Wieloetapowa azjatycka pielęgnacja stosowana ze skrupulatnością czy zachodnioeuropejskie clean beauty? Który z trendów lepiej przysłuży się skórze? Odpowiedź brzmi: to zależy. Rozczarowani? Gwarantujemy, że wiedza, jak wielkość cząsteczek i kolejność nakładanych kosmetyków wpływa na przyjmowanie składników, będzie bardziej niż satysfakcjonująca.
Pytanie o to, ile składników jest w stanie przyjąć skóra, nasuwa się, gdy stajemy przed decyzją kupna kolejnego produktu rozszerzającego urodową rutynę. W 2022 roku cierpimy na nadmiar nie tylko w kontekście liczby dostępnych kosmetyków, lecz także porad i urodowych informacji. Od modnych składników przez trendy lansowane w mediach społecznościowych po polecenia ekspertów, które często leżą na dwóch różnych koncepcyjnych biegunach (przykład: azjatycka pielęgnacja vs. niemiecka idea bezkremowych nocy). Tymczasem o tym, ile przyjmie skóra, poniekąd decydujemy sami, rozumiejąc różnicę w formułach, wielkościach cząsteczek oraz mając świadomość zależności między wchłanialnością a stanem skóry.
Przenikanie substancji aktywnych: Przełamać pierwszy opór
Od lat farmaceuci i kosmetolodzy pracują nad tym, by pokonać podstawową barierę naskórka: warstwę rogową, która chroni skórę przed przenikaniem substancji – ewolucyjnie tych złych, ale również tych, w przypadku których chcemy, żeby ją przeszły. Proces ten odbywa się trzema drogami: przezkomórkową (w ten sposób docierają wyłącznie najmniejsze cząsteczki substancji), międzykomórkową (przez tzw. cement, który jest spoiwem odpowiedzialnym za szczelność warstwy rogowej) i przez przydatki skórne (czyli mieszki włosowe, gruczoły potowe i gruczoły łojowe). Mimo tych wielu przeszkód składniki aktywne zawarte w formułach kosmetyków mogą docierać aż do skory właściwej, muszą jednak spełniać określone parametry.
– Pierwszym z nich jest budowa substancji, czyli jej lipo- albo hydrofilowość. Inaczej: powinowactwo do fazy tłuszczowej lub wodnej. Prościej: to informacja, w czym dana substancja lepiej się rozpuszcza. Ponieważ związki hydrofilowe „lubią” wodę, w normalnych warunkach przenikają w głąb skóry bardzo trudno z wyjątkiem małocząsteczkowych substancji, jak gliceryna czy mocznik (ale i alergeny) – mówi Magdalena Szymanowska, ekspertka ds. składu kosmetyków i założycielka marki kosmetyków naturalnych 4Organic.
Kolejną kwestią, od której zależy to, czy składniki łatwo wnikają, czy też nie, są właściwości podłoża, czyli kondycja skóry i jej pH. – Osoba, która używa silnych detergentów, np. żeli do mycia twarzy o mocno wysuszającym składzie, albo jest w tzw. ciągu pielęgnacyjnym, który jest silnie skoncentrowany na walce z przebarwieniami, prawdopodobnie regularnie uszkadza warstwę hydrolipidową – naturalną barierę skóry. Wtedy substancje będą przenikać szybciej, ale i szybciej mogą wyrządzać szkody. Skóra może zareagować wtedy wysypką, silną alergią, trądzikiem – mówi Szymanowska.
Ostatni aspekt to konsystencja produktów, co wyjaśnia modę na ich „rozcieńczanie”. Tradycyjna rutyna pielęgnacyjna składająca się z tria: tonik + serum + krem, w ostatnich latach była chętnie rozszerzana przez producentów o esencje (lżejsze od serum), toniko-serum (np. Fat Water Fenty Skin) czy zmikronizowane mgiełki o prawie zerowej ciężkości. – Im mniej lepki jest kosmetyk, tym łatwiej uwalniają się z niego składniki. Najłatwiej z form żelowych, a najtrudniej z tłustych i gęstych. Składnik będzie też wchłaniał się lepiej, gdy będzie bardziej „lubił się ze skórą” niż z kosmetykiem, wtedy jest bardziej skłonny połączyć się z warstwą skóry, niż kurczowo trzymać się cząsteczek formuły produktu. Jeżeli kosmetyk jest na bazie wodnej, a składnik aktywny będzie tłuszczowy, to lepiej będzie przenikał do skóry. Natomiast jeśli kosmetyk będzie na bazie tłuszczowej, to taki składnik będzie miał duże powinowactwo zarówno do skóry, jak i kosmetyku, więc może się ciężko uwalniać – tłumaczy Szymanowska.
