Znaleziono 0 artykułów
13.03.2025

Jacek Dehnel: Pierwowzory bohaterów „Vabanku”, cz. IV: Blaszka Nuty Woginiaka

13.03.2025
Zniszczona w czasie wojny kamienica przy Marszałkowskiej 125, gdzie mieścił się teatrzyk „Czarny Kot”; dziś to pusty plac naprzeciwko Domu pod Sedesami.

Pisarz, poeta i tłumacz Jacek Dehnel specjalnie dla nas stworzył kronikę kryminalną międzywojennej Warszawy. Teraz opowiada losy rzezimieszków będących pierwowzorami bohaterów filmu „Vabank”. 

Spiritus movens napadu opisanego w tym tekście, kasiarz Stanisław Cichocki alias „Szpicbródka”, nie pojawia się w „Vabanku” pod swoim nazwiskiem, aczkolwiek użyczył swojego pseudonimu innej postaci z filmu schyłkowego PRLu. W filmie „Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy” (1978), gdzie główny bohater (Piotr Fronczewski) kupuje podupadający teatrzyk „Czerwony Młyn”, żeby podkopać się przez piwnicę pod sąsiedni bank, ale zadurza się w kabaretowej szansonistce (Gabriela Kownacka). W tej postaci łączy się jednak paru przestępców: słynny kasiarz Adam Stempel założył teatrzyk „Czarny Kot” dla swojej kochanki, która miała ambicje sceniczne, Cichocki owszem, podkopywał się, ale zupełnie gdzie indziej, bo w Częstochowie. Natomiast do filmu Machulskiego trafiło imię, które dzieliło dwóch kryminalistów z bandy „Szpicbródki”, mianowicie: Nuta. A także historia pewnej tajemniczej blaszki.

Pod koniec stycznia 1930 roku policjanci wkraczają do mieszkania przy Pańskiej 86, zajmowanego przez Kazimierę Kozłowską, kochankę znanego włamywacza, Mariana „Buca” Brzezińskiego. Jest to, rzec trzeba, para nietuzinkowa.

Marian Buc Brzeziński Express Poranny

Młody defraudant przybył z Krakowa do Warszawy, gdzie musiał wkupić się w stołeczny światek przestępczy

Swego czasu w tekście o Czerniakowskiej 193 opisywałem dramatyczną bójkę przy Ordynackiej 10 – otóż banda Brzezińskiego przez dłuższy czas toczyła wendettę z bandą Stanisława „Sztyngla” Dusznikiewicza. Wszystko zaczęło się od tego, że do Warszawy przybył z Krakowa młody defraudant, który szefowi, właścicielowi zakładu fryzjerskiego, podprowadził kilkaset dolarów. Jedna banda wymusiła od niego „wkupowe” do stołecznej społeczności złodziejskiej, druga wzięła chłopaka w opiekę, bo to nie honor, żeby złodziej okradał złodzieja. Sytuacja eskalowała: jedno postrzelenie, drugie, walka przy Ordynackiej, wreszcie kiedy ludzie „Buca” zlikwidowali jednego z ludzi „Sztyngla”, zebrała się dintojra i nakazała wypłacenie dwóch tysięcy odszkodowania – a skoro Brzeziński się na to nie zgodził, zapadł wyrok śmierci na niego i dwóch jego kompanów.

Dusznikiewicz z kolegami ścigał go jak Erynie – wszędzie. Nachodzili po nocy mieszkania jego kumpli, domagali się wydania adresu. Świadkowie zeznawali później, że tropili go jak wściekłego psa. Szukali go po kościele, gdzie Brzeziński do chrztu trzymał dziecko, wpadali do cukierni Kleszcza, gdzie Brzeziński pijał zwykle „półczarnej”. Wreszcie dorwali go w szpitalu. 17 marca Kazimiera[1] leżała na oddziale chirurgii szpitala Przemienienia na Pradze pod okiem matki, przyjaciółki i ściganego konkubenta. W drzwiach stanęli nieproszeni goście: podeszli do łóżka, pocałowali chorą w rękę, a „Bucowi” powiedzieli: Chodź z nami, mamy do ciebie interes. Poprosił, żeby poczekali na niego przed bramą szpitala, ale że do nich nie wyszedł, to po kwadransie wrócili. Tym razem już z rewolwerami w dłoniach.

