Znaleziono 0 artykułów
12.09.2024

Jacek Dehnel: Pamiętnik zamordowanego skąpca, część I: Wspólna zbrodnia na Wspólnej

12.09.2024
Zwłoki Czermińskiego i tancerka podejrzewana przez dziennikarzy (Fot.Tajny Detektyw)

Pisarz, poeta i tłumacz Jacek Dehnel specjalnie dla nas stworzył kronikę kryminalną międzywojennej Warszawy. Opowiada historię zabójstwa bogatego skąpca Władysława Czermińskiego. 

Warszawski drukarz, który jesienią 1929 roku otrzymał to zlecenie, musiał się nie lada zdziwić: pewne panie w żałobie przyniosły mu sfatygowany notatnik, który poleciły wydać jako książkę. Luksusowo, na papierze welinowym, i, co najważniejsze, w jednym jedynym egzemplarzu. Takie było życzenie autora pamiętnika, Władysława Czermińskiego: bogacza, skąpca, który zostawił po sobie wielki majątek, bibliofila, ekscentryka. I zarazem ofiary brutalnego mordu.

Ulica Wspólna w Warszawie wygląda dziś zupełnie inaczej niż przed wojną 

Z północnej pierzei przedwojennej Wspólnej na odcinku pomiędzy Marszałkowską a Kruczą nie został kamień na kamieniu. Tuż po wojnie wzniesiono tam dwa wielkie gmachy ministerialne. Od Marszałkowskiej stanął – według niezwykle nowoczesnego projektu Leykama i Hryniewieckiego – tak zwany „żyletkowiec”, czyli Ministerstwo Hutnictwa (później mieścił m.in. NIK, Centralną Składnicę Harcerską, a obecnie – Sąd Rejonowy). Dalej zaś ciągnie się aż do Kruczej Ministerstwo Rolnictwa, którego fasadę wzdłuż Wspólnej architekci Knothe, Jankowski i Grabowski wymyślili jako socrealistyczną wersję kolumnady zburzonego Pałacu Saskiego. Jest ona niewątpliwie monumentalna, acz nieco absurdalna przy tak wąskiej ulicy – należy jednak pamiętać, że w pierwotnym zamyśle cała przeciwległa pierzeja aż do Hożej miała być wyburzona pod wielki plac, zamknięty rządowym hotelem Grand od strony Kruczej.

Kamienica przy Wspólnej (Fot. Kurjer Czerwony)

Siedemdziesięcioletni Władysław Czermiński mieszkał w kamienicy przy Wspólnej 40

Kamienica przy Wspólnej 40 stała mniej więcej tam, gdzie dziś oba ministerstwa rozdziela uliczka Parkingowa. Na trzecim piętrze lewej oficyny pod numerem 9 mieściło się dwupokojowe mieszkanko z kuchnią, które zajmował siedemdziesięcioletni Władysław Czermiński. Żył samotnie, bo żona z dorosłymi córkami od niego odeszła[1], a służącej nie trzymał z oszczędności. Był to, jak mówił jeden z jego znajomych, cytowany przez „Kurjer Czerwony” – typ molierowskiego skąpca. Mimo iż był człowiekiem bardzo zamożnym, można rzec nawet bogatym, żałował sobie kilku deka masła czy wędliny do chleba. Nie zawsze także jadał obiad, a już nigdy i nikt nie widział go w żadnej porządniejszej restauracji. Aby nie wydawać pieniędzy na pranie bielizny, Czermiński spał stale na niepowleczonej pościeli.

(Fot. Express Poranny 9 VII 1929)

Kasy nie żałował tylko na książki, od beletrystyki po prace naukowe, przy czym nikomu książek tych nie pożyczał, z wyjątkiem najmłodszej córki, studentki Szkoły Sztuk Pięknych, która jednak zawsze musiała wypełniać formalne pokwitowanie i zobowiązanie do terminowego zwrotu książki i należytego jej uszanowania.

