Opowieść o tzw. zabójstwie honorowym z książki „Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę” Lene Wold dzieje się w Jordanii, ale równie dobrze mogłaby zdarzyć się w głodującym Jemenie, w kapiącej ropą naftową Arabii Saudyjskiej, w pełnej turystów Turcji, w Egipcie lub Maroko. Ale brutalna przemoc wobec kobiet to problem nie tylko krajów muzułmańskich, ale i naszego własnego podwórka.
Nazywa się ten obyczaj „zabójstwem honorowym”. Pierwsze słowo jest jak najbardziej prawdziwe, ale drugie to bezczelne, zadufane w sobie, pełne wyższości i pogardy kłamstwo. Bo co wspólnego z honorem ma zamordowanie, zazwyczaj brutalne, bezbronnej kobiety, często dopiero wkraczającej w dorosłość, gdyż jej zachowanie ponoć uchybiło godności najbliższych jej mężczyzn (oraz kobiet!), rodziny, krewnych, klanu?
„Przestępstwa” karane śmiercią z rąk ojca, syna lub brata mają najczęściej charakter ocierający się o erotykę i seks. Mogą to być najbardziej niewinny internetowy flirt, romans przed- i pozamałżeński, relacje w ramach tej samej płci. Choć tak naprawdę liczy się nie to, co się rzeczywiście stało, ale przede wszystkim wyobrażenie sędziów i katów w jednej osobie, że to, co zrobiła kobieta, można wymazać tylko krwią. Ukrywanie wiedzy o „przestępczyni” też zasługuje na karę.
Przy tym należy zaznaczyć bardzo wyraźnie, że choć „zabójstwa honorowe” najczęściej zdarzają się w społecznościach muzułmańskich, to w islamie (chyba, że pojmuje się go w całkowicie wynaturzony sposób) nie ma ani słowa, że za randkę czy miłość kobiety do kobiety, a nawet za to, że siostra lub córka jest lesbijką lub spotka się z chłopakiem, należy zabić. Wprawdzie Koran, zupełnie tak samo jak Biblia żydów i chrześcijan, z której święta księga muzułmanów czerpie obiema garściami, uważa seks poza małżeństwem i homoseksualizm za poważny grzech (historia zniszczenia miasta Sodoma jest wszędzie taka sama), jednakże zabrania mordować. A jeśli komuś przyjdzie do głowy patrzeć na muzułmanów z góry, niech rzuci okiem na obyczaje i kodeksy prawne w takiej ultrachrześcijańskiej Brazylii czy u jej równie bogobojnych sąsiadów z Ameryki Południowej. Wtedy zobaczy, że zbrodnia w tak zwanym afekcie, gdy mąż nakrył na gorącym uczynku romansującą żonę albo nasłuchał się plotek życzliwych sąsiadów, skutkuje nadzwyczajnym złagodzeniem kary i społeczną aprobatą. Jeszcze nie tak dawno zabójstwa za nieobyczajność zdarzały się na Sycylii czy w Grecji. Powstało o tym całkiem sporo artykułów, książek i filmów.
Norweska dziennikarka Lene Wold przez cztery lata zbierała materiały do książki „Honor”, opowieści o rodzinie Rahmana, Aiszy i Aminy, naznaczonej zabójstwem honorowym w dwóch pokoleniach. Reportaż ten równie dobrze mógłby nosić tytuł „Horror”. A ponieważ suspens w książce Lene Wold jest zupełnie inny, niż się spodziewamy, można ujawnić, że Rahman ma na sumieniu trzy kobiety. Dwie już nie żyją; to jego matka i starsza córka. Trzecia cudem uniknęła śmierci. Dzisiaj musi się ukrywać gdzieś na jordańskiej pustyni w namiocie starego Beduina, bo któż inny poza bezzębnym staruchem zgodziłby się poślubić dziewczynę z ranami postrzałowymi na szyi i zmasakrowaną twarzą?
Lecz w gruncie rzeczy Wold nie pisze o morderstwach, choć akcja reportażu obraca się wokół nich. Stara się pojąć, na tyle, na ile może to zrozumieć Europejka i lesbijka wychowana w liberalnym kraju, jak to możliwe, by w Jordanii, kraju muzułmańskim, a mimo to łypiącym ku Zachodowi, w XXI wieku ciągle dochodziło do takich potworności. Bowiem rzecz nie tylko w udokumentowanej śmierci kilkudziesięciu dziewczyn rocznie, lecz także w społecznej otoczce, presji krewnych i sąsiadów, która żąda, by tak zwaną hańbę zmazać uderzeniem noża, kulą z pistoletu, płomieniem lub powrozem. Winien – mówi Wold – nie jest tylko sam zabójca (często sam siebie przedstawia jako ofiarę), choć bez niego nie byłoby trupa. Winni są wszyscy, łącznie z matkami i babkami zamordowanych dziewcząt, gdyż takiego obyczaju nie przerwie się odgórnymi nakazami prawa, tak świeckiego, jak fatwami objaśniającymi Koran, wydawanymi przez autorytety religijne. Sytuację może zmienić tylko przerwanie zmowy milczenia i przyzwolenia na ocalenie tak zwanego honoru poprzez śmierć.
Chociaż prawo, wynikające z superkonserwatywnego postrzegania świata, też ma wiele na sumieniu. Jeśli w Jordanii kobieta zgłosi się na policję, do szpitala lub do meczetu i błaga o ochronę przed zemstą rodziny, może trafić do więzienia na wiele lat, czego nie określają żaden paragraf i żaden wyrok. Dlaczego? Oto zagrożona dziewczyna – jak wielokrotnie tłumaczono Lene Wold – swoim zachowaniem prowokuje do przestępstwa, więc tylko w celi będzie bezpieczna. Barbarzyństwo? Jak najbardziej! Lecz jeśli ciut głębiej poskrobać, okaże się, że taki pogląd to tylko bardziej bezwzględny brat naszych swojskich przekonań: gdyby Kaśka lub Zośka nie zakładały tak krótkiej spódniczki albo nie włóczyły się wieczorami po ciemnych zaułkach, nie zostałyby zgwałcone.
A przy okazji lektury „Honoru” przypomniała mi się opowieść pewnej palestyńskiej kobiety właśnie o „zabójstwach honorowych”. Gdy wyrzuciła z siebie historię o jakiejś swojej sąsiadce, zamordowanej przez kuzynów, bo postanowiła odejść od męża, zapytała: „A ile kobiet w tej waszej cywilizowanej Europie ginie z rąk partnerów, którzy uważają, że dziewczyna prowadzi się niemoralnie lub chce ich opuścić? Czy to nie takie właśnie zabójstwo honorowe, choć tak tego nie nazywacie?”.
Warto przyjąć taką perspektywę, gdy czyta się reportaż Lene Wold. W jakimś sensie opowiada bowiem nie tylko o Jordanii, lecz również o naszym własnym podwórku.
Lene Wold „Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę”. Przełożył Mariusz Kalinowski. Wydawnictwo Czarne.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.