Znaleziono 0 artykułów
25.10.2024

Jacek Dehnel: Intryga na Marymoncie

25.10.2024
Willa Grossego na Marymoncie

Pisarz, poeta i tłumacz Jacek Dehnel specjalnie dla nas stworzył kronikę kryminalną międzywojennej Warszawy. Tym razem bierze na warsztat sprawę śmierci Stanisława Zajączkowskiego. 

Krwawy mord w pałacu królowej Marysieńki – krzyczał nagłówek na pierwszej stronie sobotniego wydania „Dziś. Przeglądu wieczornego”. I wprawdzie zbrodni wcale nie dokonano w pałacu, ale miała się ona stać centrum intrygi na miarę Wersalu. Choć, trzeba przyznać, w zupełnie innej klasie społecznej.

Pomyłkę dziennikarzy można łatwo wyjaśnić – na Marymoncie stały niedaleko od siebie dwie podobne rudery, dawne pałacyki zwieńczone belwederkami. Ten, od którego wzięła nazwę cała dzielnica, Marie Mont, był przebudowany nie do poznania: otoczony przez carskie koszary, skrócony o piętro, pełnił funkcję magazynu wojskowego, wreszcie kaplicy. W 1924 roku zmienił się po raz kolejny – w kościół Matki Boskiej Królowej Polski – i w niczym nie przypominał dawnej rezydencji innej królowej Marii. 

Willa Grossego w międzywojniu

Natomiast nieco bliżej Wisły, tam, gdzie dziś stoi blok z muralem przedstawiającym Davida Bowie, na rogu ulic Potockiej i Marii Kazimiery, wegetowała sobie willa Michała Grossego. Był to fabrykant rękawiczek przybyły na początku XIX wieku z Grenoble, który kupił spory teren, nazywany później Grossowem, założył ogród publiczny z altanami i łazienkami, wystawił tam domki dla letników i własną willę. Na początku lat 30. XX wieku wszystko wyglądało inaczej: staw osuszono, teren rozcięto nowo wytyczonymi ulicami Bieniewicką i Paska, a niebawem miano rozparcelować go pod zabudowę. Dawna willa Grossego i otaczające ją budynki gospodarcze mocno podupadły, ale trzymały się jeszcze resztką sił. Jak się zdaje, dawno już podzielono ją na niewielkie lokale mieszkalne, a w parterach urządzono dość obskurne handelki. 

Jednym z nich był sklep spożywczo-kolonialny państwa Zajączkowskich, za którym mieściło się jednopokojowe mieszkanko, gdzie gnieździli się z dwoma synkami i służącą. 10 kwietnia 1931 wypadał piątek; służąca zabrała dzieci do ich ciotki w Łomiankach, w domu było spokojnie. Zmrok zapadł już dawno, zbliżała się dziesiąta wieczorem i Stanisław liczył całodzienny utarg, a Eleonora szykowała kolację. Wtedy usłyszała, że ktoś puka do mieszkania. „Kurjer Poranny” tak opisywał tę scenę:

– Kto tam? – zapytała Zajączkowska. 
Zza drzwi odezwał się głos jakiegoś mężczyzny, proszącego o sprzedanie mu sera szwajcarskiego.
Właścicielka otworzył
a.
Na progu stanęło 4-ch drab
ów, którzy wnet zatrzasnęli za sobą drzwi.

Dwóch bandytów rzuciło się na kobietę, kneblując jej usta i wiążąc ją sznurami i ręcznikami, a pozostali zaatakowali jej męża, który, słysząc krzyk, przybiegł na pomoc ze sklepu. Kiedy jednak próbował oswobodzić się z więzów, jeden z drabów podniósł z wagi na podłodze ciężki odważnik, zadając nim ofierze kilka ciosów w głowę. Nieszczęśliwy zwalił się z nóg, zalany krwią, poczem zbóje rzucili go pod ladę, gdzie wkrótce życie zakończył. Kiedy tylko bandyci, zrabowawszy 120 złotych utargu i 150 zł z kasetki, wyszli tylnymi drzwiami, Zajączkowskiej udało się podczołgać do okna, podciągnąć na krzesełko, poluzować nieco ręczniki i sznury, którymi ją związano, i otworzyć lufcik. Wypluwszy knebel, wydobyła z siebie nieludzki krzyk, wzywając ratunku i pomocy. Wołała ponoć: Jezus Marja, bandyci zabili mi męża!

