To miał być dom marzeń. Nasza klientka wiedziała, czego chce – mówi Marta Szczepańska z pracowni Projectmap. Razem z Pauliną Szeroczyńską w nowej inwestycji na Dolnym Mokotowie zaprojektowała wnętrze mieszkania dla singielki. Spójność architektki osiągnęły dzięki harmonijnej grze kontrastów.
Zaczęło się od poszukiwania odpowiedniego mieszkania. W starej kamienicy, wysokiego, z oryginalnym parkietem. – Przygotowałyśmy wstępne układy funkcjonalne w nowych inwestycjach i w starych kamienicach – mówi Paulina Szeroczyńska z pracowni Project Map.
– Ale mimo słabości do starej tkanki miejskiej to, co oglądałyśmy, nie spełniało wielu oczekiwań. Nie pasował nam metraż – albo za duży albo za mały, ale też stare instalacje gazowe, brak balkonu, mała ilość światła czy problem z miejscem parkingowym – wymienia. Tych ograniczeń nie miał świeżo wybudowany budynek na Dolnym Mokotowie – 95 mkw. z tarasem, dużą ilością światła i regularnym rozkładem. Po wielu miesiącach poszukiwań klamka zapadła.
Komfort projektowania i mieszkania
– Przestrzeń przeznaczoną przez dewelopera dla rodziny z dwójką dzieci miałyśmy przerobić na mieszkanie dla jednej osoby. Taki komfort projektowania nie zdarza się często – zaznacza Marta Szczepańska, oprowadzając po wnętrzu, które podzieliły na przenikające się strefy. Warunek konieczny inwestorki – duża kuchnia, a właściwie nowoczesny warsztat pracy, wyposażony w nowinki techniczne, takie jak pochłaniacz wbudowany w płytę, piekarnik z opcją pary, młynek w zlewie czy nieodzowny ekspres ciśnieniowy. Cały sprzęt został zręcznie ukryty w zabudowie, dzięki czemu przestrzeń płynnie otwiera się na salon. Tu dominantami stały się wygodna kanapa i długi stół na sześć osób. Latem życie przenosi się na taras, ciągnący się wzdłuż całego pomieszczenia.
Tuż obok znajduje się przestrzeń prywatna – sypialnia z przestronną garderobą i wygodną łazienką. Na końcu wyizolowany gabinet. – Inwestorka dużo podróżuje służbowo. Punktem wyjścia było wiec stworzenie kojącego mieszkania, które stanie się dla niej spokojną ostoją – mówi Marta, a Paulina dodaje: – Choć ze swojego starego mieszkania prócz roślin nie chciała przenosić nic, czasami podrzucała nam drobiazgi kupione spontanicznie na wyjeździe, np. taboret z toczonymi nóżkami przyjechał z Paryża, a kadzidełka z Los Angeles. Zapach – oryginalna kompozycja łącząca palo santo z szałwią i irysem – budował nastrój miejsca, w którym czas zwalnia, a muzyka sączy się w tle.
Biele, brązy i spójność
Projektantki zaczęły od elementów definiujących wnętrze – drewniany, olejowany parkiet w jodełkę, nawiązujący do stylu przedwojennych kamienic, został wykończony nie szeroką białą listwą, jak to się często dziś robi, ale niskim ćwierćwałkiem. Dębowe drewno z podłogi powtórzyły w specjalnie zaprojektowanych meblach – surowej szafce umywalkowej w łazience czy osłonie kaloryfera w salonie. – Te mocne, horyzontalne elementy uziemiają kompozycje, sprawiają, że miejsce staje się bardziej przytulne – podkreśla Marta.
Gładkie ściany i sufity pokryła złamana szarością biel. Ten sam kolor został przeciągnięty na drzwi i fronty szaf w przedpokoju, gdzie barwa dobrze komponowała się z rafią. Zabudowa kuchenna została pomalowana w odcieniu ciemniejszym tylko o ton. W ten sposób wnętrze stało się jeszcze bardziej przestrzenne.
Kolor powtórzył się w mięsistym dywanie w salonie czy lnianych zasłonach delikatnie filtrujących światło. – Biel, nawet złamana, zawsze daje świeżość i lekkość, na takim efekcie nam zależało, zwłaszcza przy tak dominujących meblach, jak masywny stół czy kanapa – mówi Paulina.
Monochromatyczne, gładkie faktury przełamał kamień – biały marmur w kuchni, w łazience gres przypominający do złudzenia srebrny porfir. – Ważnym elementem kształtowania atmosfery stało się też światło – mówi Marta, wskazując na mleczne klosze z lat 50. projektu Gino Sarfattiego nad stołem w kuchni, listwę Santa&Cole, która odbija światło nad wyspą w kuchni, czy żarzące się w łazience kinkiety skandynawskiej marki Rubn.
W tej harmonijnej przestrzeni można było ustawić mocne elementy – skandynawskie krzesła projektu Niels Otto Møller upolowane w skandynawskim sklepie vintage, geometryczną zieloną kanapę z kamiennym stolikiem stylizowanym na lata 80. minionego wieku. – Efekt? Japandi, relaks, zmysły – mówi Paulina, a Marta dodaje: – Budowałyśmy ten projekt na kontrastach – drewno kontra kamień, jasne i ciemne, ciepłe versus zimne. Przeciwieństwa utrzymywałyśmy w ciągłej równowadze – to ona daje spokój.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.