Znaleziono 0 artykułów
22.11.2024

Jacek Dehnel: Lindberghiada w parku Ujazdowskim

22.11.2024
Dzieci bawiące się w Parku Ujazdowskim 1, fot. NAC

Co się stało czteroletniej córeczce konsula amerykańskiego w Warszawie? Pisarz, tłumacz i publicysta Jacek Dehnel tworzy dla nas kronikę kryminalną przedwojennej Warszawy.

Piątek 12 sierpnia 1932 roku był dniem słonecznym i pogodnym – prasa zapowiadała w całym kraju temperatury od 22 do 25 stopni[1] – i Maria Stanisławek, dziewiętnastoletnia bona opiekująca się pewną rezolutną czterolatką, postanowiła zabrać dziewczynkę na spacer. Wyszły z okazałej, nowoczesnej kamienicy przy Górnośląskiej 16 i ruszyły niespiesznie do pobliskiego parku Ujazdowskiego. W pewnym momencie bona na moment oddaliła się od dziecka, mała długo szukała opiekunki, a nie mogąc jej znaleźć wyszła z parku i pomaszerowała sama do domu. Doszła do ul. Czerniakowskiej – ciągnął dziennikarz gazety „Dzień Dobry” – ale tu zawiodła ją orjentacja więc poczęła płakać. Na szczęście przechodnie się nią zaopiekowali, a dobry policjant odprowadził dziewczynkę do domu, dokąd wkrótce nadeszła i stroskana zgubieniem dziecka służąca. Pełen happy end[2]. Całości dopełniał beztroski tytuł: Przygoda córeczki konsula amerykańskiego.

Kamienica przy Górnośląskiej (fot. Warszawa1939)

Czteroletnia Patsy była córeczką amerykańskiego konsula

Ojciec małej Patsy, czterdziestodwuletni Stewart Earl McMillin, był bowiem pochodzącym z Kentucky amerykańskim dyplomatą. Wcześniej pełnił służbę konsularną w Kostaryce, Chile, Boliwii, Nowej Zelandii (skąd pochodziła jego żona, Gwendolyn Olive Hill), Jugosławii, wreszcie trafił do Polski. Gazeta mogła zatem pisać o stroskanej opiekunce, ale sprawa miała wymiar międzynarodowy i równie stroskana była cała warszawska policja. Zwłaszcza że skojarzenia były oczywiste.

Konsul Stuart McMillin oraz jego żona Gwendolyn z dziećmi, Donaldem i Patsy

Porwanie „Małego Lindy’ego” w 1932 roku wstrząsnęło Ameryką 

Otóż raptem parę miesięcy wcześniej gruchnęła jedna z największych światowych sensacji stulecia: w marcu 1932 roku porwano „Małego Lindy’ego”, niespełna dwuletniego synka słynnego amerykańskiego lotnika Charlesa Lindbergha. Porywacz żądał za jego uwolnienie zawrotnych sum, poszukiwaniami zajmowało się pół kraju, pomoc – w zamian za wcześniejsze zwolnienie – oferowali zza kratek mafijni bossowie, w tym Al Capone. Nawet polski „Tajny Detektyw” nawoływał z okładki: Baby! Gdzie jesteś? Wreszcie w maju kierowca ciężarówki, który w okolicach rezydencji Lindbergha zjechał na pobocze, żeby się wysikać w krzakach, znalazł przypadkiem zwłoki dziecka.

