W kolejnej odsłonie naszego cyklu o kultowych filmach i serialach poddajemy surowej ocenie komedię romantyczną, którą już od 18 lat oglądamy co roku w święta. Kontrolujący i manipulujący mężczyźni zakochują się tu w biernych i wiernych kobietach. Oni wyznają miłość, one milczą. Przebój Richarda Curtisa nie zdaje testu Bechdel.
Kolega z klasy strzela ci na lekcji ramiączkami od stanika? Widocznie nie potrafi wyrazić uczuć w dojrzalszy sposób. Chłopak, którego widziałaś kilka razy w życiu, wystaje pod twoim oknem, gapiąc się tęsknie w dal? Zakochał się na zabój. Kumpel z pracy wysyła ci nagie zdjęcia, o które nie prosiłaś? To przecież niewinny flirt.
Od najmłodszych lat słyszymy zewsząd szkodliwe komunały, które legitymizują patriarchat. „Kto się czubi, ten się lubi”. „Chłopcy proszą dziewczynki do tańca”. „Nie wypada odmówić, gdy on tak ładnie prosi”. Na szczęście od czasu akcji #MeToo coraz więcej kobiet nazywa zachowania mężczyzn po imieniu. To zwyczajne molestowanie seksualne.
Niestety film „To właśnie miłość” Richarda Curtisa trafił do kin w 2003 roku, gdy nie śniło nam się jeszcze o tym, że w Hollywood może zapanować równouprawnienie. Stalking, nieuprawnione awanse i naruszenie nietykalności cielesnej uważano za wielkie romantyczne gesty. Chociaż brytyjska komedia romantyczna, która zaraz po premierze weszła do kanonu świątecznych klasyków, już w pierwszej scenie zapowiada, że „miłość jest wszędzie”. Próbuje potem udowodnić tę tezę, przedstawiając kilka splatających się historii miłosnych. Spoiler alert, bez powodzenia.
Męskie fantazje
Wątek pierwszy: Harry (Alan Rickman w roli czarniejszego charakteru niż profesor Snape z „Harry’ego Pottera”), mąż Karen (Emma Thompson, udręczona matka Angielka, która nosi bure swetry, słucha Joni Mitchell i ma kompleksy wobec swojego brata… premiera Wielkiej Brytanii), wdaje się w romans z młodszą o pokolenie sekretarką Mią (Heike Makatsch). Mia daje się kochankowi kupić za biżuterię, a żona wybacza zdradę, łkając w samotności przy dźwiękach… zgadliście, Joni Mitchell. To właśnie miłość?
Wątek drugi: Mark (Andrew Lincoln, jeszcze nie twardziel z „The Walking Dead”) kocha się od lat w Juliet (Keira Knightley w jednej ze swoich pierwszych ról), żonie swojego najlepszego przyjaciela, Petera (Chiwetel Ejiofor), choć nie zamienił z nią nigdy słowa. Za to przerywa jej ślub występem orkiestry, kręci weselne wideo wyłącznie z kadrów jej twarzy, a potem wyznaje miłość, gdy jej mąż jest kilka metrów dalej. Scena, w której Mark pokazuje Juliet planszę z hasłem: „Dla mnie jesteś doskonała”, do dziś wygrywa w rankingach na najbardziej romantyczne gesty w historii kina. To właśnie miłość?
Ja też długo dawałam się na nią nabrać. Ilekroć miałam zły humor, złamane serce albo ogólny brak wiary w miłość, puszczałam sobie na YouTubie ten fragment z myślą, że może jednak mnie też kiedyś to spotka. Ale nie mam już 18 lat, więc odpłacenie pocałunkiem za brak szacunku, manipulację i stalking uważam za uwłaczające. Notabene, Andrew Lincoln zwrócił reżyserowi uwagę, że scena z planszami jest kontrowersyjna, ale reżyser go uspokoił, iż jest przecież tak uroczy, że na pewno zostanie uznany za amanta, a nie dewianta.
Wątek trzeci: Sarah (za dobra na ten film Laura Linney) podkochuje się w swoim koledze z pracy, Karlu (Rodrigo Santoro). Jej szef, Harry, czyli zdradzający mąż, radzi jej (w miejscu i godzinach pracy!), żeby wreszcie coś z tym zrobiła. Gdy po imprezie gwiazdkowej Sarah i Karl mają skonsumować znajomość, do niej dzwoni chory psychicznie brat. A niedoszły kochanek, nie mogąc udźwignąć ciężaru jej cierpienia, po prostu wychodzi. Koniec historii. To właśnie miłość?
Jest jeszcze opowieść o pisarzu Jamiem (Colin Firth), którego żona zdradziła z jego bratem, więc wyjeżdża do Francji, gdzie wpada mu w oko pomoc domowa, Portugalka Aurelia (Lúcia Moniz). On nie zna portugalskiego, a ona ani słowa po angielsku, więc w ogóle ze sobą nie rozmawiają, a i tak w finałowej scenie ona przyjmuje jego oświadczyny. To właśnie miłość?