Czermiński przed I wojną światową był fabrykantem gilz do papierosów, a potem kontrolerem w Państwowych Zakładach Graficznych, ale w 1925 roku odszedł z pracy i znów zajął się interesami. Miał gospodarstwo rolne pod Warszawą oraz trzypiętrową kamienicę przy Rynku Nowego Miasta 11, u wylotu ulicy Freta – i to właśnie ona była źródłem jego utrapień. Kiedy bowiem zaczął nadbudowywać ją o dwa kolejne piętra, zarysowały się mury i dom groził zawaleniem – jak informował „Express Poranny” – wobec czego urząd przemysłowy zakazał dalszych prac i zamknął przejazd przez ul. Freta aż do czasu usunięcia niebezpieczeństwa.Czermiński wplątał się w całą serię konfliktów: procesował się z lokatorami, kłócił się nieustannie z ekipą robotników, narzekał, wreszcie zapragnął rzucić to wszystko w cholerę i rozpoczął poszukiwania jakiegoś folwarku, na który mógłby wymienić kamienicę i zamieszkać na wsi, wśród zieleni, z dala od miasta. 

(Fot. Express Poranny 9 VII 1929)

Władysław Czermiński został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu 

W tej właśnie sprawie w niedzielne popołudnie 7 lipca odwiedził go Majloch Jarecki, pośrednik w handlu nieruchomościami, który chciał się z nim umówić na wyjazd pod Żyrardów, gdzie miał mu pokazać pewien wystawiony na sprzedaż mająteczek. Jako że nikt nie odpowiedział na pukanie, Jarecki nacisnął klamkę i wszedł do mieszkania. Jego oczom ukazało się prawdziwe pobojowisko: meble pootwierane, zamki wyłamane, szuflady opróżnione. Tylko zielony kufer przy drzwiach oparł się złodziejowi, który próbował podważyć wieko dłutem. Między biurkiem a łóżkiem leżał nakryty kołdrą trup Czermińskiego.

Pierwszy na miejscu był sąsiad ofiary, przypadkowo mieszkający w tej samej kamienicy prokurator Wójcicki, potem dojechała policja. Rozpoczęto oględziny. Na potylicy denata ziała rana od tępego narzędzia, gardło było przecięte dwoma głębokimi cięciami prawie do kręgosłupa. Pod głową leżało narzędzie zbrodni: zakrwawiona brzytwa. Krew zresztą była wszędzie: na gołym materacu, z którego zrzucono pościel, ciemniał ślad po wytarciu ostrza; w przejściu do kuchni widniały ślady stóp. Sprawca wyczyścił powalane ręce pustym wekslem, wydartym z książeczki. Na brzegu biurka znajdował się przycisk szklany z fotografją żony zabitego. Na lśniącej powierzchni znaleziono zupełnie wyraźny krwawy odcisk wskazującego palca. 

Kieszenie zabitego były opróżnione; skradziono dwa zegarki kieszonkowe (jeden, z masywnego złota, został pociągnięty tak mocno, że odpadło mu koluszko), trochę biżuterii, rewolwer i niewiadomą sumę pieniędzy. Wiadomo jednak było, że Czermiński często trzymał w domu większe kwoty, nawet po kilkanaście tysięcy złotych.

Zwłoki Czermińskiego i tancerka podejrzewana przez dziennikarzy (Fot.Tajny Detektyw)

Władysław Czermiński został brutalnie zamordowany 

Poza odciskiem palca policja miała niewiele: dłuto, którym próbowano dobrać się do kufra, oraz znaleziony na miejscu zbrodni dwukilowy odważnik sklepowy. Badanie wykazało, że to właśnie nim rozbito głowę ofiary. Dozorca i jedna z sąsiadek widzieli jakiegoś młodzieńca w cyklistówce, czatującego na schodach. Wiadomo było, że zabity sam wpuścił zabójcę, więc podejrzewano, że była to robota kogoś mu znanego, a nie obcego bandyty. Zresztą nie wyglądało to na robotę zawodowców, tylko amatorów, tak zwanych „drewniaków”. 