W sprawie małej Patsy opowiadano wiele sprzecznych wersji wydarzeń

Nic dziwnego, że i rodzice Patsy, i policjanci mogli podejrzewać, że jakiś polski przestępca postanowił skopiować amerykański wzorzec w nadziei na zdobycie wielkiego okupu. McMillin dzwonił po wszystkich urzędach i ministerstwach, domagając się wszczęcia jak najenergiczniejszego śledztwa, słowem: poruszył wszystkie sprężyny, aby odnaleźć dziecko. Do mieszkania konsula błyskawicznie przybył naczelnik urzędu śledczego wraz z kilkoma funkcjonariuszami. Policja stołeczna rozesłała po okolicy telefonogramy wraz z rysopisem zaginionej, silny oddział policji przeszukał park – nadaremno. Zaalarmowano wszystkie komisariaty, posterunki na rogatkach i dworcach, rozesłano sto patroli pieszych i motocyklowych, które przeczesywały podejrzane ulice i meliny. W tym samym czasie park Ujazdowski przebiegała wzdłuż i wszerz pani konsulowa, która wcześniej błagała męża, żeby dał ogłoszenie do dzienników, że zgadzają się na wypłacenie każdej sumy bandzie, która córeczkę porwała. Ale dziecko, jak wiadomo, „samo się znalazło”, a posterunkowy małą Patsy wziął na ręce i odniósł do rodziców.

       Jednak z notki na notkę, z tygodnia na tydzień sprawa robiła się coraz bardziej niejasna i ponura. „Dzień Dobry” podawało, że kiedy dziewczynka wyszła z parku, zaczepił ją na ulicy niejaki Bronisław Drewniak (Piękna 16) i odprowadził do małej restauracji przy ulicy Czerniakowskiej 193, gdzie kazał podać dziecku mleka. Kiedy właścicielka lokalu zainteresowała się elegancko ubranym dzieckiem, mówiącym z obcym akcentem, Drewniak się ulotnił, a Patsy sobie poszła i przed domem Czerniakowska 100 zaczęła płakać, a wtedy to zagadał do niej znany nam policjant.

Wszystko pięknie, ale knajpka stała między skrzyżowaniami Czerniakowskiej z Górnośląską i Fabryczną (tam, gdzie dziś wznoszą się trzy charakterystyczne szesnastopiętrowe punktowce osiedla Torwar), a numer 100 na Czerniakowskiej wypadał tam, gdzie dziś stoją sądy, zresztą pod tym samym numerem). A więc blisko dwa kilometry dalej, a to bardzo dużo dla czteroletnich nóżek.

Coś tu się nie zgadzało.

Dzieci bawiące się w Parku Ujazdowskim 1, fot. NAC

Co naprawdę przydarzyło się córce konsula?

       Różne tytuły rozmaicie też opisywały samo zaginięcie: według „Kurjera Porannego” mała po prostu oddaliła się od swej opiekunki; według „Wieczoru Warszawskiego” bona kazała dziewczynce poczekać, a sama poszła do ubikacji; Patsy ukryła się za drzewem, ale potem nie mogła znaleźć alejki, w której się rozstały, więc ruszyła do domu. Według gazety „Dobry Wieczór” guwernantka przysiadła na ławeczce z przygodnym znajomym (przypomnijmy, że nie była to sroga matrona, tylko dziewiętnastolatka), a kiedy mała pokazała jej zawalany trzewiczek, powiedziała, żeby poszła za ławkę w krzaki i tam bucik wytarła. Dopiero po pół godzinie miłego flirtu dziewczyna zorientowała się, że dziecko zniknęło. 

       W dodatku okazało się, że sytuacja w knajpce na Czerniakowskiej była znacznie bardziej skomplikowana. Reporterzy „Tajnego Detektywa” udali się na ową ulicę, biedną i szemraną, ale za to długą. Stanęli przed parterowym domkiem, mieszczącym – jak głosił szyld – restaurację II rzędu, z zewnątrz raczej zapyziałym, choć wewnątrz przeszklony bufet kusił talerzami pełnymi kiełbas oraz kaszanek i błyszczał wypolerowanymi nalewakami do piwa. Właścicielka lokalu, Kazimiera Opałkowska[3], chętnie opowiadała, co się działo owego wieczora. I tak, składając urywki z różnych gazet, możemy mniej więcej zrekonstruować ów wieczór.

