Czy w czasach Zagłady i okupacji możliwa jest moda? – na to pytanie szuka odpowiedzi Karolina Sulej, autorka eseju „1939-1945. Moda mimo wszystko”. Tekst pochodzi z albumu „Reason and Flair. A Century of Fashion in Poland”, w którym o związkach mody i historii piszą również Aleksandra Jatczak, Agata Zborowska, Aleksandra Boćkowska, Olga Drenda i Michał Zaczyński. Album jest wspólnym przedsięwzięciem wydawnictwa OsnoVa i Instytutu Adama Mickiewicza.
Kiedy jesienią 1939 roku po Polsce przesuwa się front, nikt o modzie nie myśli. Frymuśme sukienki i kapelusiki nie przydadzą się podczas bombardowania. Kobiety okrywają głowy chustkami i przebiegają po ulicach w popłochu. Tomasz Szarota w książce „Okupowanej Warszawy dzień powszedni”, notuje, że w pierwszych miesiącach wojny elegancki strój na ulicach miasta wyłącznie raził.
Walec wojny wyrównuje klasowe różnice – inteligencja ma co prawda większe odzieżowe zasoby, ale mniejsze praktyczne umiejętności. Dotknięci wojną Polacy zatracają wyróżniki społecznej przynależności i konsolidują się jako wspólnota. Konspiracyjne pismo „Prawda”, pod koniec 1940 roku zauważa: „Przechodnie [...] wyglądali jednolicie, należeli wszyscy do jednej klasy. Wspólne nieszczęście upodobniło wszystkich i zrównało. Noszono na głowach chusteczki, szaliki, czapki. Rzadko również ujrzałem w ręku kobiety torebkę. Torebka zawadzała, stawała się nieaktualna, ręce bowiem zajęte były dźwiganiem wiadra z wodą, naręcza drzewa, worka z węglem [...]. Za to co drugi człowiek miał plecak. I nikt nie wstydził się swego stroju, ani tych ciężarów, przeciwnie: elegantka, modnie ubrana i uszminkowana, spotkałaby się z ogólnymi drwinami.”
Przepych w ubiorze, luksusowe futra, biżuteria oraz perfumy kojarzyły się w jedyny możliwy sposób – z kolaboracją, a co najmniej z brakiem patriotyzmu - podobnie, jak działanie w branży mody pod administracją nowych władz.
Pokazy mody w okupowanej Warszawie
A jednak w styczniu 1944 w zmęczonej czterema latami wojny stolicy miał miejsce nawet pokaz mody. Było to wydarzenie promocyjne, zorganizowane na otwarcie nowego salonu Domu Mody „Falbanka”, projektantki Zofii Hebdy. Były i następne. Na deskach Teatru Jar w kwietniu odbyła się stylizowana przez mistrzynię Zofię rewia „Wiosna i moda”, a miesiąc później w Nowościach miał miejsce „Turniej humoru i mody”, na którym o aplauz rywalizowali krawcy i szewcy warszawscy. Podtytuł brzmiał: „Od negliżu do wizytowej sukni, czyli jak ubiera się modna pani w warunkach wojennych”. W czasie tego pokazu Hebda promowała swoje modele określane jako transformables. Był to wyrafinowany sposób nazwania tego, co było dla Polek i Polaków wojenną codziennością – to samo ubranie musiało nadać się na większość okazji. Czerpała inspirację z żurnali niemieckich i austriackich sprowadzanych z Berlina czy Wiednia, a one z kolei – bez przyznawania się tego faktu – „pożyczały” od wciąż projektujących haute coutre w okupowanym Paryżu Balenciagi, Balmain’a czy Lelong’a. Propagandowe artykuły kreowały Zofię na polską Coco Chanel.