Nowe skrzydło Szpitala Przemienienia, oddane dopiero w 1936 roku

Brzeziński błyskawicznie wyjął broń, zerwał się na nogi, strzelił Dusznikiewiczowi w twarz z przyłożenia, potem zabił jeszcze jego przyjaciela, Józefa „Bladego” Ziółkowskiego. Trzeci kompan stał w progu i wprawdzie w jego kierunku poleciały dwie kule, ale zbiegł (dlatego nie wiemy, jak się nazywał). Po wszystkim Brzeziński beznamiętnie rzucił pistolet na sąsiednie łóżko, na którym leżała jakaś chora, po czym spokojnie usiadł w oczekiwaniu na policję. Zasłaniał się obroną konieczną – i sąd to wyjaśnienie przyjął, uniewinniając go od zarzutu zabójstwa.

A zatem obok Brzezińskiego, ponurego mężczyzny z wciśniętą w barki głową o kształcie jaja, oraz jego kochanki policja w mieszkaniu na Pańskiej zastała warszawskiego „króla kasiarzy”, Stanisława Cichockiego. Od razu został poddany rewizji osobistej, co opisał „Tajny Detektyw”: Znaleziono przy nim zalakowaną kopertę z napisem „Kr. N. Wog.”, w której odkryto mosiężną blaszkę i kilka arkuszy papieru z rysunkami urządzenia sygnalizacyjnego, z napisami w różnych miejscach, w tym szkic blaszki, a w szufladzie – pilniki, piłki, linijkę i inne narzędzia, któremi „Szpicbródka” piłował tę blaszkę.

Szpicbródka w latach 20., album policyjny z kolekcji autora

            Na chwilę zostawmy ich w tym mieszkaniu przy Pańskiej: funkcjonariuszy węszących, kasiarzy niepewnych, kochankę może nadąsaną, może obojętną, kopertę wreszcie zalakowaną, a potem z rozłamaną pieczęcią, blaszkę, która wysuwa się ze środka i ląduje na dłoni policjanta... nie, na blacie stolika, w końcu to są już czasy, kiedy dba się, żeby nie zatrzeć odcisków. Skąd policja znalazła się w tym mieszkaniu?

Koperta Szpicbródki, Tajny Detektyw

Po skoku na kamienicę przy Nowym Świecie długo szukano podejrzanych

            Otóż kilka dni wcześniej, w niedzielę 19 stycznia, grupa włamywaczy pojawiła się w biały dzień na zapleczu kamienicy przy Nowym Świecie 61. Był to dość dziwny i zaniedbany budyneczek, który pamiętał lepsze czasy; nad pierwszym piętrem górowało zwieńczenie, kiedyś zapewne opatrzone szyldem, a po jego obu stronach rozciągał się taras – po jednej otwarty, po drugiej zabudowany szklaną altaną, w której od lat mieściły się kolejne atelier fotograficzne: Adama Hinchy, Z. Karczewskiego, Jadwigi Malewicz i Bolesława Zająca. Istotniejsze było jednak to, że na parterze zaś swój sklep prowadził Edward Jagodziński.

Nowy Świat 61, Warszawa 1939
Reklama sklepu Jagodzińskiego, Kurjer Warszawski

Swego czasu Jagodziński miał Kijowie znaną spółkę jubilerską z Niecielskim, po I wojnie światowej przeprowadził się do Warszawy i pod koniec roku 1921 otworzył sklep na Nowym Świecie 42. Po tym, jak w roku 1927 włamywacze dostali się tam przez podkop i rozbite sklepienie piwnicy, przeniósł się nieco dalej. Jak się miało okazać: pechowo.