Kazimiera Opałkowska za ladą, zapewne z mężem, fot. Tajny Detektyw

Dziecko znalazł „niebezpieczny szantażysta”

       O wpół do ósmej w progach lokalu zjawia się szemrany, niechlujnie ubrany facet w ciemnych okularach z elegancko ubraną, zapłakaną dziewczynką, która zachowuje wobec niego pewien dystans (prasa opisywała czterdziestodwulatka bez ogródek: wstrętny typ ułomny, garbaty o okropnej zniszczonej twarzy, względnie mężczyzna niski, garbaty, w okularach, wygolony, który przedstawia typ zdeklarowanie lombrozowski[4]). Drewniak bierze dla dziecka mleko lub wodę sodową z sokiem i wafle, sam zaś zamawia obfitą kolację: butelkę wódki, zakąski na ciepło, zakąski na zimo. Ale kiedy ma zapłacić, wymawia się, że żona przełożyła mu portfel do innej marynarki. Według jednej z wersji mówi, że pobiegnie do domu, a jako „fant” zaś zostawia swoją córeczkę, więc nieszczególnie zadowolony właściciel posyła z nim jednego z knajpianych muzykantów. Docierają na Piękną 16, gdzie nie mieszka żadna żona klienta, tylko jego matka, niezbyt chętna do płacenia; podczas pertraktacji sam Drewniak gdzieś znika.

       Według relacji „Tajnego Detektywa” i samej właścicielki lokalu, Opałkowskiej, to właśnie ona zaprotestowała, kiedy Drewniak chciał zabrać ze sobą Patsy na Piękną. Mała nie wyglądała jej na córeczkę tego podejrzanego typa. Dialog miał brzmieć tak:

       – Niech pan dziecko tu zostawi, kiedy pokryje pan należność, wróci pan i zwrócę panu dziecko.

       – Nie mogę zostawić dziecka, bo się rozpłacze, jak zostanie samo.

       – Nie rozpłakało się, gdy pan pierw wchodził to się nie rozpłacze i teraz. Dziecko zostanie.

       Kiedy pracownik restauracji dotarł z Drewniakiem na Piękną, matka klienta nie tylko że nie uregulowała rachunku, ale bez ogródek oznajmiła kelnerowi, że syn jej jest przestępcą, którego wyrzekła się cała rodzina.

       „Tajny Detektyw” pisze, że był to niebezpieczny szantażysta, dziewięciokrotnie karany za rozmaite szantaże, ale kwerenda pokazuje, że trudnił się przeważnie drobnymi kradzieżami i wyłudzeniami. Zatrudniał się w redakcjach prasowych jako inkasent prenumerat i opłat za ogłoszenia, po czym malwersował pieniądze. Czy to tygodnik „Nowa Placówka”, czy „Łódzki Tygodnik Katolicki” – nie wybrzydzał, kosił jak leci. Czasem po prostu zjawiał się w mieszkaniach osób niedawno zmarłych i proponował druk nekrologów – oszukał w ten sposób, jak podawał „Kurjer Polski”, szereg znanych osobistości m.in. Jarosława Iwaszkiewicza, Mieczysławę Eigerównę, p. Posępnę, ppułk. Porwita, córkę dr. Podczaskiego i wielu innych[5].

       Nie to jednak było najgorsze.

Poszukiwany Drewniak trafił na okładkę Tajnego Detektywa

 „Tajny Detektyw” z panią Opałkowską budował opowieść o spisku kidnaperów – czemu trudno się dziwić, bo po histerii wokół porwania dziecka Lindbergha było to sprzedażowe złoto. Nie bez znaczenia był też fakt, że już pierwszego dnia pani konsulowa wskazała podejrzane osoby, które szybko zatrzymano i długo przesłuchiwano: samą bonę, Marię Stanisławek (a przy okazji Stanisława Tworowskiego, młodzieńca, który flirtował z nią w parku), jej poprzedniczkę, Helenę Szkudlarską, zwolnioną za złe traktowanie dziecka, która odgrażała się, że się zemści na konsulu, wreszcie kucharkę, którą odwiedzali rozmaici osobnicy.