Bywalczynie salonu „Falbanka” w neorenesansowej kamienicy przy Alejach Jerozolimskich można podziwiać na zdjęciach Jerzego Łuczyńskiego. Oto uśmiechnięte dziewczyny studiujące żurnale. Przy lustrze, cała w czerni i futrzanej pelisie – stoi sama Zofia Hebda. Dalej: klientka przymierzająca wysokie zimowe buty, klientki przed lustrem mierzące płaszcze do ziemi we wzory, futra. Nie sposób nie zauważyć eleganckich, skórzanych pantofelków i czarnych pończoch ze szwem. Pończochy to zaś w wojennej Polsce towar najbardziej luksusowy, szeregowej obywatelce niedostępny. Byzamaskować brak tej części garderoby stosuje się m.in. maści brązujące, które zmieniają kolor skóry na „pończoszany”. Linię szwu na łydce rysuje się kredkami. Jeśli już jakaś szczęściara ma pończochy, to najczęściej pocerowane, z oczkami łapanymi na cukier i ślinę. Nowa, niecerowana pończocha ze szwem była więc dowodem najwyższego wojennego uprzywilejowania.
Majętne, ustosunkowane klientki z atelier u Zofii mogły przejść się od razu do położonego w odległości spaceru zakładu kosmetycznego „Izis”, przy Senatorskiej 35. Jego szefowa, Helena Brzezińska napisała też rozdział o higienie do wydanego w 1941 roku popularnego poradnika „To pani musi wiedzieć. Praktyczny poradnik życia i gospodarstwa domowego obecnej doby”. Radziła na przykład, aby smarować skórę na noc smalcem, przekazywała przepisy na domowe mydła czy octy toaletowe.
Z kolei w Barze Kosmetycznym i Gabinecie Kosmetyki Leczniczej „Kamea” przy Królewskiej 6, można było kupić proszek do mycia zębów, „otrąbki” do twarzy, czy wodę kwiatową, która „w każdej kropki kwiat chowa”.
Dla większości obywateli praktykowanie tak luksusowego stylu życia było jednak niewypowiedzianym dowodem na czerpanie profitów z okupacji. Kobiety, które wciąż było stać na nowe ubrania i kosmetyczne kaprysy w dobie przerabiania garderoby i ubywających zasobów były jednoznacznie ocenianie jako zdrajczynie. Konsekwencje zaś takiej oceny bywały straszliwe, jak można się dowiedzieć chociażby z śpiewanej na melodię „Czerwonego Jabłuszka” piosenki z powojennego filmu „Zakazane piosenki” (1947) opowiadającego o okupowanej Warszawie: „Idzie sobie panna ze szwabem pod rękę/ Bardzo z tego dumna/ Z getta ma sukienkę/ Za taką córeczkę, jak ci nie wstyd, ojcze?/ Nie wstyd, bo jak córka/ Zrobił się volksdojczem/ Złapali ją w bramie/ Chłopcy z konspiracji/ Zgolili do skóry/ Łeb wraz z ondulacją/ A jak nie pomogło, Chłopcy nieśli kwiaty, W jednej ręce róże/ W drugiej automaty”.
Moda pomagała panować nad kruchą wojenną rzeczywistością
Im dalej w wojenne lata, tym bardziej codzienne, partyzanckie dbanie o wygląd przemieniało się w patriotyczny obowiązek „zachowywania twarzy”. Do tej formy oporu w szczególny sposób miały powołane być kobiety z ich „kobiecym” zestawem umiejętności. Pisze Tomasz Szarota: „Żony, matki, siostry, przyjaciółki zrozumiały, że ich starania o zachowanie cech kobiecości odgrywają ważną rolkę w utrzymaniu odpowiedniego klimatu ogniska rodzinnego czy towarzyskiego, pomagają łatwiej znosić okropną codzienność bliskim im mężczyznom”.
Zauważali to także reporterzy z zagranicy. W tekście pod tytułem „En Pologne occupee", zamieszczonym w grudniu 1943 roku we francuskim piśmie konspiracyjnym „La France Libre” czytamy: „Warszawianki są uśmiechnięte (jak zawsze) i starają się mieć wygląd staranny i dbały. Tę postawę odnajdziemy u wszystkich klas społeczeństwa. Niemcy nie odczuwają, że osiągnęli cel, o który im chodziło: złamać ducha narodu”.
