W niespełna tydzień od premiery „Barbie” stała się najlepiej zarabiającym filmem nakręconym przez reżyserkę w historii kina. Na czele tego nieprawdopodobnego projektu stanęła Greta Gerwig, specjalistka od kameralnych, niezależnych produkcji. W dniu 40. urodzin reżyserki sprawdzamy, jak dziewczyna z Sacramento podbiła Hollywood.
„Barbie” wróżono porażkę. Film o lalce, która dla wielu uosabia patriarchalną i kapitalistyczną wizję kobiety – wiecznie młodej, pięknej i szczęśliwej – wydawał się nie do pogodzenia z nową falą feminizmu. W końcu Barbie to kobieta-przedmiot i nie zmieniły tego nawet jej kolejne wcielenia o różnych odcieniach skóry i ścieżkach kariery, a rzadziej – typach sylwetki i rozmiarach piersi. Jedni sprzeciwiali się produkcji właśnie ze względu na spuściznę lalki, inni widzieli w filmie zbezczeszczenie wspomnień dziecięcej zabawy. Nawet fani przyszłej produkcji nie byli przekonani do obsady z Margot Robbie w roli Barbie i Ryana Goslinga jako Kena (stąd wiralowy hasztag #NotMyKen).
Być może wszystkie te obawy okazałyby się uzasadnione, gdyby nie to, że na czele projektu stanęła Greta Gerwig. Dla jednej z najciekawszych twórczyń kina niezależnego był to krok w nieznane, do którego przygotowywała się od lat.
Greta Gerwig: Dziewczyna z ADHD
Filmowa podróż Grety Celeste Gerwig rozpoczęła się w Sacramento oddalonym sześć godzin drogi od Hollywood. Miłością do kina zarazili ją rodzice, Christine i Gordon, z którymi przyszła reżyserka zawsze była blisko. W wywiadzie dla magazynu „The Rolling Stone” Gerwig przyznała, że była „intensywnym dzieckiem”, po części za sprawą ADHD, które zdiagnozowano u niej dopiero, gdy była nastolatką. Filmowe seanse w gronie rodziny były sposobem na spacyfikowanie jej energii: – Tylko w kinie potrafiłam wysiedzieć dwie godziny bez ruchu – wspominała ze śmiechem.
Choć Gerwig od początku marzyła, by stanąć za kamerą, wzorem jej idoli pokroju Agnès Vardy, Jacques’a Demy’ego czy Petera Weira, pierwsze kroki stawiała przed kamerą. Po debiucie w szkolnych przedstawieniach – Gerwig podobnie jak bohaterka jej debiutanckiego „Lady Bird” uczęszczała do szkoły katolickiej – przyszła reżyserka zaczęła z przyjaciółmi kręcić amatorskie krótkie metraże. Na studiach wraz z ówczesną współlokatorką, a przyszłą komiczką Kate McKinnon (filmową Dziwną Barbie), wystawiała „dziwaczne musicale”, a z kolegą z roku, Joe Swanbergiem, dała początek naturalistycznemu nurtowi spod znaku mumblecore.
Wiele debiutów Grety Gerwig
Ich wspólne filmy, z napisanym przez duet „Hannah wchodzi po schodach” na czele, zapewniły młodym twórcom uwagę krytyków i oddane grono fanów, a samej Gerwig – tytuł it-girl kina niezależnego. Jej specjalnością stały się role młodych kobiet na rozstaju dróg. – Myślę, że potrafiłam znaleźć dla nich tyle empatii, bo nieraz byłam na ich miejscu – tłumaczyła później. W kolejnych latach aktorka wystąpiła w produkcjach, które podbiły amerykańskie festiwale, od Telluride po Sundance, jak „Noce i weekendy”, „Baghead” i „Greenberg”. Na planie tego ostatniego Gerwig poznała reżysera Noah Baumbacha. Między duetem od razu zaiskrzyło. Połączyła ich miłość do kina i… wrodzony niepokój. Gdy zaczęli się spotykać w 2011 roku, żartobliwie nazwali się „zlęknionymi kinofilami z przeciwnych wybrzeży”.
