
Nie Markle, tylko Sussex – z irytacją poprawia Meghan swoją przyjaciółkę, Mindy Kaling, w jednym z odcinków programu „Z miłością, Meghan”, w którym brakuje przede wszystkim… miłości. Mimo krytyki Netflix zapowiedział jego drugi sezon.
Pamiętacie początki Instagrama? W okolicach 2014 r. wszystkie dziewczyny marzące o karierze w mediach społecznościowych robiły sobie sesje zdjęciowe z jesiennymi liśćmi, z kubkiem aromatycznej kawy albo z wieżą Eiffla w tle. Wtedy też Meghan Markle – gwiazda „W garniturach” – zaczęła prowadzić swojego bloga. The Tig pokazywał tę lepszą stronę życia – śniadania z przyjaciółmi, rajskie podróże, modne, choć ponadczasowe ubrania. – Byłaś naszym kaowcem odpowiedzialnym za atmosferę na planie. Wciąż zapraszałaś nas na wystawne przyjęcia – wspomina tamte czasy koleżanka z planu serialu Abigail Spencer w programie „Z miłością, Meghan”, będącym swoistą kontynuacją tamtego panieńskiego projektu księżnej Sussexu. Żona Harry’ego nie zauważyła jednak, że w międzyczasie dużo się zmieniło. Nie tylko w mediach społecznościowych. „Złote, a skromne” dziś brzmi wyłącznie jak szyderstwo, sztuka układania kwiatów jako hobby kojarzy się z odklejonym stylem życia jednego promila jednego procenta, a obsesyjne dążenie do perfekcji ustąpiło miejsca pochwale autentyczności.

Meghan Markle dyscyplinuje, instruuje, poucza
Tego Meghan nie potrafi. Choć wymyśliła sobie format z pogranicza reality show i programu kulinarnego, przed kamerą wciąż gra. Co gorsza, odgrywa przeraźliwie nudną postać. Perfekcyjną panią domu jak z „Wielkich kłamstewek”, która nie skrywa jednak żadnej tajemnicy. Dostojną żonę arystokraty, który dyskretnie funkcjonuje poza kadrem (pojawia się tylko w ostatnim odcinku), by nie nabrudzić i nabruździć żonie w kuchni. Gospodynię, która dba o to, by goście przy łóżku zastali drobne prezenciki (pokaz ich pakowania zajmuje osobny segment w odcinku), ale zapomina o ich dobrostanie. Swoich przyjaciół – makijażystę Daniela Martina, scenarzystkę Mindy Kaling – dyscyplinuje, instruuje, poucza. Z napięciem (właściwie cały czas widać po niej stres, uśmiech skrywa grymas, a żarty trafiają w próżnię) przygląda się ich próbom powtórzenia jej ulubionych potraw. Przecież nikt tak dobrze nie ugotuje jej makaronu, nie wyserwuje drinka, nie ułoży bukietu.
Między tradwife a pracującą dziewczyną
W przydługie prezentacje dań – nawet u Marthy Stewart montaż wydawał się szybszy – gwiazda wtrąca porady o życiu. „Gdy otaczamy się pięknem, czujemy się ze sobą lepiej”, „Warto łączyć drogie z tanim” (spodnie z Zary z kaszmirowym swetrem Loro Piana), „Wszystko można zrobić niewielkim kosztem” (kwiatki polne przecież zerwać może każdy). Przemyca też kilka anegdotek o dzieciach i mężu. Przyznaje, że wyszła już z fazy mamusiowania, odzyskując swoją dawną wolność. Za to z Harrym, „H”, jak go uparcie nazywa, układa jej się świetnie – znów czują się jak nowożeńcy. Pod warunkiem że regularnie przygotuje dla niego swoją słynną frittatę z boczkiem. Meghan nie potrafi się zdecydować, czy pozuje na tradwife, czy pracującą mamę. Próbuje jednocześnie wyrażać aspiracje wielu kobiet godzących karierę z macierzyństwem i skusić je swoim pełnym przepychu przywilejem. Ale jak jednocześnie budzić aspiracje i zachęcać do utożsamienia się? Przecież każdy widz wie, że Meghan już dawno przestała być taka, jak wszyscy, a im bardziej udaje, tym bardziej wychodzi z niej uprzywilejowanie. Co z tego, że przesunęła emisję programu po pożarach w Kalifornii. Ten program nigdy nie powinien ujrzeć światła dziennego wobec światowych niepokojów, obecnej sytuacji w Ameryce, pogłębiających się nierówności społecznych. Markle twierdzi, że proste przyjemności stanowią odtrutkę na całe zło tego świata. I jakkolwiek cieszenie się chwilą należy zawsze uznać za pozytywny przekaz, przesłanie zachęcające do eskapizmu wybrzmiewa dziś nieszczerze.
Kardashianki w swoim programie sprzedają wszystko. Nawet ich fani zarzucają im, że „The Kardashians” to jedna wielka kampania reklamowa. Najsłynniejsza rodzina Ameryki robi to jednak z wdziękiem, a już na pewno rozumie, że jeśli chce zachęcić do kupowania, musi też coś sprzedać – plotki, prywatność, skandale. Meghan wykorzystała telewizyjną platformę do dystrybucji swojej nowej marki As Ever (zaliczyła zresztą przy okazji jego premiery kryzys wizerunkowy związany z logo i nazwą), której produkty wyraźnie widać w kamerze. Długa i piękna reklama nie niesie jednak za sobą nic więcej. Nachalna promocja własnej osoby – unurzana w ignorancji, narcyzmie, pogardzie dla innych – nie przystoi damie, za jaką Meghan ewidentnie się uważa.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.