Przed rolą Charlesa, niefrasobliwego neurotyka, który zakochuje się w przebojowej Amerykance, Hugh Grant chciał zrezygnować z aktorstwa, bo nie dostawał żadnych ciekawych propozycji. W komedii romantycznej z 1994 r. udało mu się z Andie MacDowell stworzyć jedną z najbardziej charyzmatycznych par ekranu.
– Po pierwszym seansie byliśmy pewni, że film jest beznadziejny. My, aktorzy z obsady, scenarzysta Richard Curtis i reżyser Mike Newell braliśmy pod uwagę, że ze wstydu będziemy musieli uciekać do Peru – mówił Hugh Grant w 2016 r., żartobliwie wspominając komedię romantyczną „Cztery wesela i pogrzeb”, od której zaczęła się na dobre jego kariera. Nieudaną pierwszą wersję szybko poprawiono. Druga w lutym 1994 r. pojawiła się na festiwalu Sundance i angielskim humorem zdobyła serca i, wkrótce, portfele Amerykanów.
Na początku lat 90. nakręcony za grosze (3 mln funtów, czyli ułamek hollywoodzkich budżetów) brytyjski film miał w USA ostrą konkurencję. W 1990 r. do kin weszło „Pretty Woman”, które na kilka lat wyznaczyło standardy gatunku. Lżejszą, bardziej niewinną i uroczą wersję komedii romantycznej zaserwowała w 1993 r. Nora Ephron „Bezsennością w Seattle”. Ale „Cztery wesela i pogrzeb”, które zarobiły 250 mln dolarów, stając się na tamten czas najbardziej kasowym angielskim filmem w historii, były na wskroś brytyjskie. I to je wyróżniało. Cierpki humor stanowił antidotum nie tylko na przesłodzone historie z Hollywood, lecz także wyraziście przyprawiał love story z „Czterech wesel i pogrzebu”.
Pomysł na scenariusz przyszedł do Richarda Curtisa sam. Nieszczęśnik, będąc gościem na 65 ślubach w ciągu 11 lat, był świadkiem wszystkich niefartów, skandali i wpadek, które pokazał w „Czterech weselach i pogrzebie”. Fatalne przemowy świadków, niedyskretny seks pary młodej, przeszacowane prezenty – Curtis obserwował to wszystko razem ze swoimi weselnymi towarzyszami – sprawdzoną paczką przyjaciół.
Główny bohater filmu, grany przez Hugh Granta, Charles chodzi na śluby z przyjaciółmi. Zawsze towarzyszą mu współlokatorka Scarlett, która tak jak on chronicznie się spóźnia, brat David, głos rozsądku w tej grupie, zamożne rodzeństwo – Tom i Fiona, która się w Charlesie kocha, oraz, jak się potem okazuje, żyjący jak małżeństwo Matthew i Gareth. Gareth – brodaty grubas, który kocha tańczyć, nabijać się z ludzi i wypijać ich szampana – na jednym z wesel dostaje zawału serca. To właśnie jego pogrzeb jest w tytule filmu. I to podczas jego pogrzebu jego wieloletni partner odczyta wiersz W.H. Audena „Blues pogrzebowy”. Po słowach: „Niech staną zegary, zamilkną telefony. Dajcie psu kość, niech nie szczeka, niech śpi najedzony. Niech milczą fortepiany i w miękkiej werbli ciszy. Wynieście trumnę. Niech przyjdą żałobnicy” płaczą wszyscy przyjaciele bohatera. I płaczę ja, oglądając „Cztery wesela i pogrzeb” po raz piętnasty.
Nie mogę powstrzymać łez jeszcze kilkakrotnie. Gdy wieczny kawaler Charles wreszcie wyduka, że kocha Carrie. Gdy ona wyjdzie za innego, a on lecząc złamane serce, zdecyduje się na ślub z kobietą, której nie darzy uczuciem. Trochę mi wstyd za te łzy. Zwłaszcza że naprawdę znam ten film na pamięć – scena po scenie. Wiem, jak rozłożone są akcenty, racjonalnie rzecz biorąc, nic nie może mnie zaskoczyć. A jednak płaczę i śmieję się na przemian.
