Znaleziono 0 artykułów
19.10.2024

Nagrodzony na festiwalu w Gdyni film „Rzeczy niezbędne” porusza długo po seansie

19.10.2024
(Fot. Krzysztof Wiktor)

Dawno nie było w polskim kinie tak udanego debiutu, jak nagrodzony na festiwalu w Gdyni film „Rzeczy niezbędne” Kamili Tarabury. Tworzy go trio wspaniałych aktorek: Dagmara Domińczyk (znana z „Sukcesji”), Katarzyna Warnke (z „Klary”) i Małgorzata Hajewska-Krzysztofik (z „Kobiety z…” i z teatru). Zadaje więcej pytań, niż daje odpowiedzi.

Które rzeczy są naprawdę niezbędne? Zależy od sytuacji. Gdy jesteś uchodźcą: telefon, powerbank, ciepłe, nieprzemakalne buty będą na szczycie listy. Na wojnie doliczy się także broń, hełm, kamizelkę kuloodporną. Dla osoby, która idzie rodzić do szpitala: szlafrok, klapki, majtki – spakowane na długo przed terminem. Wszystkie te role łączy Ada – korespondentka wojenna, która w chwili, gdy ją poznajemy, akurat jest w ósmym miesiącu ciąży. Stan do tej pory dla niej nie do pomyślenia. Ma wątpliwości, czy naprawdę chce tak żyć: w domu, pozwalając się uziemić. Film „Rzeczy niezbędne” pokazuje w skrajnej, wyrazistej formie, jak przecinają się w nas różne porządki. Nawyki z jednej życiowej roli przenosimy do drugiej. Będąc w domu, jesteśmy na froncie. Gniazdko wijemy na polu bitwy.

Zabierać ze sobą zawsze jak najmniej, ale tyle, by starczyło. W niektórych przypadkach niezbędna jest gotówka. Nic nie da karta kredytowa wsunięta w tylną kieszeń spodni. Konieczna w jednym miejscu, na nic się zda w innym. Decyzja, co wziąć, zapada każdorazowo. Dla danej osoby coś będzie artykułem pierwszej potrzeby, ktoś inny nawet o tym nie pomyśli.

Podpaska, krople do oczu, kłódka – wysypują mi się z torby podczas szukania kluczy. Niby już niekonieczne, ale wciąż noszę ze sobą: płyn do dezynfekcji i maseczkę, dopiero co przydały się przy kolejnym covidzie. Nie sądziłam, że będę potrzebować wyciszających słuchawek, a odkąd je mam, używam ich niemal codziennie. Rzeczy szybko się gromadzą, niszczą, gubią. Przesiewać je – codzienny znój. Przeważnie mam więcej, niż naprawdę potrzebuję, i to akurat nie te, które najbardziej by się w tej chwili przydały.

Bohaterki nagrodzonego na festiwalu w Gdyni filmu „Rzeczy niezbędne” wyruszają w podróż do bolesnej przeszłości

O rzeczach, jakie nosimy ze sobą, nie myślimy, póki nie ciążą. Dlatego Ada, w filmie grana przez wspaniałą Dagmarę Domińczyk, mieści cały dobytek w plecaku. Nie ma w nim nic innego niż narzędzia pracy. Nie potrzebuje wiele, istotne są dla niej słowa. Słowa są najważniejsze. Zdarzyło jej się wracać do miejsca reportażu przez całą kulę ziemską po to, by usłyszeć to jedno, którego zabrakło. To łączy ją z Roksaną – znakomita rola Katarzyny Warnke – która również szuka zdania, które pozwoliłby jej się uwolnić. Jak miałoby brzmieć? „Przepraszam. Strasznie mi przykro, że nie umiałam ci pomóc”? Magiczna moc języka – czy tak wiele zmieni? Przecież Roksana zdaje się mieć wszystko, a nawet więcej. Wybrała życie w komforcie podmiejskiej willi z dużo starszym mężem i dwójką dzieci, a jednak trawi ją palące uczucie braku, które każe wciąż rozdrapywać rany.

(Fot. Krzysztof Wiktor)

W podróż kobiety wyruszają potężnym autem. Ada ma ze sobą kurierski plecak, a w nim kilka sztuk odzieży, wszystkie czarne. Roksana ciągnie na kółkach lśniącą kabinówkę, pewnie wypchaną ubraniami, które czynią ją atrakcyjną w oczach mężczyzn: obcisła, biała miniówka, jaskrawoczerwona bluzka z dekoltem, bielizna, biżuteria. Ada jest jej przeciwieństwem – na nadgarstkach nosi sznurkowe bransoletki, to jej jedyna ozdoba. W dłoniach trzyma sękacz przewiązany wstążką, bo nie przychodzi do kogoś, z kim ma rozmawiać, z pustymi rękami. Roksana też nie, dlatego idąc do kochanka, dzierży w garści flaszkę, śpiewając, że nie daruje mu tej nocy. Każda z bohaterek ma inne sposoby na to, żeby dostać to, czego potrzebuje. Wymienia rzeczy na gesty czy słowa – znaczą tyle, co stojące za nimi uczucia.