Najważniejsza para w filmie to przystojny premier Hugh Grant (w 2005 roku Tony Blair w swoim przemówieniu powiedział, że niestety życie to nie bajka, a jego działania nie mogą być tak spektakularne jak filmowej głowy państwa) i Natalie (Martine McCutcheon), dziewczyna odpowiedzialna przy 10 Downing Street za przynoszenie herbaty i ciastek. A w każdym razie tyle się o niej z filmu dowiadujemy. I jeszcze, że ma „ogromne uda” (żarty z tuszy kobiet są tu na porządku dziennym), rumieni się na widok możnych tego świata i przeklina w najmniej odpowiednich momentach. To musi wystarczyć za osobowość. Premier najpierw Natalie zwalnia, bo nie jest w stanie oprzeć się pokusie, a potem, zrozumiawszy, że ją kocha (choć znowu, nie zamienił z nią właściwie ani słowa), desperacko szuka po całym Londynie. Na końcu jest pocałunek, kurtyna, happy end. To właśnie miłość?
Natalie, a także Aurelia, Sarah, Juliet i wszystkie inne kobiety na ekranie są raczej milczące, biernie czekające na zainteresowanie ze strony mężczyzn, dostępne na każde ich skinienie. A jeśli choć trochę odbiegają od normy, scenarzyści chętnie je ukarzą zdradą męża. Nie dość, że bohaterki są nieustannie narażone na molestowanie seksualne w pracy, bo większość z nich to podwładne szefów mężczyzn, po godzinach też nie zaznają spokoju, bo podglądają, śledzą i uwodzą je koledzy męża, obcokrajowcy i nieznajomi.
Znamienne dla logiki filmu są rady, których Daniel (Liam Neeson) udziela dorastającemu synowi, Samowi (Thomas Brodie-Sangster). Chłopiec zakochuje się w szkolnej koleżance, Joannie. Sprytny tata zamiast powiedzieć mu: „Może do niej zagadaj?”, wymyśla tysiąc równie nieskutecznych, co skomplikowanych sposobów na zwrócenie jej uwagi, łącznie z szaleńczym biegiem przez lotnisko. W miłości dziewczynka ani kobieta nie jest pełnoprawnym partnerem. Uczucie mężczyzny jej się przydarza. A ona chwilę ucieka, by w końcu dać się dogonić. Trudno o bardziej podniecające spełnienie najskrytszych męskich fantazji.
Niech o filmie świadczy jeszcze to, co z niego wycięto. Pierwotnie historii miało być 14. Zrezygnowano z wątku o lesbijkach i o dziewczynie z niepełnosprawnością. Pozostawiono jedną, która się broni. Bill Nighy gra Billy’ego Macka, niegdyś boga rocka, dziś starzejącego się chałturnika. U jego boku pozostał tylko menedżer. Mimo odzyskanej pozycji to właśnie z nim muzyk spędza święta. „W święta chcemy być z tymi, których kochamy, a ja kocham ciebie” – wyznaje mu miłość. Nieromantyczną, kumpelską, ciepłą. Jedyną, która nie przyprawia widza o gęsią skórkę.
Kobiety mają głos
W 2017 roku na potrzeby akcji charytatywnej Red Nose Day powstał krótki sequel filmu. Twórcy, świadomi chyba błędów z przeszłości, śmieją się z samych siebie. Scena z planszami zostaje powtórzona w absurdalny sposób. Tym razem Mark nie wyznaje Juliet miłości, tylko pyta, czy podoba jej się jego broda. I przedstawia swoją nową dziewczynę, Kate Moss. Jamie i Aurelia mają trójkę dzieci i wreszcie ze sobą rozmawiają. Natalie udziela premierowi, swojemu mężowi, reprymendy. Czy Richard Curtis 15-minutową produkcją odkupił swoje winy? Przecież i tak wszyscy oglądają pierwotną wersję, w której kobiety głosu nie mają.
W przerwie pisania pozwalam sobie na grzeszną przyjemność scrollowania. Nagłówek, który zwrócił dziś moją uwagę, to najlepszy komentarz do tego tekstu. Naukowcy z uniwersytetu w brytyjskim Bath przez 15 lat badali 6 tysięcy heteroseksualnych par. Relacje partnerów zmieniały się drastycznie, gdy kobieta zaczynała zarabiać więcej. Zestresowani tą sytuacją mężczyźni popadali w depresję, zdradzali i żądali rozwodu. Na pocieszenie niech zobaczą „To właśnie miłość”. Tutaj status quo zostało utrzymane. Bo przecież równouprawnienie zabiłoby romantyzm.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej