„Hajland. Jak ćpają nasze dzieci” Marii Banaszak i Agaty Jankowskiej wbrew temu, co może sugerować tytuł, nie jest moralizującym podręcznikiem dla rodziców. To rzeczowa analiza narkotyków różnych grup społecznych.
W PRL-u odurzano się podgrzewanym na patelni proszkiem do prania albo klejem, trochę później wstrzykiwanym do żyły kompotem. W latach 90. rozkwitła moda na produkowaną w Polsce na wielką skalę amfetaminę, a jednocześnie, wraz z otwarciem granic, do kraju trafiły wszystkie możliwe narkotyki – wśród nich te już znane i przebadane na Zachodzie, jak marihuana, LSD, MDMA czy kokaina, ale też zupełnie nieprzewidywalne dopalacze. I dołączyły do nich leki kupowane legalnie w aptece, a później przerabiane domową metodą albo zażywane garściami.
Jak twierdzi dr Maria Banaszak, od czasów transformacji, kiedy stereotypowym narkomanem był żyjący na marginesie społeczeństwa, wyniszczony od heroiny zombi, nikt nie przeprowadził sensownej kampanii antynarkotykowej. Wyobrażenie ćpuna z wbitą w żyłę strzykawką być może odstraszało, ale zupełnie nie odnosiło się do nowych bardziej powszechnych i również niebezpiecznych zjawisk – stymulantów wciąganych przed egzaminem, extazy łykanej na imprezie czy jointa wypalanego co wieczór. A właśnie te narkotyki są dziś popularne i, wbrew obiegowej opinii, niosą realne zagrożenie.
Banaszak nie moralizuje i nie demonizuje też narkotyków. Jako doświadczona terapeutka z wieloletnim gabinetowym stażem, razem z wnikliwą dziennikarką Agatą Jankowską, stworzyła książkę, która opowiada o mechanizmach.
Ostrzega, mówiąc wprost, że narkotyki, w które zaopatrujemyna się na czarnym rynku, nie mogą być bezpieczne, bo nie są czyste – nigdy, nie wiemy, co bierzemy. A po drugie, każdy narkotyk zmienia chemię mózgu i niesie ryzyko. Jakie? Ten temat to najciekawsza część książki – opowieści z życia, niepokojąco zwyczajnego, być może toczącego się znacznie bliżej nas, niż mogłoby się wydawać.
Każde środowisko znajduje odpowiednie dla siebie substancje uzależniające
Jedna z bohaterek, Julia, ma 24 lata, marihuanę zamawia przez internet, bo nie chce kontaktować się z półświatkiem. Jednak choć studiuje prawo, nie ma świadomości (a może nie chce mieć), że za posiadanie zapasów, które trzyma w domu, grozi jej więzienie. Pali niewiele, ale regularnie. Nie czuje się narkomanką, bo nie nazywa swojego zwyczaju uzależnieniem. Podobnie myślą o sobie i działają jej chłopak i grupa przyjaciół. „Trawa powinna być legalna. Wie o tym cały świat” – powtarzają i przechodzą do politycznej dyskusji o zaletach legalizacji marihuany.
Jak twierdzi dr Banaszak, ich doświadczenie za jakiś czas może być zupełnie inne niż teraz. I przywołuje historię swojego pacjenta Piotrka, u którego przyjemny dystans i rozluźnienie z czasem zaczęły zmieniać się w wycofanie i obojętność. Zaczął tracić motywację do pisania, czyli zajęcia, które wcześniej było powodem do dumy, pogorszyła się jego pamięć, zdolność koncentracji. Zorientował się, że coś jest nie tak, kiedy zaczął chorować na depresję i zupełnie stracił kontrolę nad dawnym życiem.
„Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”, wbrew temu, co może sugerować tytuł, nie jest moralizującym podręcznikiem dla rodziców. To rzeczowa analiza narkotyków używanych przez różne grupy społeczne. Bo każde środowisko znajduje substancje doskonale dopasowane do swoich problemów, ale też aspiracji. Ludzie większego i mniejszego biznesu wciągają kokainę, która wzmacnia ego, daje wrażenie mocy i sprawczości. Perfekcjonistki, starające się wpisać w model idealnej pani domu, zaradnej mamy czy cenionej pracowniczki korporacji, swoją niespożytą energię czerpią ze stymulantów. A zagubione samotne nastolatki zapadają się we własnym świecie, przytłumione Xanaxem. Według „Hajlandu” uzależnienie niekoniecznie wynika z samego narkotyku, a często jego powodem jest emocjonalny deficyt, którego nie potrafimy zaspokoić inaczej niż sztucznym działaniem substancji.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.