La Mamounia to nie tylko hotel – to marka sama w sobie, legenda – mówi każdy, komu dane było spędzić choć jedną noc w tym luksusowym miejscu. Odpoczywali tu Stonesi i Yves Saint Laurent, bywali Charlie Chaplin i Charles de Gaulle. Alfred Hitchcock kręcił filmy, a Winston Churchill powracał co roku zimą, by odpocząć od polityki i oddać się swojej drugiej największej pasji – malowaniu. Wschód przecina się tu z Zachodem, tradycyjny marokański design z wpływami art déco, a historia żyje w symbiozie z nowoczesnością.
Choć piosenka Paula McCartneya „Mamunia” opowiada o deszczu zraszającym Los Angeles, powstała z inspiracji marokańskim hotelem i okalającymi go przepastnymi ogrodami. Nie tylko dla beatlesa La Mamounia była oazą relaksu i źródłem natchnienia. Gwiazd, artystów i polityków, którzy na przestrzeni niemal 100 lat odwiedzali hotel, było prawie tyle, co ornamentów zdobiących jego sufity. W zimowym sezonie przyjeżdżał tu Winston Churchill (po raz pierwszy zatrzymał się tam po konferencji w Casablance w 1943 r. i zaciągnął ze sobą Franklina D. Roosevelta). W późniejszych latach bywali przedstawiciele Hollywoodu i świata mody – Alfred Hitchcock i Charlie Chaplin, Yves Saint Laurent i Pierre Bergé (zanim kupili w Marrakeszu letnią rezydencję). W XXI w. La Mamounia stała się ulubionym hotelem Gwyneth Paltrow i sióstr Kardashian. Luksusowemu charakterowi miejsca nie oparła się także najmłodsza oszustka Ameryki, Anna Sorokin aka Delvey. Z tą tylko różnicą, że jej kartę odrzucono.
Niebo usłane różami
Budowę La Mamounii ukończono w 1922 r., rok później otwarto drzwi dla pierwszych gości. Historia ogrodów, na terenie których nadal zlokalizowany jest hotel, sięga jednak XVIII w., gdy ówczesny sułtan Maroka, Mohammed Ben Abdellah, podarował 13 hektarów (!) ziemi swojemu synowi Mamounowi w ramach ślubnego prezentu. Mamoun zagospodarował teren na ogrody – głównie różane (podobno zasadził 5 tys. krzewów), i organizował tam wystawne przyjęcia. Dziś ogrody zajmują ponad 20 akrów powierzchni hotelowego kompleksu. I nadal są jedną z jego największych wizytówek – widok na różane krzewy, ale także drzewa oliwne i pomarańczowe, rozpościera się z większości hotelowych pokoi. To im hotel zawdzięcza też swoją nazwę – swego czasu określano je mianem „Arset El Mamoun”. Jej genezy można też jednak szukać w arabskim słowniku – „mamounia” oznacza w nim „bezpieczne niebo”.
Choć La Mamounia może onieśmielać obfitością, ekstrawagancją i luksusem, przyciąga także kameralną, intymną i rodzinną atmosferą. Przed II wojną światową pozwalano nawet gościom przybywać do hotelu z własnymi meblami, by mogli poczuć się jak w domu. Pracownicy do dziś wspominają wystawne przyjęcia, podczas których dekolty pań dumnie znosiły niemały ciężar diamentów, a panowie zachwycali w skrojonych na miarę smokingach. Dziś to oczywiście historia, bo o ile La Mamounia w ogóle nie zatraciła luksusowego charakteru, o tyle znakomicie dotrzymuje kroku nowoczesności. Na wejściu wita gości tradycyjnym napojem – mlekiem z daktylami i wodą różaną. I pilnuje, by bez względu na to, czy goście spędzają w hotelu jedną noc czy miesiąc, poczuli się jak w raju.
La Mamounia, którą Conde Nast Traveller ogłosił w 2018 r. najlepszym hotelem na świecie, oferuje łącznie ponad 200 pokoi (gdy powstawała w 1922 r., było ich 100), w tym 65 apartamentów, sześć powiększonych typu signature, a także trzy riady, każdy złożony z trzech sypialni. Wrażenie robi hotelowe SPA – liczy ponad 2500 mkw., a w jego skład wchodzą tradycyjne i prywatne hamammy oraz wykładany arabskimi kafelkami basen. Nie ma tam elektryczności – cała przestrzeń relaksacyjna podświetlana jest wyłącznie lampionami i świecami.
Z duchem czasu
La Mamounia od początku słynęła z wystroju – tradycyjnie marokańskiego, ale z wyraźnymi wpływami art déco. Takie zestawienie estetyk było pomysłem architektów Henriego Prosta i Antoine’a Marchisio, którym oryginalny właściciel hotelu – Marokańskie Stowarzyszenie Kolejowe – powierzył urządzenie przestrzeni. W ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat La Mamounia przechodziła cykliczne renowacje i remonty – w 1946 r. odświeżeniem wnętrz zajął się malarz Jacques Majorelle. W latach 2006-2009 wycenianą na ponad 100 mln euro renowację przeprowadził znany paryski architekt Jacques Garcia, który tradycyjnie marokański charakter miejsca urozmaicił charakterystycznymi dla swojej twórczości nawiązaniami do stylu boho. Na każdym etapie pracował z lokalnymi rzemieślnikami – by duch Marrakeszu unosił się w La Mamounii tak wyraźnie, jak to tylko możliwe. Ostatni duży remont zakończył się w 2020 r. Trwał pięć miesięcy, a zarządzał nim duet projektantów z Paryża, Patrick Jouin i Sanjit Manku.
Ten, kto ciekaw jest, jak wyglądała La Mamounia przed laty, może sięgnąć po filmy Alfreda Hitchcocka i Josefa von Sternberga. Pierwszy nakręcił w niej „Człowieka, który wiedział za dużo”, drugi – „Maroko” z Marlene Dietrich w roli głównej. W murach hotelu powstało także kilka scen z „Alerte au Sud” z Erichem von Stroheimem. A kto zamiast kamerą, woli posiłkować się oczami wyobraźni, może poczuć ducha retro La Mamounii, czytając archiwalne listy Winstona Churchilla, jakie wysyłał z zimowego urlopu do żony Clemmie. Brytyjski premier zwykł podobno wędrować od balkonu do balkonu i godzinami malować akwarelą rozpościerające się z nich widoki – oświetlane wschodzącym słońcem ogrody, ale i widoczne z daleka fragmenty gór Atlas. Dziś jego imię nosi hotelowy bar.
Więcej historii znanych hoteli znajdziecie w wakacyjnym wydaniu magazynu „Vogue Polska” z dodatkiem „Vogue Polska Travel”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.