Rekwizyty codzienności opisują sytuacje, w jakich się znajdujemy. Co powiedziałyby te, które towarzyszą Adzie i Roksanie z filmu Kamili Tarabury? Najpierw słoiki, niechciane przetwory od matki przekazane córce w nylonowej siatce. Córka ma ich dość. Zostawia w aucie na podłodze. Znika. Siatkę podnosi towarzyszka, do której należy auto. Oddaje słoiki mężowi znikniętej. Ten bierze siatkę i roztrzaskuje przetwory o betonowy murek. Czy dlatego, że nie jest w stanie znieść tej sytuacji? Wyrzuca z siebie złość. I tak podarki skończyłyby w garażu. Nikt by ich nie jadł, nie są potrzebne obdarowanej, tylko darującej. To satysfakcja matki. Spłata niejasnego długu.

Rzeczą niezbędną dla córki nie są słoiki, tylko przeprosiny. Choć nie, nawet nie to. – Chcę, żeby matka się przyznała, że wiedziała o wszystkim i mi nie pomogła – mówi Roksana o celu planowanej wizyty. Bierze ze sobą Adę, bo ta „wie, jak rozmawiać z ludźmi, skłonić ich, by mówili prawdę”. Raportuje zdarzenia z frontu, a to, w czym weźmie udział, jest właśnie prywatną wojną. Kto wygrał? Jak w prawie każdej wojnie, w końcu nie wiadomo. Zostają tylko ogrom zniszczeń, ból, ruiny. Tu też do końca czekamy na rozwiązanie, które nie nadchodzi, bo to nie baśń o walce dobra i zła, tylko relacja z prawdziwych zdarzeń. Podstawą scenariusza jest książka reportażowa „Mokradełko” Katarzyny Surmiak-Domańskiej, którą scenarzystki filmu: Kamila Tarabura i odtwórczyni jednej z głównych ról Katarzyna Warnke, mocno przekształciły, zostawiając zarys sytuacji i najważniejsze frazy.

„Rzeczy niezbędne” poruszają temat przemocy seksualnej, której sprawcą był ojciec

(Fot. Krzysztof Wiktor)

Jedną z takich wojen, jak ta w „Rzeczach niezbędnych”, widziałam w „Rodzinie” Christine Angot – nagrodzonym na Berlinale dokumencie z tego samego, 2024 roku. Uznana francuska pisarka po latach przyjeżdża do rodzinnego Strasburga, żeby usłyszeć od matki, a także od drugiej żony nieżyjącego już ojca, że wiedziały o tym, co przechodziła jako 13-nastolatka i później jeszcze w dorosłym życiu. Przemoc seksualna tocząca się pod tym samym dachem zostaje przemilczana nawet dekady po śmierci sprawcy, by tabu nie naruszyło miru domowego. Wdowy uwikłane w patriarchat do tego stopnia, że wciąż nie potrafią przyznać się do błędu, przeciągają seksizm i mizoginię aż po grób. Oglądamy też archiwalne nagrania z czasów, gdy Angot wydała głośną książkę „Kazirodztwo” (1999) opisującą jej przeżycia. Sprawa stała się głośna. Jej ówczesne wizyty w programach telewizyjnych i radiowych pokazują – trudne dziś do uwierzenia – napaści dziennikarzy na ofiarę na wizji. Wyśmiewanie, uprzedmiotowianie i kompletny brak zrozumienia należy już na szczęście do odległej epoki, w jakiej nie chcielibyśmy żyć. Tylko skoro w kwestii przemocy seksualnej po Me Too zmieniła się przestrzeń publiczna, dlaczego wciąż nie zmienia się ona w planie rodziny, wśród bliskich? Me Too nie sięga tak głęboko? Kryzys moralny dotyczy właśnie przestrzeni intymnej. Nie zmienia jej ani wymiar sprawiedliwości, ani debata powszechna. Brudy w domu zostają brudami.