Na miejscu pierwsza była sąsiadka Kalinowska z pobliskiego drewnianego domku, która ją rozwiązała (gdy zbliżyła się do okna – relacjonował „Tajny Detektyw” – Zajączkowska wysunęła przez lufcik związane sznurem ręce i zwróciła się do niej z słowami: „Niech pani rozwiąże mi ręce, bo ręce i nogi mam związane. Nie wiem, co się w sklepie dzieje!”). Wezwani na miejsce zdarzenia policjanci z pobliskiego komisariatu na Marymonckiej ujrzeli Zajączkowskiego, leżącego twarzą do podłogi w kałuży krwi, oraz jego oszołomioną żonę, która stała opodal i wodząc wokół siebie błędnymi oczami, stale powtarzała: „Stasiu, Stasiu wstań!”… Funkcjonariusze zdjęli odciski palców (z narzędzia zbrodni, pięciokilowego odważnika, a także kasetki, butelki i klamki) oraz wszczęli poszukiwania sprawców. 

Drzwi do sklepu, Express Poranny

Takich napadów było wiele[1] – zwłaszcza na Marymoncie, który miał opinię bandyckiego przedmieścia, gdzie brakuje patroli i posterunków, a ludzie boją się wychodzić z domów po zmroku – więc i działania policyjne były standardowe: nocna obława w melinach i spelunkach. Nad ranem zaaresztowano pierwszych dwóch podejrzanych, w kolejnych dniach – w sumie dziesięciu, a prasa informowała, że mordercę zidentyfikowano: był to stały klient sklepu, który przesiadywał w nim nieraz po kilka godzin.

Ale wszystko zaczęło się komplikować.

Wdowa Eleonora Zajączkowska romansowała z sąsiadem, szoferem Bolesławem Szybińskim 


Wdowę przesłuchiwano kilkukrotnie i w kolejnych zeznaniach były nieścisłości, a w dodatku nie zgadzały się z innymi ustaleniami. Po pierwsze, sekcja ustaliła, że Zajączkowski zginął od uderzenia przedmiotem kanciastym, a nie obłym, jak odważnik (dostał też potężne uderzenie w twarz kastetem, które zmiażdżyło mu kość nosową), zaś od momentu śmierci do wszczęcia alarmu minęła przynajmniej godzina. Po drugie świadkowie zeznali, że jeden z przestępców miał na sobie czapkę cyklistówkę i brązową jesionkę, a Eleonora mówiła, że ubrani byli do figury i mieli na głowach kapelusze[2]. Wreszcie parę godzin przed zbrodnią ktoś widział na placu rozmowę dwóch podejrzanych mężczyzn i kobiety, która przypominała żonę sklepikarza. 

Wtedy wsłuchano się w pogłoski i zaczęto się bliżej przyglądać pożyciu małżeńskiemu państwa Zajączkowskich. „Tajny Detektyw” opisał je dość gruntownie: O Eleonorze Zajączkowskiej krążyły niepochlebne plotki na temat niewierności małżeńskiej. Opowiadano, że zdradziła męża z jakimś policjantem, mówiono również o zalotach jej do innych przygodnych znajomych, nie wiadomo było tylko, jak na prowadzenie się żony reaguje mąż, gdyż pozornie małżonkowie żyli w zgodzie i żadnych awantur u Zajączkowskich nie obserwowano. Od pewnego czasu Eleonora miała romans z sąsiadem, szoferem (czyli taksówkarzem) Bolesławem Szybińskim, człowiekiem żonatym, który też ją często odwiedzał w mieszkaniu w obecności męża. W dodatku rok wcześniej za usilną namową żony Stanisław ubezpieczył się na życie na wysoką kwotę tysiąca dolarów, a w dniu napadu Eleonora wyekspediowała dzieci do krewnych w Łomiankach. Szofer Szybiński był w 1912 skazany na zesłanie za napad bandycki. Wszystko się pięknie składało. Śledczy, skupiwszy się na drastyczności szczegółów pożycia Zajączkowskich i prowadzeniu się żony zamordowanego, uznali, że kochankowie wspólnie zaplanowali zbrodnię, żeby pozbyć się Stanisława i jeszcze na tym zarobić. Wdowę zatrzymano i przewieziono do więzienia przy Dzielnej, komornik opieczętował towary, a na drzwiach zawisła tabliczka: Sklep, z powodu tragicznej śmierci właściciela – zamknięty. Do mieszkania wprowadziły się matka i siostra Eleonory, które zajęły się synkami Zajączkowskich, jedenastoletnim Tadeuszkiem i dziewięcioletnim Stasiem. Tyle, że cała ta misterna koncepcja się sypnęła, kiedy zaczęto przesłuchiwać szofera Szybińskiego, który miał uśmiercić rywala. Otóż przedstawił szczegółowe alibi na cały dzień, wskazując nawet dokładnie, kogo wiózł w tym czasie, w którym popełniona została zbrodnia. Eleonorę uwolniono i mogła wrócić do domu, żeby zaopiekować się osieroconymi synkami. 