W końcu pojawił się wątły ślad: koźlarz (czyli robotnik noszący cegły), którego Czermiński wywalił z budowy, podobno odgrażał się, że go zabije – znaleziono go, zaaresztowano, przesłuchano i… wypuszczono. Nie miał ze sprawą nic wspólnego.

Mordercy, jak rzadko, znaleźli się sami.

Mordercy Czermińskiego nie ukrywali, że dopuścili się niecnego czynu 

A wszystko przez życie seksualne. 

Otóż w kamienicy przy Długiej 61[2] mieszkała sobie niejaka Gabrysiowa, która odnajmowała dwóm młodym damom sublokatorskie pokoiki, przedzielone tylko cienkim przepierzeniem. Do jednej, służącej Adeli Kurowskiej, przychodził żandarm Morawski, a do drugiej, Janiny[3] Eitelówny, fordanserki w Cristalu – dziewiętnastoletni Wacław Kamiński. 

W nocy z soboty na niedzielę u Eitelówny były picie i swawole, nocowało tam zaś aż dwóch młodzieńców: Wacław, zwracający uwagę zabandażowaną ręką, i jego kolega. I tak się złożyło, że przez tę cienką ściankę służąca podsłuchała, jak chłopak chwalił się swojej fordanserce, że zabił brzytwą jakiegoś „starego”. Nazajutrz opowiedziała o tym swojemu żandarmowi, żandarm – dowódcy, dowódca – policji. Rozpoczęto rozpytywanie. Eitelówna przyznała, że był u niej narzeczony, policjant, że był ranny, bo napadli na niego bandyci, i że przyszedł z kolegą, Bolkiem. Mieli też przy sobie grubsze sumy w dolarach i złotówkach.

Narzeczony, Wacław Kamiński, był znany policji. Był to chłopak z dobrego, zamożnego domu; osierocony przez ojca, przedsiębiorcę budowlanego, zszedł na złą drogę i miał za sobą kilka drobnych przestępstw i wyrok w zawieszeniu. Porzucił naukę, przesiadywał w kawiarniach, zarabiał pieniądze na pośredniczeniu w transakcjach. Jako że był członkiem klubu strzeleckiego i miał odznakę, posługiwał się nią czasem, wmawiając ludziom, że jest policjantem. 

Jedna z kryjówek Popławskiego, róg Leszna okopowej (Fot. NAC)

Sprawcy – Bolesław Popławski i Wacław Kamiński – zostali przez policję schwytani 

W teren wysłano dwie grupy wywiadowców – pierwsza nie zastała Kamińskiego pod jego stałym adresem, w mieszkaniu matki przy Freta 51, i tropiła go dalej. Druga szukała jego kompana: na Freta 41, pod adresem zameldowania, w rozmaitych melinach. Wreszcie o wpół do czwartej nad ranem wytropili go. 24-letni Bolesław Popławski, pseudonim „Diabeł”, oficjalnie czeladnik rzeźnicki, w rzeczywistości zawodowy bandyta, spał u swojego brata Stefana. Była to biedna parterowa chałupa przy ulicy Rybaki 7, pod skarpą, na której stoi klasztor dominikanów. Kiedy policjanci zaczęli dobijać się do drzwi, Popławski w samej bieliźnie, z rewolwerem w ręku wyskoczył przez okno do ogródka. Musiał się spodziewać obławy, bo zawczasu rozciągnął w poprzek ścieżki drut kolczasty – ścigający go mundurowi potknęli się o pułapkę, ale biegli dalej. Bandyta zaszył się w wąwozie za ogrodem – przez parę minut padło około pięćdziesięciu strzałów, ale wreszcie Popławski, ranny w nogę, został zagoniony pod mur. Tam albo otrzymał postrzał w usta, albo próbował popełnić samobójstwo – tak czy owak, kula wybiła mu kilka zębów i utkwiła w kręgosłupie. Zwalił się na ziemię, zalany krwią, po czym odwieziono go prędko do szpitala. 