       W opowieści „Tajnego Detektywa” Drewniak najwyraźniej na kogoś czekał: Zwracało uwagę, że osobnik wciąż spoglądał na zegarek i niecierpliwił się, jakby kogoś oczekiwał, a oczekiwany sprawił mu zawód. W pewnej chwili zniecierpliwiony zerwał się z miejsca, wyszedł na ulicę, wyglądając kogoś, potem powrócił, zajął znów miejsce przy stoliku, bębniąc niecierpliwie palcami w stół. Z tego wyciągnięto wniosek, że był jakiś ułożony plan, ale na Czerniakowską nie przybyli wyczekiwani wspólnicy – najpewniej opiekunka Szkudlarska, która nie mogła się zjawić, bo została szybko aresztowana. Dziennikarz miał to dokładnie przemyślane: Szantażyści liczyli na to, że dziecko, znając Szkudlarską i będące niegdyś do niej bardzo przywiązane, jako do swojej bony, bez trudu da się przez nią uprowadzić za miasto do kryjówki.

Patsy doznała przemocy seksualnej, sprawca został osądzony, ale łagodnie ukarany 

       I brzmi to bardzo prawdopodobnie – dlatego z malwersanta Drewniaka „Tajny Detektyw” zrobił szantażystę. Tymczasem śledztwo nie wykryło żadnego spisku osób zatrzymanych w dniu zaginięcia Patsy. Bony, kucharkę i parkowego flirciarza wypuszczono na wolność. Drewniaka po kilku tygodniach udało się wytropić i zaaresztować, a w marcu do kancelarii sądu wpłynął akt oskarżenia, w którym zarzucono mu porwanie dziecka w celu wymuszenia na konsulu dziesięciu tysięcy dolarów okupu, ale ostatecznie nie skazano go wcale za szantaż.

Poszukiwany Drewniak, fot. Tajny Detektyw

       Otóż wiadomo, że w knajpie na Czerniakowskiej Drewniak kilkakrotnie wyszedł do ubikacji w podwórzu, zabierając ze sobą Patsy, która potem opowiedziała rodzicom w swoim dziecinnym słowniku jakieś okropne rzeczy, których miał się [wobec niej] dopuszczać. Porywacz wszystkiego się wypierał: po pierwsze, twierdził, że był niepoczytalny (przechodził ciężką chorobę weneryczną, która sprowadziła u niego zaburzenia mózgowe i w krytycznej chwili nie wiedział, co czyni), po drugie, swojego syfilisu używał jako rzekomego „dowodu” na to, że nie molestował dziewczynki, bo gdyby zarzuty były słuszne, to dziecko byłoby obarczone ciężką chorobą[6].

Okładka z Piekuckim, fot. Tajny Detektyw
 
Ówczesny język nie dysponował nawet określeniem na molestowanie seksualne dzieci. Zbiegiem okoliczności materiał o porwaniu Patsy pojawił się w tym samym numerze „Tajnego Detektywa”, w którym na pierwszej stronie figurował Feliks Piekucki, działacz endecki, organizator Kongresu Eucharystycznego i zarazem gangu pedofilów z Poznania, których nazywano po prostu „erotomanami”.

Ale obdukcja lekarska oraz badania psychologiczne świadczyły przeciwko niemu – lekarze orzekli, że Patsy zdaje sobie doskonale sprawę z otaczających ją faktów, jest rozgarnięta i doskonale orjentuje się w przebiegu wydarzeń, których padła ofiarą. Proces toczył się w maju, przy drzwiach zamkniętych ze względu na drastyczne szczegóły. Zeznania Patsy i jej rodziców zostały odczytane z akt, państwo McMillin zdążyli bowiem – czemu trudno się dziwić – wyjechać do Ameryki. Ambasada amerykańska oddelegowała jednak na salę rozpraw swojego obserwatora.

       Ostatecznie 17 V 1933 roku sąd, uznawszy Drewniaka za zwyrodnialca i typ bezwzględnie przestępczy, skazał go na rok więzienia za uprowadzenie, a za czyny niemoralne vel czyny lubieżne półtora roku więzienia, łącznie na półtora roku z zaliczeniem dotychczasowego aresztu. Wyrok ten wywołał w kołach prawniczych niejaką konsternację – za mniejsze przestępstwa sądy dawały sroższe kary; ba, samemu Drewniakowi zdarzyło się dostać dwa lata za banalne malwersacje prenumerat prasowych[7]. Ale cóż, po dziś dzień za przestępstwa seksualne sądy często karzą z zadziwiającą łagodnością.

