Fonoholizm: Uciekanie w telefon było proste, bo zawsze był pod ręką
Potrafiłam przez kilkanaście godzin leżeć w łóżku przed ekranem. Z telefonem w ręku budziłam się, brałam prysznic, szłam z psem na spacer i wracałam do łóżka. Nieustannie odświeżałam aplikacje i sprawdzałam, czy ktoś przypadkiem mi nie odpisał. Tak spędzałam całe dnie i nie byłam w stanie zrobić nic innego. Przez długi czas tłumaczyłam sobie, że w mediach społecznościowych jestem dlatego, że obserwuję konta, dzięki którym mogę dowiedzieć się czegoś ciekawego o życiu. Prawda jest jednak taka, że uciekanie w telefon było dla mnie proste, bo zawsze był pod ręką – wyznaje Estera, która opowiada nam o życiu z fonoholizmem.
Jako dziecko miałam niezdiagnozowane ADHD, dlatego od zawsze szukałam sposobów na dopaminowe doładowanie. Mózg osób z zespołem nadpobudliwości ruchowej ma jej znacznie mniej, dlatego częściej angażują się w chaotyczne, intensywne i niebezpieczne aktywności, bo potrzebują silniejszej stymulacji, żeby ją wyprodukować. Mechanizm ten jest częstym źródłem uzależnień. To trudne zwłaszcza dla dziewczynek – mówi się im, żeby „były grzeczne”, przy czym w analogicznej sytuacji chłopcy zwykle słyszą, że „już tacy są”. Podwójne standardy są często powodem bardzo późnej diagnozy ADHD u kobiet albo w ogóle jej braku. Takie osoby szybko zaczynają maskować się ze swoim deficytem uwagi i hiperaktywnością. Tak też było u mnie. Najpierw byłam uzależniona od telewizora i oglądania bajek, potem od telefonu.
Mam nietypowe imię, moi rodzice są rozwiedzeni, a ja zawsze miałam swoje zdanie i zachowaniem odstawałam od normy. Pochodzę z małej miejscowości, gdzie trudno było to zaakceptować, dlatego w przedszkolu, podstawówce i gimnazjum byłam wykluczana i prześladowana. Czułam się bardzo samotna, więc zaczęłam uciekać w telefon. Dla znajomych zawsze byłam „dziewczyną z telefonem”. Jestem osobą głośną i widoczną, a urządzenie pod ręką i szybkie odpisywanie na wiadomości, były jedną z moich cech charakterystycznych.
Byłam wychowywana przez mamę, która musiała dużo pracować, żeby wiązać koniec z końcem. Spędzałam z nią na tyle mało czasu, że mogłam ukryć swoje uzależnienie. Kiedy byłam w jej towarzystwie, nie używałam telefonu, a kiedy wchodziła do mojego pokoju, miałam wypracowany odruch, żeby szybko go ukryć i udawać, że czytam, odrabiam zadanie domowe, myślę o czymś czy śpię. Zresztą cały czas kombinowałam, żeby tylko dłużej siedzieć w telefonie: zarywałam noce i szłam do szkoły niewyspana lub symulowałam różne choroby, żeby zostać w domu bez nadzoru. Potrafiłam nie chodzić na korepetycje z angielskiego, a pieniądze, które na nie dostawałam, przeznaczałam na doładowanie telefonu, żeby móc oglądać posty na Demotywatorach, Kwejku czy Tumblrze. Będąc jeszcze w podstawówce, wydałam 100 zł w tydzień na doładowania telefonu, żeby oglądać pornografię. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że chyba nie każdy tak robi. Zaczęłam obserwować innych i szybko zorientowałam się, że mój zestaw zachowań odbiega od normy.