Dzięki takim tytułom, jak „Frances Ha” (za swój występ Greta otrzymała pierwszą nominację do Złotych Globów), Gerwig i Baumbach stali się power couple kina niezależnego. Ona pisała wraz z nim scenariusze, on wprowadził ją w tajniki sztuki reżyserskiej. Z jego pomocą powróciła do dziecięcego marzenia, by stanąć za kamerą. Jej pierwszy film musiał być jednak jej, więc na czas pracy nad „Lady Bird” Baumbach dał jej przestrzeń. Debiut Gerwig z fenomenalną Saoirse Ronan w roli zbuntowanej licealistki zapewnił jej trzy nominacje do Oscara, w tym za scenariusz i reżyserię. Sukces produkcji utwierdził Gretę w przekonaniu, że w końcu znalazła swoje miejsce. Otworzyły się przed nią drzwi do Hollywood.
Kobieta z kamerą
Powracającym motywem w kinie Gerwig są wątki autobiograficzne. Akcja „Lady Bird” rozgrywa się w Sacramento, a tytułowa bohaterka mieszka w pracowniczej dzielnicy, w której dorastała reżyserka. W swojej interpretacji „Małych kobietek” twórczyni przemyciła refleksje na temat różnych wizji kobiecości, które nie muszą się wzajemnie wykluczać. Dla Gerwig była to jednak przede wszystkim opowieść o dziecięcej kreatywności, zbyt często zaniedbywanej przez dorosłych: – Kręcenie filmów to dla mnie przedłużenie ulubionych zabaw z dzieciństwa, tylko z nieco większym budżetem – tłumaczyła w rozmowie z „The New York Times”. Choć film reżyserki był szóstą ekranizacją kultowej powieści Louisy May Alcott, udało jej się przetłumaczyć literacki klasyk na język widowni XXI wieku. Mimo to oscarowe jury pominęło ją w swoich nominacjach, co spotkało się z ostrą krytyką Hollywood.
Drugim ważnym wymiarem twórczości Grety Gerwig jest kobiece doświadczenie. – Sięgając po kamerę, wiedziałam, że moimi bohaterkami będą kobiety. Nasza różnorodność, nadzieje i lęki mnie fascynują, a tak wiele historii wciąż czeka na ich opowiedzenie – dodawała. Z tego samego powodu reżyserka podjęła się opowiedzenia historii najsłynniejsze lalki na świecie: – Mam wrażenie, że projekt ten trafił w moje ręce za sprawą jakiejś wyrwy w czasoprzestrzeni. Postanowiłam wykorzystać tę okazję najlepiej, jak potrafię – śmiała się. Tak też zrobiła.
Na koniec Barbielandu i jeszcze dalej
Jeszcze przed premierą „Barbie” stała się popkulturowym fenomenem. Oczekiwania były ogromne, ale reżyserce udało się dokonać niemożliwego. Jej film to zarazem współczesny blockbuster i kino autorskie, historia najsłynniejszej lalki świata i feministyczny manifest, świetna komedia i wzruszająca opowieść o tym, co uniwersalnie ludzkie. Każdy detal ma tu znaczenie: – Nikt nie myślał o Barbie tyle, co ja. Spędziłyśmy razem ostatnie trzy lata – przyznaje reżyserka. Jej wizja przekonała nawet początkowych sceptyków, co widać zarówno po recenzjach filmu, jak i wynikach z box office’u. „Barbie” jest już najlepiej zarabiającym filmem nakręconym przez kobietę w historii kina. Gerwig podbiła Hollywood.
Reżyserka nie zamierza spocząć na laurach. Idąc za blockbusterowym ciosem, reżyserka „Barbie” stanie na czele innej kasowej franczyzy. Na zlecenie Netflixa Gerwig ma przygotować nową ekranizację powieści z serii „Narnii” C.S. Lewisa. Jak sama przyznaje, to dla niej ekscytujący etap – mainstream jej nie przeraża. Wręcz przeciwnie, dla niej nie różni się on wiele od jej wcześniejszych projektów: – W zabawny sposób wszystkie moje projekty wydają mi się wsparte na wspólnym fundamencie. Z każdym z tych filmów, bez względu na budżet, mam osobistą więź. To kino bardzo intymne – mówi.
W przerwach między kolejnymi projektami reżyserka spędza czas w nowojorskim domu z mężem i trójką dzieci. Para wychowuje razem trzynastoletniego Rohmera z pierwszego małżeństwa Baumbacha oraz dwóch synów – pierwszy ma cztery lata, drugi niespełna pół roku. Wszyscy są stałymi bywalcami na planach zdjęciowych rodziców.
Zapytana o plany na przyszłość Gerwig odpowiada: – Chcę robić filmy, gdy będę miała 50, 60 czy 70 lat. Kto wie, może będę tą reżyserką, która zrobi swój najlepszy film w wieku 80 lat? Kino nie ma wieku.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.