Lady Di nie wyobrażała sobie wielotygodniowej podróży po Australii, Nowej Zelandii i Tasmanii bez niespełna rocznego Williama. Karol nie chciał, żeby syn im towarzyszył, ale gdy zdjęcia z malutkim księciem ociepliły wizerunek monarchii, przyznał żonie rację.
Dziewięciomiesięczny chłopiec bawi się na kocu. Jeszcze nie chodzi, już raczkuje. Mama unosi go na rękach, żeby stanął na własnych nogach. Jest ubrany w różowo-biały strój, ma delikatną twarz, dziecięce wałeczki. To mógłby być każdy. Patrzy pewnie w obiektyw, to fakt, ale przecież dzieci uwielbiają pozować. Z ufnością opiera się na mamie – w tym też nie ma nic dziwnego. Ale to nie jest zwyczajny chłopiec, bo niezwyczajni są jego rodzice. A aparat w niego wymierzony nie należy do babci, tylko do profesjonalnych fotoreporterów, którzy nie odstępują niemowlęcia na krok. Jego zdjęcia są niemal tak cenne, jak jego matki – Lady Di, królowej ludzkich serc, najpopularniejszej kobiety na świecie.
Niecałe dwa lata wcześniej 20-letnia Diana Spencer poślubiła następcę brytyjskiego tronu, w lipcu 1982 roku narodził się pierworodny syn, drugi w kolejce do tronu. W słoneczny dzień, 23 kwietnia 1983 roku, w Auckland w Nowej Zelandii, księżna mogłaby być szczęśliwa. Młoda żona i matka, piękna kobieta. Widać jeszcze cień shy Di, którą była przed Royal Wedding. Ale nieśmiały uśmiech coraz częściej ustępuje miejsca pewniejszym gestom. Obawiano się, jak zniesie pierwszą oficjalną podróż, zwłaszcza że stosunki między chcącą wyzwolić się spod królewskiej kurateli Australią a Elżbietą II były odrobinę napięte. Poddani, choć zakochani w księżniczce, czekali na jej potknięcie, teściowa uważała, że Diana nie udźwignie ciężaru odpowiedzialności, Karol nie wyobrażał sobie służbowego wyjazdu z synem. Gdy Elżbieta i Filip spędzili wiele miesięcy na Antypodach w 1954 roku, sześcioletni Karol i czteroletnia Anna zostali z nianiami. Zgodnie z dworską etykietą dalekie wyjazdy z małymi dziećmi nie miały korzyści. Rodzice byli zbyt zajęci, żeby się opiekować kręcącymi się pod nogami pociechami.
Karol na zdjęciu z Auckland już wie, że Diana miała rację – William pomógł im pokazać się od zwykłej strony (wprawdzie większość z 40 dni podróży chłopiec spędził z opiekunkami na ranczu Woomargama Station). Australijczycy uwierzyli, że odwiedzili ich nie potomkowie imperialistów, którzy w XIX wieku obwołali antypody mianem terra nullius, żeby móc je zasiedlić (taki tytuł nosi zresztą odcinek „The Crown” o podróży), ale zwyczajna rodzina. Może gdyby spojrzeli uważniej na minę Karola, zmieniliby zdanie. Książę pod uśmiechem skrywa zniecierpliwienie. Ma dosyć żony, której gwiazda błyszczała jaśniej niż jego, małe dziecko go męczy jak każdego rodzica, najchętniej wróciłby już do Anglii – słoty, pustego zamku i Camilli Parker-Bowles.
Jeśli wierzyć scenarzystom „The Crown”, australijska eskapada była punktem zwrotnym w małżeństwie księżnej i księcia Walii. Zjednoczeni wspólnym celem znów się w sobie na chwilę zakochali, by potem równie gwałtownie zrozumieć, że nie są sobie przeznaczeni. Zwłaszcza że Karol naprawdę nie mógł znieść, że to Diana w różowych, czerwonych i turkusowych sukienkach jest bohaterką masowej wyobraźni, a on jedynie synem swojej matki i ojcem swego syna. Mówi się, że Karol nie chciał popełnić błędów własnych rodziców. Nie widywał synów (w 1984 roku urodził się Harry) zbyt często, ale po śmierci Diany w 1997 roku stał się dla nich opoką. William i Harry wybrali jeszcze inne życie. Pierworodny ze względu na to, że prawdopodobnie zasiądzie na tronie, żyje bardziej schematycznie – zgodnie z dworską etykietą. To Elżbieta II decyduje o tym, jak wygląda ich codzienność. William, który pamięta, że Diana potrafiła się bawić, była wyrozumiała i zawsze można było jej zaufać, stara się być blisko trójki dzieci – George’a, Charlotte i Louisa. Harry poszedł o krok dalej – po ślubie z Meghan Markle i narodzinach pierworodnego syna Archiego zrezygnował z pełnienia oficjalnych obowiązków, wyprowadził się do Stanów, porzucił monarchię.
Kate i Meghan siłą rzeczy porównuje się do Diany. Ta druga wydaje się bliższa księżnej Walii – bezkompromisowa, niezależna, zbuntowana. W poruszającym eseju dla „New York Timesa” wyznała, że latem tego roku poroniła drugą ciążę. Na taką szczerość żadna członkini rodziny królewskiej nigdy się nie zdobyła. Poza Dianą, której wyznania o zmaganiach z bulimią, depresją i niewiernością – własną i męża – nieomal doprowadziły do upadku monarchii.
Dziewięć lat po triumfalnej podróży do Australii Windsorów czekał annus horribilis – rozpadły się trzy książęce małżeństwa, w tym Diany i Karola, trzy lata później Di wywołała skandal wywiadem w BBC, a w 1997 roku jej śmierć zmusiła Elżbietę II do pokazania ludzkiej twarzy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.