Moda staje się więc jednym ze sposobów panowania nad kruchą wojenną rzeczywistością. Daje namiastkę kontroli nad własnym losem. A że tereny okupowane zostają w dużej mierze odcięte od przepływu towarów i inspiracji, moda okupacyjna to więc dla większości kreatywna praca nad posiadaną już garderobą – moda przeróbkowa, polecająca na bricolage’u i przysposabianiu tego, co pod ręką. W prasie Krakowa i Warszawy: „Ilustrowanym Kurierze Polskim”, „Nowym Kurierze Warszawskim”, tygodniku „7 dni” czy dystrybuowanej w całym Generalnym Gubernatorstwie „Gazecie Żydowskiej”, ukazują się cyklicznie teksty poradnikowe. O radzeniu sobie z odzieżą podczas wojny piszą nierzadko w tonie prezentacji najnowszych trendów i nowinek, tak jakby owe tendencje nie miały nic wspólnego z polityką i wojenną codziennością. O tym, co będzie modne, nie decyduje jedynie zawartość szafy, ale też zawartość mieszkania w ogóle. Przyda się wszystko, co można udrapować na ciele: serwetki, obrus, cerata, koc, pled, poszewki, firanki, zasłonki. Wszystko to da się przerobić w części garderoby i akcesoria.
Najpopularniejszym surowcem przeróbek stały się ubrania mężczyzn, szczególnie zaś te wizytowe. W większości domów ojcowie rodziny byli nieobecni – walczyli na frontach wojny, byli osadzeni w oflagach, obozach, przebywali na emigracji. Męska moda lat 30. na obszerne płaszcze i nogawki spodni pozwała paniom swobodnie szyć z dostępnych mężowskich rzeczy eleganckie sukienki, żakiety i płaszczyki. Spódnice przerabiane z męskich spodni zostały adekwatnie ochrzczone mianem „oflagówek”. Bardzo modny w czasie wojny był też prosty czarny kostium damski z poszerzanymi ramionami o kroju męskiego garnituru, z którego powstał.
Ale własna garderoba również nie była oszczędzana. W szczególności – ta na „wielkie wyjścia”, teraz absurdalnie nieużyteczna. W kreacjach balowych ucinano doły i szyto z nich spódnice. Jedwabne suknie zmieniały się w bieliznę dzienną lub nocną. Biżuteria była zaszywana w płaszczach czy pościeli – na wszelki wypadek albo noszona oszczędnie. W nową, wojenną biżuterię często zmieniały się stare filcowe kapelusze. Z ronda takiego kapelusza można też było wyciąć pasek lub lamówkę do wykończenia butów. Koce zmieniano z upodobaniem w ciepłe płaszcze lub poncza, a zasłony i firanki z powodzeniem stawały się letnimi sukienkami, bluzeczkami albo kołnierzykami i mankietami. Bluzki szyto również ze starych sukienek czy szlafroczków. Najmodniejsze były te białe, najlepiej z kołnierzykiem. Kołnierzyk był obozwiązkowy i bardzo ozdobny, często przyszywany tak, żeby można było go z łatwością odpruć i wymienić na nowy – kołnierze i mankiety ubrań najszybciej bowiem się niszczyły. Z dwóch rozprutych starych sukienek często powstawała jedna, z twarzowym karczkiem, a patentem na ujednolicenie odmiennych rodzajów tkanin były hafty, wszywane wstążki czy aplikacje. Często przefarbowywało się również zniszczone ubrania na inny kolor, żeby dać im pozór nowości. Popularne było szydełkowanie i robienie na drutach – swetrów, szalików, czapek, rękawiczek i skarpetek.
Hanna Kobuszewska-Zborowska w książce Krzysztofa Trojanowskiego „Moda w okupowanej Francji i jej polskie echa” wyjaśnia: „Warszawianki ubierały się jak mogły najlepiej. Biedna i skromna była to moda, ale moda. Były to fasony specjalne, nie dyktowane przez Paryż ani Rzym, ani żadne domy mody. Moda okupacyjna, dostosowana do warunków, tłoku w tramwajach, rowerowej rikszy, i siarczystego mrozu, ogólnego nastroju i potrzeb”.