Oto bowiem na podwórku kamienicy pod numerem 61 zgromadzili się spece, wyposażeni w stosowne narzędzia. Jeden z nich otworzył drzwi od zaplecza i wpuścił spólników, poczem spowrotem zawiesił od zewnątrz zamki, stając na czatach. Złodzieje aparatem acetylenowym rozpruli masywną kasę ogniotrwałą, zabierając biżuterji za 150 tys. złotych i po godzince z teczką pełną kosztowności opuścili magazyn frontowem wejściem. Brzmi łatwo, ale trzeba pamiętać, że wszystko to działo się w biały dzień, przy samym skrzyżowaniu Nowego Światu ze Świętokrzyską, a wnętrze sklepu było widać z ulicy. „Express Kaliski” wyjaśniał, jak tego dokonali: podczas rozpruwania kasy nakryli ją ceratowym pokrowcem, koloru obić sklepowych, pod którym umieścili aparaty acetylenowe. Z ulicy więc nie było ich zupełnie widać. Ponadto odciski palców starannie zmyto eterem z powierzchni rozciętego sejfu.

            Zarządzono obserwację modnych restauracji, dansingów, hoteli, żeby sprawdzić, czy ktoś nagle wzbogacony nie zaczął trwonić większych sum. Trop złapano jednak dzięki narzędziom[2]. Butle gazowe sprowadzono dla zmylenia śladów z Łodzi i Katowic, ale manometry do nich kupiono w warszawskim sklepie „Spawotechnika” przy Królewskiej – z rysopisu klientów wywnioskowano, że byli to słynny Adam Stempel (to ten od kabaretu „Czarny Kot”) i Wacław Daszkiewicz, pseudonim – może za sprawą faktycznie dość szerokiej twarzy – „Kwadratowy”.

Adam Stempel, album policyjny z kolekcji autora.

            Z przesłuchań dowiedziano się, że „Kwadratowy” wyszedł w przeddzień skoku ze swojego mieszkania przy Puławskiej 7 i od tego czasu tam nie wrócił, ale często spotyka się z przyjaciółką, Kazimierą Domańską (Chmielna 16) właścicielką domu schadzek (jak to, znów niedyskretnie, podał „Express Kaliski”; bycie w międzywojniu kochanką kasiarza to nie bułka z masłem) na skwerku przy Szpitalu Dzieciątka Jezus. Śledząc ją, policjanci zdybali oboje, kiedy akurat wchodzili do bramy kamienicy przy Śliskiej 6, gdzie mieszkała kuzynka Kazimiery.

Śliska 6, gdzie złapano Daszkiewicza Warszawa1939

Z początku Daszkiewicz nie przyznawał się do winy, ale podczas rewizji osobistej w jego kieszeni znaleziono trzy złote pierścionki (które zamierzał sprzedać, bo już nie miał z czego żyć), a w wyniku przeszukania u jego rodziców przy Tarchomińskiej 11 znaleziono zakopane w piwnicy na głębokości metra pudełko z częścią skradzionej biżuterii. Kolejne pudełko wypłynęło na Śliskiej u wspomnianej kuzynki jego kochanki, niejakiej Eugenii Mireckiej. Wtedy zaczął sypać. Organizatorem był Stempel, pozostałymi włamywaczami Marian „Max” Andrzejczak i Julian „Dziobak” Dylewski[3].

Czterej podejrzani o włam do Jagodzińskiego, Express Kaliski

Co ciekawe, zeznania ujawniły bardzo ciekawy przebieg samego włamania: kiedy Stempel i Daszkiewicz rozpruwali kasę, Andrzejczak – podobnie jak Dylewski – stał na czatach i w pewnym momencie zerknął przez witrynę. Kasiarze uznali, że to ostrzeżenie i wycofali się na tyły, on z kolei uznał, że ma im otworzyć drzwi, więc ruszył do sieni kamienicy i zaczął gmerać w zamku. To potwierdziło przypuszczenie włamywaczy, którzy w panice zebrali łupy, porzucili aparaty tlenowe z resztą sprzętu i wypadli drzwiami frontowymi. Sami siebie spłoszyli.

Tak czy owak zataczało coraz szersze kręgi, docierano do kolejnych podejrzanych: w melinach, spelunkach skrytkach znaleźli się kolejni włamywacze i dużo kasiarskiego sprzętu, przygotowanego do wypraw łupieżczych. W sumie zaaresztowano osiemnaście osób. Wreszcie policja znalazła się przy Pańskiej, gdzie zastała Cichockiego i Brzezińskiego.

