok później platforma znalazła się w ogniu krytyki samozwańczych obrońców moralności. OnlyFans zapowiedziało blokadę treści erotycznych (na których wcześniej zbiło fortunę), z której ostatecznie się wycofano. Osoby pracujące seksualnie wiedzą jednak, że prędzej czy poźniej temat odżyje, a wtedy będą zmuszeni do kolejnej migracji. Tymczasem po krótkiej przerwie Pornhub znów odnotował wzrost dochodów, choć firma do dziś nie wprowadziła obiecanych zmian. – To najlepszy dowód na to, że w tych wojnach nie chodzi o sprawiedliwość. Gdyby tak było, to nie osoby pracujące seksualnie martwiłyby się o swoją przyszłość, a korporacje i ich szefowie – mówi jedna z bohaterek.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.