Jaka była rola ubrań w obozach koncentracyjnych
Czy to możliwe, żeby ubrania, troska o rzeczy i wygląd towarzyszyły ludziom na kolejnych etapach Zagłady? Czy jest możliwe, by historia ubrań opowiedziała historię ludzi w obozach koncentracyjnych? W archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau poprosiłam doktora Wojciecha Płosę o wpisanie w wyszukiwarkę słowa „moda”. Pojawiła się praca Marii Jezierskiej „Moda w Auschwitz”. Maria została przywieziona do Auschwitz w listopadzie 1942 roku, potem przeniesiona do Birkenau. Pracowała w tak zwanym białym efekcie, sortującym pożydowską odzież. „Modę w Auschwitz” napisała na konkurs wspomnień ogłoszony przez Muzeum w latach 60. Pod wpływem tej lektury zaczęłam szukać dalej, by przekonać się, że temat jest wszędzie. W każdej wspomnieniowej książce, w oświadczeniach, zbiorach. Bo, jak tłumaczy Jezierska: „Życie w obozie to była też sprawa odzieży. Więcej – przeżycie obozu zależało także i od odzieży”.
Hermann Langbein pamięta: „Rzecz charakterystyczna, jak wielki sens w obozie miał strój elegancki, zdradzający pozycję nie byle jaką. Od razu wywoływał odmienne traktowanie i to nie tylko tępych i złośliwych kapo, ale także SS. Naturalnie, jak w bycie codziennym. Można się było w Brzezince wymigać od pracy mając czyste, ładne odzienie, pewną siebie minę i znajomość niemieckiego”.
Inny więzień codziennie potajemnie prał bieliznę i koszulę, żeby potem włożyć na siebie jeszcze mokrawą i wyprasować przed apelem dokładnie własnym ciałem. Tym samym sygnalizował załodze obozu, że stanowi sobą książkowy przykład więźnia godnego uratowania. Potencjalnego prominenta. To ważne pojęcie w obozowym słowniku. Określa przedstawiciela promila więźniów, którzy w lagrowej społeczności „zrobili karierę”, ustawili się na bezpieczniejszej pozycji. Jest ich co najwyżej stu kilku na dziesiątki tysięcy więźniów. Awans oznacza lepsze komando, lżejszą pracę, więcej jedzenia i dostęp do ersatzu normalnego życia. Czasem jest umożliwiany, a jeszcze częściej komunikowany poprzez odzież.
Tak zwani funkcyjni przywiązywali do swoich ubrań ogromną wagę. Miały już z daleka, zanim ktokolwiek jeszcze dostrzeże opaskę na ramieniu, informować o ich władzy. Jan Kwiatkowski pamięta, że kapo chodzili po polach ubrani jak austriaccy kawalerzyści. Czerwone spodnie do konnej jazdy, ciemnogranatowe bluzy o wojskowym kroju. W pamięci doktor Zofii Perzanowskiej na Majdanku zapisała się z kolei blokowa Gaby: „Stoi pięknie uczesana, w opadające na szyję loki, w czarnym aksamitnym szlafroku, kołnierzem a la Marta Stuart, w pantoflach z łabędzim puszkiem, ze złotym krzyżem, wystającym spod dekoltu – wysoka dama”. Blokowe miały prawo do noszenia cywilnych ubrań. Musiały być oznaczone sztrajfą, numerem i stosowną opaską, ale co do ich rodzaju władza nie miała już uwag.
Lageralterste obozu kobiecego na Brzezince była Polka, Stanisława Starostka. Pamiętana jest jako kobieta „równie ładna, co zła” – znana była z okrutnego bicia więźniarek i sympatycznej blond urody. Zatrzymano w pamięci także jej wybory odzieżowe. Stenia często nosiła białą bluzkę do czarnej, rozkloszowanej spódnicy, a kiedy wieczorami było chłodno, nakładała na to nowy, czysty pasiakowy żakiet. „Modnisię Stenię naśladowały wszystkie prominentki. Zaprowadziła wśród lagrowej elity na przykład trend na kraciaste, kloszowe spódnice, przeważnie w szkocką kratę, do tego tak zwane pończochy „gazówki”, czarne oficerskie buty, a w niepogodę czarne, długie peleryny z kapturem. Chustki na głowach najlepiej było dopasowywać do koloru kraty”.