Ucieczka od problemów
W wieku 19 lat zdiagnozowano u mnie depresję i osobowość typu borderline. Telefon znowu stał się dla mnie ucieczką, tym razem od problemów. Poza strzałami dopaminy, media społecznościowe pozwalały mi na zajmowanie się kimś innym niż sobą i czymś innym niż moje zaburzenia. W chwilach kryzysu zawsze mogłam po raz kolejny odświeżyć Instagram, Twittera czy Facebooka. Potrafiłam przez kilkanaście godzin leżeć w łóżku przed ekranem. Z telefonem w ręku budziłam się, brałam prysznic, szłam z psem na spacer i wracałam do łóżka. Nieustannie odświeżałam aplikacje i sprawdzałam, czy ktoś przypadkiem mi nie odpisał. Tak spędzałam całe dnie. Nie byłam w stanie zrobić nic innego. Przez długi czas tłumaczyłam sobie, że w mediach społecznościowych jestem dlatego, że obserwuję konta, dzięki którym mogę dowiedzieć się czegoś ciekawego o życiu. Prawda jest jednak taka, że uciekanie w telefon było dla mnie proste, bo zawsze był pod ręką.
Wciąż ciężko mi mówić o uzależnieniu od telefonu, bo słowo „uzależnienie” kojarzy mi się z alkoholem czy narkotykami. Teraz wiem, że tak samo, jak w alkoholizmie czy narkomanii, wpadałam w ciągi. Kiedy tak się działo,czułam się bardzo źle. Byłam na siebie zła za to, że marnuję czas.
Przez trzy lata byłam w terapii. Dziś mam świadomość swojej podatności na uzależnienia. Wiem, że kiedy mam gorszy humor czy czuję się bezsilna, łatwiej mi otworzyć jedną ze społecznościowych aplikacji. Wciąż zdarza mi się pół dnia spędzać na Instagramie czy TikToku. I choć aktualnie odinstalowałam tego drugiego, bo poczułam, że zabiera mi czas, nie dając nic w zamian, to Instagram sprawia, że psychicznie czuję się gorzej.
Zdjęcia przestały do mnie krzyczeć
W pewnym momencie zaczęłam usuwać konkretne aplikacje. Zawsze byłam bardzo aktywna w mediach społecznościowych, więc swoje decyzje ogłaszałam internetowemu światu. Po jakimś czasie grono moich znajomych nauczyło się, że czasem znikam i muszą kontaktować się ze mną w inny sposób. Zdarzało się, że znikałam na pół dnia lub na pół roku. Nie potrafiłam tego wyważyć. Czasem oddawałam komuś swój telefon i mówiłam: „źle się u mnie dzieje, nie oddawaj mi go, dopóki nie pomedytuję lub popiszę w dzienniku”.
Przełomowym momentem było dla mnie odkrycie możliwości przejścia w tryb czarno-biały ekranu. Nagle okazało się, że zdjęcia przestały do mnie „krzyczeć”, a powiadomienia w aplikacjach przestały być pociągające.
Dziś wiem, jak wychwytywać potrzeby dopaminowe. Czasem pozwalam sobie na spędzanie czasu z telefonem, wpadnięcie w otchłań internetu. Różnica polega na tym, że teraz robię to świadomie, kontroluję czas, wiedząc, że tracę godzinę lub dwie. Kiedy jednak czuję, że potrzebuję uciec od emocji, staram się uspokajać w inny sposób: biegać w interwałach czy robić coś tak prostego, jak segregowanie koralików na kupki według kształtu i koloru. Uspakajania nauczyłam się na terapii. Tak jak i tego, by nie tęsknić za iluzją idealnego życia z mediów społecznościowych. Bywało, że siedziałam w domu, cierpiałam i cały czas czekałam na moment, w którym moje własne stanie się lepsze.
Kiedyś nosiłam w sobie dużo złości. Nie akceptowałam tego, że przez uzależnienie od telefonu nie umiem nad sobą zapanować, że nie jestem przez to wystarczająco produktywna. Dopiero niedawno nauczyłam się tego nie oceniać. Diagnoza ADHD dała mi większy spokój, bo fonoholizm to jeden z objawów zespołu nadpobudliwości psychoruchowej. Jedni będą to sobie kompensować telefonem, inni ostrym seksem lub ekstremalnym sportem, a nawet samookaleczeniami. Co mogę z tym zrobić? Dbać o siebie tak, żeby deficyt dopaminy zaspokajać w zdrowy sposób: segregować koraliki, układać puzzle, sprzątać czy uprawiać nisko adrenalinowy sport. A kiedy zdarza się, że zapominam się w telefonie, to dla mnie ważny znak, że przed czymś uciekam. Wtedy wiem, że muszę mocniej zadbać o siebie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.