Osobiste jest też równocześnie publicznym. Przyznać się znaczy w planie indywidualnym, ta zmiana przenika do zbiorowości. W „Rzeczach niezbędnych” jest jak w „Rodzinie” Christine Angot – skoro nie da się załatwić sprawy w domu, trzeba zrobić to na środku ulicy w biały dzień. Dlatego Roksana pisze książkę „Niepamiętnik”, którą wydaje pod pseudonimem Oriana Kerr, po czym organizuje spotkanie autorskie w rodzinnej miejscowości i podpisuje wszystkie egzemplarze w bibliotece. To, co ujawnia, czyli fakt, że ojciec ją molestował w dzieciństwie, staje się w miejscowości tajemnicą poliszynela.

Wiele postronnych osób zdaje się kwestionować autentyczność tego zeznania. Wydaje im się dziwne, że ofiara prowokacyjnie eksponuje swoją seksualność i nie tylko pokazuje się z kochankiem, ale też okazjonalnie miewa przygody z nieznajomymi. Siedząc w barze roznegliżowana, Roksana rzuca mężczyznom wyzwanie. Gardzi nimi, widząc, że kusi ich tak łatwo. Wzbudzając pożądanie, poniża, mści się na ojcu, który jej pragnął. Dlaczego, skoro minęło tyle lat, nadal tak się zachowuje? Sama tłumaczy: – Bo mi się tak podoba, dla przyjemności odpierdalam. Ale ty wiesz, ile mnie to kosztuje? I to ja mam się wstydzić? Niech on się wstydzi, niech ona się wstydzi.

(Fot. Krzysztof Wiktor)

Promiskuityzm Roksany jest wymierzony w rodziców. Matka obgaduje córkę, to „jak ona się prowadzi”. Roksana ma wiele wad, dlatego w niczym nie ma racji – błąd logiczny ułatwia zamiatanie sprawy pod dywan. Podobnie wspomnienia o noworodku, który cały czas płakał i nie chciał ssać piersi, utwierdzają matkę w przekonaniu, że od początku coś było nie tak z jej dzieckiem. Fakt, że nie umiała sobie poradzić, że macierzyństwo ją przerosło, jest dla niej niewidoczny. Zrzuca na córkę odpowiedzialność za to, że relacje między nimi się nie ułożyły, że sama wkładała dziecko do łóżka mężowi i wychodziła do sąsiedniego pokoju. Czy słyszała to, co się działo, przez ścianę?

Chwała, „Haja”! Aktorka Małgorzata Hajewska-Krzysztofik to objawienie polskiego kina

Roksana kocha matkę mimo to, bez względu na okrucieństwo wciąż zależy jej na niej i domaga się, by jej uwierzyła. Ustalenie faktów, żal, może nawet skrucha, stanowią warunek ukojenia. Nic takiego się nie zdarza. Matka nawet zdaje się wiedzieć, że to wszystko prawda, ale nie chce nic z tym zrobić. – Ja miałam to wszystko poukładane – wyznaje Adzie w pewnym momencie. I właśnie, gdyby teraz, lata po śmierci męża, zdecydowała się stanąć po stronie córki, musiałaby przetasować układankę. Przyznać, że jej życie było kłamstwem, że postawiła na niewłaściwe wartości.

Czy to by skreśliło tę przebytą drogę? Wyznaczyło szlak nowej, na której siadłaby u córki w domu na tarasie, bawiąc wnuki? Matka nie potrafi oderwać się od raz obranej roli, dlatego stroi się w czerwień, maluje usta, zakłada obcasy i spieszy na cmentarz. Biegnie wręcz, jakby leciała na randkę z ukochanym. – Mój chłopiec na mnie czeka – mówi, podtrzymując tę iskrę, która złączyła ją z późniejszym małżonkiem. Czy chciała, żeby był jej wierny? Żeby przestał być kobieciarzem? Żeby nie współżył z własną córką? Chcieć należy tylko tego, co można dostać. Na przykład przetworów.

Małgorzata Hajewska-Krzysztofik gra matkę cicho, ostro, bezlitośnie. Drąży swoją postać, odkrywając coraz głębsze pokłady emocji i jest oczywiste, że należy uznać „Haję”, jak jest nazywana w światku teatralnym, za objawienie polskiego kina. Za to, jak błyszczała w głównej roli jako „Kobieta z…” (2023) Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, należała jej się nagroda za najlepszą rolę żeńską na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Powinna ją dostać teraz, podobnie jak dwa lata temu Dorota Pomykała za „Kobietę na dachu” (2023), za niebywale zniuansowane oddanie autentycznej, pełnej sprzeczności osoby, którą trudno jednoznacznie ocenić. Tacy właśnie jesteśmy – myślę, patrząc na jej role. Nie chcemy się do tego przyznać, będziemy kwestionować, racjonalizować, szarpać się do końca, ale tacy właśnie jesteśmy. „Haja” potrafi zagrać ten chaos i chwała jej za to.