Wyścig elegancji w Ravensbruck
W obozie była także moda dostępna dla szerokich mas. Tu moda była dyskretna, subtelna, zaledwie sygnalizująca potencjał swojej siły, ale realnie obecna. „Zmiany obozowej mody wiele mówią o prężności ducha, który nie chciał się poddać, co wyrażało się w owych malutkich odmianach typowości” – podkreślała Maria Jezierska. Każda więźniarka i więzień chciał się jednak jakoś odróżnić od innych, pokazać strojem, że nie tylko numer go określa, że jest kimś więcej. „Niedziela [na Majdanku]. Jedyny dzień, kiedy można od południa przebywać w baraku i na polu pod mniej czujną opieką. Uderza zmiana z wyglądzie zewnętrznym kobiet. Zrzuciły z głów szpecące je chustki wiązane codziennie pod brodą. Wyłoniły się głowy jasne i ciemne, twarze nabrały indywidualnego charakteru. Prawie wszystkie jakimś drobiazgiem – kołnierzykiem, paskiem, szmatką wpiętą we włosy, pragną przesłonić nie tylko brzydotę pasiaka, ale w ogóle jego istnienie”.
Wanda Dobaczewska wspomina, że kiedy tylko zaczęto korzystać z cywilnej odzieży, na lagrowych ulicach Ravensbruck rozpoczął się „wyścig elegancji”. Każda chciała mieć zupełnie wyjątkowy bojtel, najpiękniejszy fartuch z kwiatowych sukien odbieranych nowoprzybyłym, a blokowe chodziły z rozczapierzonych kokardach z jedwabnych szmatek „zorganizowanych” ze szwalni. Maria Oyrzynska tak pisała o odzieżowym życiu na Brzezince: „Pomimo straszliwych warunków istniało coś, co można by określić jako obozową modę. Na noszenie fartuszków, na przykład. Robiło się je we własnym zakresie z dwiema bocznymi kieszeniami, kolorowe albo czarne”. Maria Jezierska stwierdza zaś: „Chustka na głowę była chyba najbardziej wyrazistym wykładnikiem mody na terenie obozu”. Na każdą strategię udręki odgórnie narzuconą przez oprawców, więźniowie tworzyli taktyczną odpowiedź, znajdowali lukę w systemie, odrzucali wizerunek ofiary. Przestrzeń działania była niewielka, ale gesty tym bardziej znaczące.
W Treblince powstał szczególny rodzaj dandyzmu. Sortujący ubrania po Żydach gazowanych w obozie śmierci nosili się elegancko, wręcz wytwornie. Richard Glazer zwykle wybierał bryczesy, marynarkę, brązowe buty, koszulę, jedwabny krawat, a na to, kiedy było chłodniej, sweter. Zależało im, żeby dobrze wyglądać. To było jak zaklęcie. „Kto nosił nieogoloną, zmęczoną twarz, ten prowokował ciosy pejcza albo nawet wyrok śmierci”.
Z kolegami pozdrawiają się słowami „trzymaj się”. Ale nie mają one tego samego, lekkiego znaczenia, co na zewnątrz. Tutaj to wezwanie do walki. „Masz, załóż tę zieloną welwetową marynarkę do jasnobrązowych bryczesów. A na szyi przewiąż sobie czerwono-żółtą apaszkę z jedwabiu. To zrobi na tych tam, jakieś wrażenie. Na kogoś takiego nie rzucą się zaraz z pejczami. A jeśli dzisiaj pobrudzi się albo podrze, jutro ubierzesz się w coś jeszcze bardziej szykownego, wyszukanego”.
Kolejne stroje wyprostowują ciało, podtrzymują ducha. Więźniowie nie dadzą oprawcom satysfakcji zredukowania ich do zaszczutej ofiary w łachmanach. Chcą mieć prawo do ludzkiego życia i ludzkiej śmierci.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji Vogue.pl. Oryginalnie tekst Karoliny Sulej jest zatytułowany: „1939-1945. Moda mimo wszystko”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.