Miejsce walki z Popławskim na Rybakach (Fot. Kurjer Poranny)

Tymczasem pierwsza grupa nadal szukała Wacława Kamińskiego. Jego nazwisko znaleziono w spisie gości Hotelu Saskiego[4]. Policjanci stanęli przy wejściu do pokoju 77[5], a portier grzecznie zapukał i powiedział, że do gościa przyszła w odwiedziny panna Janina. Chłopak był jednak podejrzliwy: otworzył drzwi, trzymając w ręku nóż sprężynowy – nie był wszakże zawodowcem i szybko został obezwładniony.  

Most Westchnień na Koziej, część Hotelu Saskiego, ok. 1915

Na stole w pokoju hotelowym stały dwa kieliszki, opróżniona butelka wódki i resztki przekąsek, a obok leżała nowiutka srebrna papierośnica, kupiona za pieniądze z rabunku. Natomiast rewolwer, z którego strzelał Popławski, został skradziony z mieszkania przy Wspólnej, a jego brat miał na palcach pierścionki Czermińskiego. Sprawcy zostali zatem schwytani. Teraz śledztwo i proces musiały szczegółowo wyjaśnić okoliczności mordu, a tajemniczy pamiętnik – kwestię spadku.

Zabójcy i policjanci (Fot. Kurjer Poranny)

O tym jednak w następnym odcinku.


 Za: „A.B.C.” z 10 i 11 VII 1929; „Express Poranny z 8-9 VII 1929; „Kurjer Czerwony” z 8, 9, 11 VII oraz 19 IX i 10 X 1929; „Kurjer Poranny” z 8 i 10 VII 1929, „Kurjer Warszawski” z 10 VII 1929; „Przegląd Wieczorny” 9 VII 1929; „Wiadomości Warszawskie” z 9 VII 1929; akta zgonów parafii św. Aleksandra w Warszawie.


[1] Zofia z Kosztowskich Czermińska zamieszkała przy Chmielnej 34 – kamienica ta przetrwała wojnę, ale została wyburzona pod budowę Ściany Wschodniej. Dziś jest tam knajpka Bordo naprzeciwko kina Atlantic.

[2] Co ciekawe, w ówczesnej prasie ta opowieść funkcjonuje również w drugiej wersji – że chodziło o kamienicę przy Nowomiejskiej 5, a libacja miała miejsce u Janiny Jaworskiej, kochanki drugiego z bandytów. 

[3] Występuje też niekiedy jako Stefania, nazwisko podawane czasem jako Eichtówna.

[4] Nie chodzi tu o powojenny hotel tej nazwy, mieszczący się przy placu Bankowym, tylko o stworzony w połowie XIX wieku przez Jana Reszke (ojca słynnych śpiewaków operowych) kompleks obejmujący kamienicę przy Krakowskim Przedmieściu 33 oraz Koziej 3 (wcześniejszy Zajazd Berdyczowski) i 5 (połączony „mostem Westchnień” nad Kozią z kamienicą przy Krakowskim Przedmieściu 39, która również należała do Reszków). Do powstania Hotelu Europejskiego był to największy (sto pokoi) i najważniejszy hotel XIX-wiecznej Warszawy, w międzywojniu mocno już podupadły.

[5] Zbiegiem okoliczności na tym samym piętrze pod nr 83 mieszkał naczelnik warszawskiego Urzędu Śledczego, Wacław Suchenek.

Jacek Dehnel
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Jacek Dehnel: Pamiętnik zamordowanego skąpca, część I: Wspólna zbrodnia na Wspólnej
Proszę czekać..
Zamknij