15 lat temu ukazał się debiutancki singiel Barbadoski – „Pon de Replay”. Latem 2005 r. Jay-Z promował szesnastoletnią podopieczną na czerwonych dywanach, koncertach i w telewizji. Dziś uczennica przerosła mistrza. Prowadzi Fenty – własne imperium mody i urody, zwodząc fanów, że wkrótce wyda nową płytę.
Trzy przyjaciółki nudzą się w klubie. Najśmielsza z nich postanawia zagadać DJ-a. Prosi, żeby zagrał jej ulubioną piosenkę. Wraz z nią wszyscy ruszają do tańca. Ten prościutki pomysł na teledysk do „Pon de Replay” (w języku bajan, czyli kreolskim, używanym na Barbadosie: „zagraj to jeszcze raz”) pozwolił zabłysnąć nastoletniej debiutantce. Rihanna zaprezentowała spójny wizerunek wpisujący się w trendy połowy pierwszej dekady XXI w. Na czerwonym dywanie nosiło się wtedy dżinsy z przetarciami, sukienki boho i białe kozaczki. Ona wybrała biodrówki à la Britney Spears, bluzę jak od młodszej siostry i etniczną biżuterię, która wyglądała jak z indyjskiego sklepu w Warszawie.
Tak też początkująca wokalistka ubierała się na imprezy, koncerty i występy w telewizji. Po raz pierwszy pojawiła się na czerwonym dywanie na Teen People Listening Lounge Party I latem 2005 r. W maju ukazał się jej pierwszy singiel, w sierpniu płyta – „Music of the Sun”. Biodrówki jak z teledysku, top z motywem tie dye i złota biżuteria miały udowodnić, że Rihanna jest dziewczyną z sąsiedztwa, a nie dorastającą diwą.
Na odrobinę nieśmiałą, przystępną i skromną kreował ją mentor, Jay-Z. Chociaż od pierwszej piosenki RiRi porównywano do ukochanej szefa wytwórni Def Jam, Beyoncé, raper nie chciał, żeby Rihanna ją zdetronizowała. Miała pozostać księżniczką, a Bey – królową o niezagrożonej pozycji. Z początku Jayowi-Z nie podobało się „Pon de Replay”. Uważał, że debiutantka nie udźwignie tak mocnego utworu. Stwierdził jednak, że podpisuje kontrakt nie z piosenką, a z artystką. Rihanna została czarnym koniem Def Jam. Jay-Z zaufał intuicji kumpli – nowojorskich producentów Evana Rogersa i Carla Sturkena, którzy przywieźli Robyn Rihannę Fenty z Barbadosu. Dwa lata wcześniej, w 2003 r., przypadkiem poznali nastolatkę podczas wakacji. Zaśpiewała dla nich „Emotion” Destiny’s Child i „Hero” Mariah Carey. Już w Stanach dla Jaya-Z wykonała „For the Love of You” z repertuaru Whitney Houston. „Pamiętam, jak dziś, że trzęsłam się ze strachu przed przesłuchaniem w Def Jam” – napisała Rihanna na Instagramie kilka miesięcy temu, wspominając początki kariery. Fani uczcili 15-lecie „Pon de Replay” hashtagiem #15YearsOfRihanna.
Singiel sprzedał się wtedy w 2 mln egzemplarzy. Rihanna wystrzeliła. W trzy lata wydała trzy albumy – po „Music of the Sun” także „A Girl Like Me” i „Good Girl Gone Bad”. Jest najmłodszą z artystek, którym udało się ulokować 14 piosenek na pierwszym miejscu amerykańskiej listy przebojów. W pierwszej dziesiątce znalazło się 27 jej utworów, co pozwoliło jej zremisować z Marią Carey i Janet Jackson. W sumie sprzedała 54 mln albumów i 210 mln singli. A potem jej się znudziło.
Ostatni album „Anti” Rihanna wydała cztery lata temu. Fani dopytują, kiedy ukaże się kolejny, ale RiRi ich zwodzi. Ma na głowie inne sprawy. Najpierw stworzyła linię bielizny Savage x Fenty w rozmiarach od XS do XL, potem zaczęła budować prawdziwe imperium. Marka odzieżowa Fenty należy do giganta LVMH (Rihanna jest pierwszą tak wysoko postawioną kobietą – dyrektor kreatywną i właścicielką – w koncernie). Gwiazda prowadzi też firmę kosmetyczną Fenty Beauty, która niedawno powiększyła się o linię Skin, czyli pielęgnacji. Rihanna zrewolucjonizowała rynek, wprowadzając szeroką gamę produktów dla każdego koloru skóry – od porcelany po heban (aż kilkadziesiąt różnych odcieni podkładów!). – Mój tata był w połowie czarny, w połowie biały, a mama pochodziła z Ameryki Środkowej. Od dziecka znałam różnorodność – mówiła w wywiadzie dla „New York Timesa”.
Rihanna nie odeszła na dobre od muzyki. Na pewno jeszcze powróci, by bić własne rekordy. Ale przeszła daleką drogę od podopiecznej Jaya-Z do self-made woman. Nie będzie już grzecznie śpiewać i tańczyć ani nosić słodko-seksownych stylizacji. Już przy „A Girl Like Me” skróciła włosy, zrezygnowała z biżuterii i zaczęła pokazywać się w kreacjach haute couture. Od tego czasu mianowano ją Marią Antoniną współczesnych czerwonych dywanów, królową Cannes czy skandalistką gali MET (w 2015 r. włożyła żółtą suknię przypominającą… pizzę, a w 2018 r. przebrała się za papieża). Ale ostatnio najpewniej Rihanna czuje się nie w krynolinach, kokardkach i falbankach, a w luksusowym streecie. Promuje ubrania z własnych kolekcji – miętowe, pomarańczowe albo fuksjowe sukienki zestawiane z obszernymi kurtkami puchowymi, zdekonstruowanymi płaszczami albo pelerynami czarodziejki.
Okazało się, że Rihanna wcale nie musi konkurować z Beyoncé, żeby zostać królową. Jest w show-biznesie miejsce dla obu. I jeszcze wielu innych czarnoskórych kobiet. Ale RiRi nie ma złudzeń – walka o równouprawnienie nie jest skończona. – Kocham mój kolor skóry. Wiem, że nie jestem tu, gdzie jestem, bo jestem czarna, tylko dlatego, że mam talent – mówiła szczerze w wywiadzie.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.