(Fot. Krzysztof Wiktor)

W „Rzeczach niezbędnych” właściwie są trzy równorzędne główne role, wszystkie doskonale zagrane przez: Dagmarę Domińczyk, Katarzynę Warnke i Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik

Każda z aktorek: Domińczyk, Warnke i Hajewska-Krzysztofik, ma zupełnie inny warsztat. Wydają się do siebie nie pasować, pochodzić z różnych wymiarów. Jest jednak tematem tej historii ich clash na ekranie. Próbują, lecz nie potrafią się zrozumieć. Nie udaje się im wzajemnie zmienić. Przynajmniej przyjmują do wiadomości swoje istnienie.

Grana przez Dagmarę Domińczyk – najbardziej znaną z roli w „Sukcesji” – Ada przybywa do tego świata gnana podwójną motywacją. Z jednej strony chce dotknąć własnych korzeni, zobaczyć zarośnięty grób matki, zastanowić się, czemu wyparła z pamięci dzieciństwo, a nie zderzyła się z chorobą i alkoholizmem matki. Prócz tych osobistych, pieczołowicie ukrytych poszukiwań na wierzchu pozostaje profesjonalistką. Temat może pojawić się zawsze, musi więc być gotowa do skoku. Chwyty dziennikarskie, które stosuje, żeby zbliżyć się do osoby, z którą przeprowadza wywiad, są wykalkulowane, ale czy tym samym podważają do niej zaufanie? Jak gdyby nigdy nic prosi, by mogła wejść do środka na siku, i od razu zdejmuje buty, bo puchną jej nogi. Rozgaszcza się i zaprzyjaźnia błyskawicznie. Wiedząc o pasji ogrodniczej bohaterki, googluje kwiaty, żeby mieć o czym pogadać. Formułuje fikcyjne pytania, by dotrzeć do tych, których nie może zadać. Ma jedną zasadę: nie kłamie w podstawowych sprawach. Jej celem jest zbudowanie więzi pozwalającej na otwarcie się w rozmowie.

Domińczyk gra na przekór schematom. Jest przeciwieństwem rozgorączkowanej postaci Krystyny Jandy w „Człowieku z marmuru” (1976) – ikony dziennikarki w historii polskiego kina. Powoli cedzi słowa, urywa je, pozwala swojej bohaterce milczeć, długo się zastanawiać. Pierwsza scena filmu ukazuje , właśnie kiedy myśli, zagadkowo uśmiechnięta, a po chwili mówi: „Bo to lubię”, w odpowiedzi na pytanie, czemu wykonuje swój zawód. Ta powolność, wyważona obcość przechodząca w coś znajomego, to proces oswajania, który dzieje się pod dialogami, jakby Ada, będąc w miejscu akcji, już pisała w głowie swój tekst. Tempo zdaje się z początku irytujące, bo nie pozwala akcji galopować. Kiedy wreszcie zacznie się śledztwo? Po chwili jednak staje się zrozumiałe, że dochodzenie do prawdy nie może być gwałtowne, nachalne. Nie chodzi o szukanie dowodów zbrodni czy miłości. Raczej pejzaż po międzyludzkiej bitwie. Wyłapywanie znaczeń ze słów, gestów, detali przez reportażystkę przyjmujemy jako własną metodę przyglądania się rzeczywistości.

(Fot. Łukasz Bąk)

Roksana, której śledztwo dotyczy, również prowadzi swoją grę, tyle że innymi sposobami. Chce zaskoczyć, uwieść, obnażyć drugą osobę. Mieć ją po swojej stronie. Wypala bez namysłu, wychodzi bez słowa albo puka do szklanych drzwi w środku nocy, by ją wpuścić, bo czuje nagłą potrzebę przejrzenia fotografii z dzieciństwa. Jej wycie – egzystencjalne? – jest słyszalne z hotelowego balkonu. – A wiesz, że to ja ukradłam ci rower i wrzuciłam go do rzeki? – zahacza Adę ni stąd, ni zowąd. Warnke jest świetną irytującą bohaterką. Daje Roksanie dziecięcy sposób mówienia, przesadzony chód, kołysząc rozhuśtanym kucykiem, jak dojrzewające dziewczynki, gdy naśladują taniec z teledysków. W tym wieku została zamrożona przez traumę, jaka ją dotknęła. Na zawsze pozostanie lolitą.