Teraz do akcji wkracza Maria Szybińska, żona szofera, z pochodzenia Rosjanka. Odkąd Eleonorę wypuszczono z aresztu, Bolesław coraz częściej opuszczał żonę i pięcioro dzieci, by odwiedzać owdowiałą kochankę. Ale również coraz częściej odwiedzała ją zdradzana przez męża Szybińska, serdeczna, miła, współczująca.
Do czasu.

 Eleonora Zajączkowska, Tajny Detektyw

Otóż pewnego dnia Maria Szybińska zgłosiła się do sędziego śledczego, twierdząc, że Zajączkowska nie tylko przyznała się jej, że Bolesław brał udział w zamordowaniu sklepikarza, lecz także skarżyła się, że zadręcza ją zazdrością i zaproponowała jej wspólną zbrodnię.

Słuchaj, musimy sobie pomóc. Ciebie i dzieci mąż katuje, a mnie on prześladuje. Zróbmy z nim koniec. Ja kupię wódki, upiję go i uśpię, a ty kumo przyjdziesz z nożem i ugodzisz go w serce… – kiedy zaś ta nie przystała na propozycję, miała rzucić: – Jak kuma nie chce, to pomoże kto inny, znam takich, co go sprzątną… W dodatku planowała, że pozbywszy się mężczyzn, same ułożą sobie życie, wyjadą do Rosji i będą razem wychowywać gromadkę dzieci.

To osobliwe zeznanie wystarczyło, żeby Zajączkowską z Szybińskim ponownie zaaresztowano i oskarżono o zbrodnię, za którą groziła im kara śmierci. 

Śledczy przeprowili eksperyment. Sąd wydał wyrok

Proces rozpoczął się ostatniego dnia marca 1932 roku. I szedł jak po grudzie – zeznania świadków były sprzeczne i mętne. Twierdzono, że ze sklepu, z którego ponoć skradziono pieniądze, niczego nie wyniesiono; nie zgadzano się nawet co do tego, czy bandytów było dwóch, trzech lub czterech. Podnoszono, że Zajączkowska nie wyglądała, jakby stoczyła walkę – z drugiej strony, gdyby sfingowała napad, to przecież zadbałaby o pozory. Ktoś twierdził, że Zajączkowski bał się żony, którą uważał za zdolną do wszystkiego. Gdy ją kiedyś złapał na gorącym uczynku zdrady z dostawcą szmalcu i pobił, wsypała mu trucizny do zupy. Kto inny – że żyła ona z mężem zgodnie. Awantury były „tak jak wszędzie”, ale bicia to nie było. Trudno było w tym odnaleźć jakiś porządek.

Prokuratorom nie pomogło, że Eleonora przybyła w ciężkiej żałobie po mężu, z gęstym czarnym welonem przy kapeluszu, tymczasem główna świadkini oskarżenia, Szybińska, robiła jak najgorsze wrażenie. Po korytarzu błąkały się jej zostawione samopas dzieci, najmniejsze, niemowlę, leżało na poduszce na sądowym korytarzu. Przeciw mężowi nie chcę zeznawać – powiedziała przed sądem – chcę zeznawać przeciw Zajączkowskiej. Dziennikarz „Expressu Porannego” opisywał ją niepochlebnie: chuda, brzydka o zniszczonych rysach osoba, opowiada o bestialstwie swego męża, kalecząc język polski. Podpytywana przez obronę, czy zbliżyła się do Zajączkowskiej celowo, żeby coś z niej wydobyć, odparła:

– No tak, jakbym do niej ostro, to nicbym się nie dowiedziała.