Komedie romantyczne pisane są dla kobiet. To stereotyp, ale chyba prawdziwy. Po kolejnym seansie „Czterech wesel i pogrzebu” zagaiłam o to męża, który zawsze z lekkim politowaniem patrzy, jak wzruszają mnie losy ekranowych kochanków. Jego teoria jest prosta: gdy mężczyzna kocha, to kocha, a dopóki nie pozna kobiety, którą pokocha, wcale się nad tym nie zastanawia. Nie czeka, nie szuka, nie wypatruje. Gra na komputerze albo klika na Tinderze. Nie ma potrzeby oglądania, jak w kinie zakochują się inni. Woli siekę Quentina Tarantino. Odrzuciłabym tę teorię, która na dobrą sprawę w większym stopniu uderza w mężczyzn niż w kobiety, gdyby nie słowa Slavoja Žižka. Słoweński filozof stworzył błyskotliwą teorię, która szybko stała się bon motem. „Kino nie daje nam tego, czego pragniemy, tylko pokazuje nam, jak mamy pragnąć”.
Zgodnie z tym założeniem, oglądam komedie romantyczne trochę jak samospełniającą się przepowiednię. Chcąc wiedzieć, jak pięknie kochać, muszę zobaczyć wielką miłość na ekranie. Chcąc wiedzieć, jak wzruszać się własnym złamanym sercem, muszę zobaczyć, jak radzą sobie z tym bohaterowie na ekranie. Chcąc zachować przeświadczenie, że poszukiwanie tego jedynego ma sens, muszę zobaczyć, że happy end jest możliwy. Cóż, życie pewnie częściej imituje kino niż odwrotnie.
Chcę jednak oglądać moje „Cztery wesela i pogrzeb” niewinnie. Chcę, by potwierdzały moją wieczną wiarę w miłość, równouprawnienie i niebycie małżeństwem aż do śmierci. Zwłaszcza że jak na 1994 r. dużo tu nowoczesności – mamy parę jednopłciową, mamy rozpustnych singli i mamy wreszcie odwrócenie ról. Carrie jest bardziej wyzwolona niż Charles, a kiedy już się schodzą, uznaje, że byli wspólnie na tylu ślubach, że własnego już nie potrzebują.
Co z filmu zostało do dziś? Do annałów przeszedł nie tylko pocałunek w deszczu, Rowan Atkinson w roli debiutującego księdza czy sceny pokazujące absurdalny proces wykonywania portretów ślubnych. Na londyńską premierę Grant zabrał swoją ówczesną dziewczynę, Liz Hurley, która włożyła jedną z najsłynniejszych sukienek wszech czasów – obcisłą czarną kreację Versace spiętą agrafkami. Historia popkultury pisała się więc na sali kinowej i na czerwonym dywanie.
Epilog filmowej historii twórcy dopisali rok temu, w 25. rocznicę premiery. Obsada spotkała się w imię słusznej sprawy. By wesprzeć organizację charytatywną Comic Relief, nakręcono „One Red Nose Day and a Wedding” (powstała w ten sposób także kontynuacja „To właśnie miłość”). W kilkunastominutowym filmie na ślubnym kobiercu stają córka Charlesa i Carrie (Lily James) i córka Fiony (Alicia Vikander). Lily w sukience księżniczki, Alicia w smokingu, z gładko zaczesanymi włosami i czerwonych ustach. – Zawsze byłaś moją przyjaciółką. Gdy chwyciłaś mnie za rękę, poczułam, że jesteś kimś więcej. A gdy mnie pocałowałaś, moje życie się zmieniło – mówiła jedna z panien młodych do swojej wybranki. Podkreślając, że ich „emocjonalnie zablokowani rodzice” nigdy nie zdobyliby się na tak szczere wyznanie miłości, bohaterki filmu puszczają oko do obecnych w kościele Charlesa i Fiony i kolejnych pokoleń brytyjskich widzów, którzy z „Czterech wesel i pogrzebu” uczyli się miłosnej etykiety. A pokazanie pary jednopłciowej mówiącej sobie „tak” to naturalna kontynuacja postępowego jak na lata 90. wątku Matthew i Garetha.
W tym samym roku powstała serialowa wersja klasyka. W „Four Weddings and a Funeral” XXI w. zrealizowaną dla platformy Hulu główną rolę zagrała Nathalie Emmanuel z „Gry o tron”. Sukcesu pierwowzoru nie udało się powtórzyć. Na fali popularności netfliksowych komedii romantycznych – ze scenariuszami pisanymi na kolanie, nastolatkami w rolach zakochanych i landrynkowym happy endem – znów podobają się oczywiste formaty. Na tym tle „Cztery wesela i pogrzeb” z 1994 r. to odrobinę staroświecka, ale wciąż wzruszająca oda do miłości.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.