Duet Domińczyk–Warnke iskrzy i się rozmija. Aktorki grają w różnych rejestrach i spotykają niejako tylko przez przypadek. Bardzo dobrze oddaje to wymuszone, przypadkowe kontakty. Zgrzyty, niedopasowanie. W końcu to udawane przyjaciółki, które dobrze wiedzą, że dzieli je przepaść. Ada nawet nie wie, kim jest ta, która zadedykowała jej książkę. Kto kogo zmanipulował? Kto się naraża, przyjmując wyzwanie? Czarna i biała, wolna i szybka, okrągła i spiczasta znoszą się i dopełniają – energią, językiem, kolorami.

Mężczyźni funkcjonują w „Rzeczach niezbędnych” jako projekcje kobiet, bo to film o kobietach, w których odbija się patriarchat

Nie chciałabym jednak stwarzać mylnego wrażenia, że w tym filmie występują same kobiety. Mężczyźni są tu obecni, ale raczej jako zjawy, wyobrażenia, nie zaś osoby z krwi i kości. Jest widmo ojca z dzieciństwa, który całuje córkę w ucho na pomoście, to krótkie mgnienie pyta, kiedy śmieszne zaczyna być straszne. Pojawia się partner Roksany (Andrzej Konopka), do którego kobieta przytula się jak do tatusia. On pyta ją: „będziesz grzeczna?”, a ona potem komunikuje, że „Lala wraca”. W książce „Mokradełko” bohatera dotyczył dodatkowy wątek, w którym on również był oskarżony o molestowanie przez swoją dorosłą już córkę, jakby Roksana, wiedziona fatum, zmieniła jednego oprawcę na drugiego. Film pomija ten temat i skupia się na życiu uczuciowym i erotycznym bohaterki. Odrzuconego kochanka górnika gra Karol Pocheć, to z nim skruszona Roksana szaleje w swoim stereotypowym romansie. Jest jeszcze Tommy (Piotr Żurawski), mężczyzna wyrozumiały, czekający, cierpliwy. Partner, którego wybrała Ada podczas wspólnej pracy na froncie. Mężczyźni funkcjonują w „Rzeczach niezbędnych” jako projekcje kobiet – znani tylko z ich opowieści, bo to film o kobietach, w których odbija się patriarchat.

(Fot. Łukasz Bąk)

Matka jest dumna, że wszystkie baby się za mężem oglądały, miał powodzenie i jak dodaje córka, wykorzystywał każdą okazję. Grób męża – w książce pomnik rzeźbiony, drobnolistny – zyskuje w filmie postać obelisku, kształtu najbliższego fallusowi. Trudno o bardziej dosłowny symbol patriarchatu. Matce zdaje się, że złapała Pana Boga za nogi, mąż stanowił dla niej trofeum w walce przeciwko innym kobietom. Sojusze są w nim chwilowe. Matka rzuca się do klęku, by zasznurować buty Adzie, bo ta z wielkim brzuchem nie może już się schylać. Gest pokorny, z ducha chrześcijański, kończy się tym, że kobieta się podrywa i rzuca groźbę, wyzwisko: – Tak łatwo nas nie wykończysz, ty gnido. Ada w szoku potyka się i wywraca, najwyraźniej takich pocisków nie zaznała na wojnach, jakie dotąd opisywała.

Co by pomogło uspokoić ten świat, w którym trzęsienie ziemi rozpoczyna seans i do końca nie ustaje?

Thriller psychologiczny do końca utrzymuje napięcie. Nie wiadomo, co wyjdzie na jaw, nawet w ostatnich sekundach tej historii. Reżyserka Kamila Tarabura wykazuje się dużym znawstwem emocji widza, serwując w finale scenę erotyczną, która nie kończy się standardowo wytryskiem, ale odejściem wód płodowych. Wszystko wreszcie puszcza, gdy słychać, najpierw cicho, potem coraz głośniej, śpiew Thoma Yorke’a – utwór „Wall of Eyes” The Smile.

Katharsis nie może przyjść w głównej sprawie, na której skupialiśmy uwagę, więc przychodzi w innej, o której zdążyliśmy zapomnieć przez ostatnie półtorej godziny: że główna bohaterka rodzi. Jej twarz pełna wzruszenia, gotowość na wpuszczenie zmiany, czegoś nieznanego do swojego życia, daje poczucie oczyszczenia, którego po seansie pełnym napięcia potrzebujemy.

Gdy z taką lekkością wychodzi się z kina, wszystkie rzeczy okazują się zbędne.

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. Nagrodzony na festiwalu w Gdyni film „Rzeczy niezbędne” porusza długo po seansie
Proszę czekać..
Zamknij