Zeznawała mętnie, popadała w osobliwe fantazje. Jednym z „dowodów” na to, że mąż zamordował sklepikarza miało być to, że krytycznego wieczoru przybył do domu, nie „wygarbował” jej skóry i spokojnie spać się położył. Wyszła też na jaw jej przemocowa strona. Kiedy jej dziesięcioletni synek w odruchu serca dał spotkanemu na sądowym korytarzu ojcu jabłko, otrzymane w prezencie od sąsiadki, zlała go rzemieniem do nieprzytomności, tak że uciekł z domu do dziadków, którzy zrelacjonowali to przed sądem. Komuś po powrocie z rozprawy Szybińska miała powiedzieć: Oskarżałam męża za to, że mnie porzucił, komu innemu – że „sypie” męża zato, że ją bił i katował. Świadkowie dowodzili, że jest ona wręcz osobą chorą nerwowo, znaną z roznoszenia plotek po całym Marymoncie.

Upadło też szczególnie ważne zeznanie kobiety, która podczas napadu stała nieopodal na przystanku tramwajowym – miała widzieć, jak Zajączkowska otworzyła drzwi do sklepu, wychyliła się i zamknęła je ponownie. Tyle że frontowe drzwi były zamykane od zewnątrz metalową sztabą i od środka otworzyć ich się nie dało[3]

Na koniec przeprowadzono próbę: Zajączkowską wyprowadzono do osobnego pomieszczenia, skrępowano tak, jak została związana podczas napadu, i sprawdzono, czy była w stanie doczołgać się do okna, podciągnąć na krzesło i otworzyć lufcik. Próba wypadła pomyślnie, ale inscenizacja ta wywarła na niej ogromne wrażenie. Spełniwszy swą rolę, dostała ataku histerycznego. Trudno się temu dziwić.

9 kwietnia sąd uniewinnił oboje oskarżonych, a prokuratura wprawdzie jeszcze apelowała, ale bezskutecznie. 

Szybiński ściska dzieci po ogłoszeniu wyroku, Tajny Detektyw.

Dopiero teraz Eleonora Zajączkowska mogła zająć się staraniami się o odszkodowanie za śmierć męża. Ale towarzystwo ubezpieczeniowe odmówiło wypłacenia jej tysiąca dolarów z polisy ze względów formalnych. W sierpniu 1934 roku gazety informowały, że podała firmę do sądu i z braku możliwości ugody sprawę odroczono. Annały milczą, czy wreszcie udało się jej otrzymać odszkodowanie, ale obawiam się, że towarzystwa ubezpieczeniowe mogły być lepsze w intryganctwie niż niezbyt przebiegła żona taksówkarza.

Za: „Tajny Detektyw” 16/1932 z 17 IV 1932; „Dzień Dobry” z 6 IV 1932; „Dziś. Przegląd Wieczorny” z 11, 14 i 20 IV 1931; „Dobry Wieczór” z 8 II 1933’ „Express Poranny” z 3 XI 1929, 11 i 12 IV 1931, 1, 2 IV 1932; „Kurjer Czerwony” z 10 X 1929, 11 i 12 IX 1931 oraz 31 III 1932; „Kurjer Polski” z 12 IV 1931 oraz 1 i 6 IV 1932; „Kurjer Poranny” z 11-15 IV i 4 V 1931 oraz 2 IV 1932; „Kurjer Warszawski” z 11 i 14 IV 1931 oraz 25 VIII 1934.


[1] Prasa zwracała uwagę na podobieństwo do dokonanego półtora roku wcześniej (9 X 1929) napadu na sklep przy Strzeleckiej 21 na Pradze. Pukający wieczorem do drzwi klient poprosił o ukrojenie salcesonu, a następnie czterech bandyci rzucili się na małżeństwo Gąsiorowskich, ogłuszyli ich, wciągnęli do piwnicy i tam uśmiercili. Jednak sprawcy tego mordu zostali szybko pojmani (poza jednym, który popełnił samobójstwo) i nie mogli brać udziału w tym napadzie.

[2] Choć akurat „Kurjer Poranny” podawał inaczej: że według Eleonory jeden miał właśnie brązową jesionkę, a drugi cyklistówkę.

[3] Ponadto Eleonora nosiła w sklepie nie biały czepek, tylko czarny beret aksamitny.

Jacek Dehnel
Komentarze (1)

Andrzej25.10.2024, 18:29
ale obawiam się, że towarzystwa ubezpieczeniowe mogły być lepsze w intryganctwie niż niezbyt przebiegła żona taksówkarza. Tu chyba chodzi o żonę sklepikarza - sąsiadkę taksówkarza?
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Jacek Dehnel: Intryga na Marymoncie
Proszę czekać..
Zamknij