Pochodzący z Niemiec fotograf Horst P. Horst publikował na łamach amerykańskiego „Vogue’a”, kształtując estetykę magazynu. Jego sesje przeszły do historii mody. Oto najsłynniejsze z nich.
„W przypadku mojej śmierci w pierwszej kolejności proszę poinformować naczelną »Vogue’a«” – taką instrukcję Horst P. Horst nosi na sercu, w tzw. nieśmiertelniku, podczas II wojny światowej. Urodził się w urokliwym Weißenfels an der Saale w Saksonii, ale walczy po amerykańskiej stronie, w amerykańskim mundurze, od 1940 roku jest obywatelem USA, od 1930 roku nie używa już nazwiska Bohrmann, chociaż źle kojarzyć się ono zacznie dopiero później.
Najsłynniejsze zdjęcia Horsta P. Horsta trafiły na łamy „Vogue’a”
Z tą walką to oczywiście przesada – Horst jest zbyt cennym nabytkiem dla amerykańskiej kultury, żeby wysyłać go na front. Przechodzi szkolenie w Wirginii, a potem robi dla armii to, w czym jest najlepszy – zdjęcia. Już przed wojną reprezentuje poziom mistrzowski, jest „naczelnym fotografem” „Vogue’a”, z dobroci serca udostępnianym także siostrzanemu magazynowi „House & Garden”. Tworzy wybitne klasyki, kanon fotografii mody: „Gorset Mainbocher” (1939), „Lisa Fonssagrives i jej włosy” (1939), „Lisa w turbanie” (1940), „Carmen na masażu twarzy” (1948), jedno po drugim zrekonstruowane w 1989 roku w teledysku „Vogue”, misternie, z szacunkiem, z Madonną w roli głównej.
„Vogue” już raz miał swojego naczelnego fotografa, był nim urodzony w Petersburgu George Hoyningen-Huene, przyjaciel, mentor i przez jakiś czas kochanek Horsta. Poznali się w Paryżu, gdy George był już sławny, znał wszystkich i wszyscy znali jego, Horst zaś planował zostać architektem, praktykował w studiu Le Corbusiera, ale ośmielił się nie zgodzić z mistrzem w kwestiach radykalnej ascezy estetycznej i musiał odejść.
Zanim Horst P. Horst przeszedł do historii fotografii, pracował jako model
Zanim w listopadzie 1931 roku sprzedał swoje pierwsze zdjęcie „Vogue Paris”, pracował jako model. Pod połową jego portretów podpisuje się George Hoyningen-Huene, reszta zdjęć to anonimy. Być może dlatego, że Horst bywa na nich w połowie, w trzech czwartych oraz totalnie nagi. Kamera go nie krępuje, chłopak ewidentnie lubi siebie i lubi być oglądany. Z lat 30. zachowała się sesja w stylu ekspresjonistycznym – Horst ma rozmarzone spojrzenie, zmierzwioną grzywkę i gołą klatę, na jednym ze zdjęć pozuje na tle innego półnagiego mężczyzny z przewieszonym przez ramię ręcznikiem, może to reklama sauny.
Dobrym modelem nie bywa się z doskoku, to zajęcie na całe życie, dlatego 10 lat później Horst strzela sobie serię fotek na skalistej plaży. Jest tam sam, nagi jak grecki bóg i naturalnie boski. W archiwum Condé Nasta zachowały się portrety Horsta także z drugiej i trzeciej młodości: na początku lat 50. siedzi na śnieżnobiałej sofie, w białej koszuli i szortach, nogi ma niewydepilowane, ale rozstawione jak cyrkiel, pod kątem 160 stopni. W 1957 roku Horst intensywnie myśli oraz zgrabnie odchyla plecy od oparcia fotela typu pawi ogon. Jeżeli pierwsze z tych zdjęć nie zainspirowało Helmuta Newtona do sfotografowania w 1975 roku modelki skanującej wzrokiem mężczyznę w białych spodniach, zaś drugie rok wcześniej nie doprowadziło do posadzenia Sylvii Kristel w wiklinowym fotelu, by właśnie na siedząco promowała film „Emmanuelle”, to ja już nie wiem.
Horst P. Horst fotografował ikony mody i osobowości kultury. Rodzinę założył z Valentine’em Lawfordem
Talent plus uroda plus urok osobisty i maniery to pełen pakiet. Ludziom takim jak Horst nie można powiedzieć „nie”, nawet w ramach przekomarzania się czy gry wstępnej. Zresztą po co, efekty bycia na tak są piękne. Dla „Vogue’a” Horst fotografuje plejadę top modelek: Lisę Fonssagrives, Carmen Dell’Orefice, Muriel Maxwell; najważniejszych projektantów: Chanel na obitym atłasem szezlongu, Schiaparelli w owalnej ramie; muzy i ikony mody: Betty Catroux z mężem, oraz w smokingu od Yves’a Saint Laurenta. Osobiście wybiera lokalizację, scenografię i ubrania, na ustawienie świateł rezerwuje dwa dni. Po portretach barona Nicolasa de Gunzburga, Cecila Beatona, Luchino Viscontiego czy Valentine’a Lawforda widać, że to robota perfekcjonisty i fenomenalnego obserwatora. Z Lawfordem, amerykańskim dyplomatą, pierwszym sekretarzem ambasady w Teheranie, Horst związał się na ponad 50 lat. Podróżowali po świecie, od Meksyku przez Grecję po Jamajkę, potem adoptowali syna, Richarda J. Horsta i w Oyster Bay stworzyli dom, który pogodził Bauhaus z akcentami amerykańskimi i marokańskimi. O tym domu Diana Vreeland, kolejna w życiu Horsta naczelna „Vogue’a”, w 1966 roku napisała, że to ideał, dzieło wyroczni stylu i wizualnego geniusza.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.