W prasie zapowiadano włamanie, o którym miała mówić cała Europa

Niestety energiczne działania policji nie zwróciły utraconych kapitałów jubilerowi Jagodzińskiemu. W piwnicy starych Daszkiewiczów wykopano raptem kilka pierścionków i broszek, wartych 10-15 tysięcy złotych, tymczasem z sejfu wyciągnięto 10 tys. gotówką i biżuterię wartą wedle różnych szacunków 150 do 200 tys. Parę lat wcześniej, kiedy pod sklep Jagodzińskiego się podkopano, straty były znacznie niższe, teraz skok go kompletnie zrujnował. Co jakiś czas chodził do urzędu śledczego i dopytywał, czy jest szansa na odzyskanie reszty łupów – z początku go zapewniano, że tak, ale w pewnym momencie i śledczy stracili na to nadzieję. 9 maja, trzy i pół miesiąca po włamaniu, Edward Jagodziński zaczął ranek jak co dzień: wstał, ubrał się, wyszedł na klatkę schodową kamienicy przy Smolnej 10, po czym rzucił się z okna czwartego piętra na asfalt podwórza. Wezwany lekarz stwierdził zgon w wyniku pęknięcia czaszki.

Wróćmy jednak do mieszkania na Pańskiej, gdzie pod koniec stycznia policja odkryła podczas rewizji tajemniczą blaszkę. Kopertę wraz z zawartością zajęto, ale zagadki to nie rozwiązało: z pewnością kształtka miała zablokować jakieś urządzenie, ale jakie, gdzie, kiedy? Jak podawał „Kurjer Polski”, w „sferach kasiarskich” plotkowano, że wkrótce ma być takie włamanie, o którem cała Europa będzie mówiła. Jednak rysunki techniczne (opatrzone dla zmyłki nagłówkiem Regulowanie aparatu radjowego czterolampowego) były niejasne – nie zostały skopiowane z oryginału, lecz sporządzone na podstawie ustnych wyjaśnień i opisów, były jednak bardzo dokładne i szczegółowe. Wreszcie zorientowano się, że to typ zabezpieczeń wynalazku inżyniera Malickiego, które chroniły skarbce Banku Polskiego.

Równolegle dzięki poddaniu obserwacji Cichockiego okazało się, że odwiedzają go dwaj panowie imieniem Nuta: Woginiak oraz Sołowiej, którzy często jeżdżą do Częstochowy. Po blaszce do kłębka funkcjonariusze doszli, że rysunki przedstawiają plany instalacji alarmowej oddziału Banku Polskiego w Częstochowie. Trzeba było działać błyskawicznie.

Fot. Nuta Woginiak, Tajny Detektyw

Za: „Tajny Detektyw” 33/1932 z 14 VIII 1932, „Express Kaliski” z 8 I 1927 oraz 27 I i 13 VII 1930; „Express Poranny” z 27 IV i 12 X 1926 oraz 18 III 1929, „Gazeta Poranna” z 29 XI 1921; Goniec Poranny” z 7 VIII 1913; „Kurjer Czerwony” z 8 III 1928 i 21 I 1930; „Kurjer Informacyjny i Telegraficzny” z 19 XII 1923; „Kurjer Polski” z 28 I 1930 i 7 VII 1931 oraz 6 IX 1932; „Kurjer Poranny” z 17 VI 1923 i 26 I 1930; „Przegląd Wieczorny” 9 V 1930.

 

[1] Wówczas jeszcze zamieszkała z Marianem przy Niskiej 16.

[2] Warto odnotować, że samo ich zastosowanie było wymowne: butlami acetylenowo-tlenowymi w całej Warszawie potrafiło się posługiwać tylko pięciu kasiarzy: Stempel, Cichocki oraz niewystępujący w tej opowieści Brodzki, Wolfryd i Szewczyk. Dlatego też z początku podejrzewano, że włamanie zorganizował gang z zagranicy.

[3] Dylewski miał na koncie różne włamania, ale w tym okresie ukrywał się po zrabowaniu 30 tys. złotych z kasy majątku pod Bydgoszczą.

Jacek Dehnel
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Jacek Dehnel: Pierwowzory bohaterów „Vabanku”, cz. IV: Blaszka Nuty Woginiaka
Proszę czekać..
Zamknij