 

Za: „Tajny Detektyw” 34/1932 z 21 VIII 1932; „Dobry Wieczór” z 17 i 18 V 1933; „Dzień Dobry” z 13 i 14 VIII 1932; „Express Mazowiecki” z 15 III i 19 V 1933; „Express Poranny” z 5 XI 1930, 14 VIII 1932 oraz 15 III i 8 IX 1933; „Kurjer Informacyjny i Telegraficzny” z 22 XII 1922; „Kurjer Polski” z 5 XII 1926, 13 III 1931, 12 i 14 VIII 1932 i 18 V 1933; „Kurjer Poranny” z 14 VIII 1932; „Kurjer Wieczorny” z 15 X 1924; „Kurjer Warszawski” z 16 I 1935; „Wieczór Warszawski” z 13 VIII 1932 i 10 III 1933 oraz 16 I 1935, a także książka adresowa „Cała Warszawa” z 1930 oraz „Spis Abonentów Warszawskiej Sieci Telefonów Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej 1935-1936”.


[1] Niewykluczone jednak, że „Kurjer Polski” podawał jeszcze temperatury tradycyjnie, w skali Réaumura, co oznaczałoby pogodę wręcz skwarną: 27,5-31 stopni Celsjusza.

[2] Chciałbym powiedzieć, że w sam raz do pisma „Dzień Dobry”, ale był to tabloid o bardzo mylącym tytule i właściwie codziennie siał grozę od pierwszej do ostatniej strony.

[3] Lokal według różnych gazet należał do Kazimiery Opatkowskiej albo też do niejakiego Opęchowskiego; ale książka telefoniczna z 1935 roku pod tym adresem wymienia Witolda Opałkowskiego, a ogłoszenie o pracę dla kelnerek – M. Opałkowskiego. W 1922 roku prasa informowała, że Bronisławę Żółtek, właścicielkę kawiarni pod tym adresem, skazano za znajdowanie się w stanie nietrzeźwym i wyszynk na miesiąc aresztu i 100 tysięcy marek grzywny. Jeszcze książka adresowa „Cała Warszawa” z 1930 roku podawała mylnie, że właścicielem restauracji był Bronisław Żółtek (ach, te gendery!), ale jesienią mieścił się tam już lokal „Pod Pawełkiem” pana Pawłowskiego, któremu złodzieje wycięli szybę i wynieśli z witryny likierów za 300 złotych. Albo Opałkowscy (vel Opatkowscy vel Opęchowscy) wzięli od niego restaurację w dzierżawę, albo pan Pawłowski po włamaniu zrezygnował z biznesu.

[4] Chodzi o – skompromitowaną dziś – teorię włoskiego lekarza Cesare Lombroso, który uważał, że przestępców można rozpoznać na podstawie ich cech fizycznych.

[5] Cóż, nie wszystkie te osobistości są wciąż znane… W przypadku Iwaszkiewicza, skoro prasa informowała o tym w marcu 1931 roku, zapewne chodziło o nekrolog jego teścia, słynnego przemysłowca Stanisława Lilpopa, zmarłego w listopadzie poprzedniego roku.

[6] Zbiegiem okoliczności materiał o porwaniu pojawił się w tym samym numerze „Tajnego Detektywa”, w którym na pierwszej stronie figurował Feliks Piekucki, działacz endecki, organizator Kongresu Eucharystycznego i zarazem gangu pedofilów z Poznania.

[7] Mimo to złożył apelację od wyroku, acz na szczęście bezskutecznie. 7 IX 1933 sąd apelacyjny podtrzymał wyrok pierwszej instancji.

 
Jacek Dehnel
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Jacek Dehnel: Lindberghiada w parku Ujazdowskim
Proszę czekać..
Zamknij