Jak poprawić wchłanialność substancji aktywnych? Zajęli się już tym producenci kosmetyków, ulepszając je specjalnymi substancjami, tzw. promotorami przenikania, które modyfikują właściwości warstwy rogowej naskórka. Takimi promotorami mogą być: alkohole (etanol), glikole (glikol propylenowy), amidy (mocznik), terpeny (mentol), nienasycone kwasy tłuszczowe, estry czy kwas salicylowy. Można o tę przenikalność zadbać też samemu, zwłaszcza gdy rygorystycznie podchodzi się do składu i wybiera raczej naturalną pielęgnację. Wtedy pomogą wszystkie działania, które sprawią, że skóra stanie się odrobinę cieńsza, np. peeling (zrogowaciały naskórek jest główną przeszkodą), zarówno chemiczny, jak i mechaniczny. Lepiej składniki przyjmuje też zwilżona skóra, np. spryskana hydrolatem – na tej samej zasadzie jak lekko wilgotna gąbka czy ziemia w doniczce w porównaniu z suchymi. Ostatni sposób to zastosowanie okluzji, czyli warstwy, która zapobiegnie odparowywaniu składników z naskórka, zanim zdążą się wchłonąć. Tu pomogą kosmetyki o dużej masie cząsteczkowej, gęste maski, np. zastygająca w chłodzącą „żelkę” maseczka z alg (w proszku do rozrobienia z wodą) lub fizyczna w płacie.
Kosmetyczny „Kingsajz”: Mniej(szy) znaczy więcej
O prostej zasadzie: im większa cząsteczka, tym mniejsza zdolność przenikania, konsumenci rzadko pamiętają. Dlaczego to ważne? Inaczej będzie działać serum z kwasem niskocząsteczkowym niż bliżej nieokreślonym. Magdalena Szymanowska, powołując się na ekspertów, zapytana o optymalną wielkość cząsteczki, wskazuje 500 Da (daltonów – jednostka masy atomowej). Tymczasem wspomniany wyżej kwas hialuronowy znajdujący się w kosmetykach może mieć od 5 Da do… aż 200 tys. Da. Czy jest nieskuteczny? – Nie, po prostu spełnia zupełnie inną funkcję – ponieważ nie ma możliwości wnikania w skórę, pozostaje na jej powierzchni, wiążąc cząsteczki wody i tworząc film nawilżający – wyjaśnia ekspertka.
Historyczną „walkę” o zwiększenie skuteczności kosmetycznych formuł, do której klucz stanowi przenikanie składników aktywnych do jak najgłębszej warstwy skóry, można porównać do fabuły „Kingsajz” lub „Ant-Mana”. Naukowcy pracujący w najbardziej zaawansowanych laboratoriach starali się nie tylko maksymalnie zmniejszyć rozmiar cząsteczek substancji aktywnych, lecz także „opakować” je w powłoki, które ochronią je w trakcie – skądinąd niebezpiecznej – podróży w głąb skóry.
– Pierwszymi nośnikami stosowanymi w kosmetyce były liposomy. Preparaty z ich obecnością pojawiły się już w latach 80. XX wieku. To sferyczne struktury zbudowane z fosfolipidów o powłokach podobnych w budowie i funkcji do membran komórek w naszym organizmie. Należą do substancji charakteryzujących się dobrym wchłanianiem przez skórę. Przenosząc substancje, zabezpieczają je przed działaniem szkodliwych czynników zewnętrznych, a zapewniając pokonanie bariery warstwy rogowej naskórka, zwiększają ich efektywność – mówi Natalia Nowacka, kosmetolog, ekspert marki Selvert Thermal. Jak podkreśla specjalistka, poza korzyściami wynikającymi z przenikania bariery naskórkowej jednym z celów stosowania liposomów jest kontrolowanie uwalniania substancji aktywnych – szczególnie takich, które w dużych stężeniach powodują podrażnienie. Przykładowo taką formę nośnika – w postaci matrycy z wosku carnauba – zastosowano w kosmetykach z linii Advanced Retinol marki Selvert Thermal. Retinol to niestabilna cząsteczka, która łatwo się rozpada w obecności tlenu. Im bardziej skoncentrowana, tym mocniejsza, ale jednocześnie bardziej podrażniająca. – Dzięki nowoczesnej technologii mikrokapsułkowania (w naturalnej warstwie lipidowej) uzyskujemy maksymalną stabilność i długotrwałe uwalnianie retinolu, które utrzyma jego przedłużone działanie bez ryzyka podrażnienia – mówi Nowacka. Mniejszymi nośnikami od liposomów są nanosomy. – Ciekawym składnikiem aktywnym, reprezentującym tę grupę, jest nanokoniugowany Siamond Sirt, czyli peptyd, który stabilizuje oraz zwiększa przenikanie i skuteczność sirtuin – białek długowieczności, które spowalniają procesy starzenia i obumierania komórek skóry – tłumaczy kosmetolożka.
Wracając do pytania o to, czy w pielęgnacji lepiej sprawdzi się azjatyckie bogactwo, czy skandynawski minimalizm, odpowiedź „to zależy” nie powinna wydawać się już tak enigmatyczna. U jednej osoby dziesięć kosmetyków da świetny efekt, u innej do uzyskania podobnego wystarczą tylko dwa. Najważniejsze, by przy stosowaniu produktów kierować się regułą warstwowego nakładania zawsze od najmniejszej do największej cząsteczki i od najrzadszej do najgęściejszej formuły, zostawiając filtr SPF (zwłaszcza mineralny) na sam koniec.
Więcej o maksymalizmie i minimalizmie w urodzie znajdziecie w wydaniu specjalnym „Vogue Polska Beauty”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.