Znaleziono 0 artykułów
19.08.2024

Jacek Dehnel: Życie i śmierć bandytów Zielińskich, część III: Ostatnia wieczerza

19.08.2024
Wiktor Zieliński, Express Polarny

Ta rodzina przestępcza trzęsła przedwojenną Wolą. Jak Zielińscy przeszli do historii? Pisarz i tłumacz Jacek Dehnel tworzy dla nas kronikę kryminalną Warszawy.

Wykończony pościgiem, ranny w rękę, osamotniony, Wiktor Zieliński dociera jakimś sposobem na rodzinną Wolę i – pomimo zapewnień policji, że wszystkie przestępcze meliny są od rana do wieczora przetrząsane – znajduje kryjówkę. To jednoizbowe mieszkanko na drugim piętrze oficyny domu na Przyokopowej pod numerem 1, zajmowane przez jego kochankę, Kazimierę Raczyńską.

Jest 16 października, jutro będzie obchodził podwójne święto: własne imieniny i ślub siostry, ale świętuje już dzisiaj, choć niemrawo. Ostatnio wbił sobie do głowy przesąd, że zginie przez wódkę, więc mimo namów nie chce wychylić ani kieliszka:

Nie będę pił – mówi – Przy wódce zrobią mnie na pewno.

Siedzi ponury, nie zdejmuje nawet płaszcza, a na głowie ma już prezent imieninowy, nowy melonik.

Wnętrze jest niewielkie – trzy i pół na trzy i pół metra – ale zabawa trwa na całego. Po obu stronach izby, pod ścianami obwieszonymi oleodrukami, dwa rozgrzebane łóżka, na których siedzą goście, pomiędzy oknami stół, na nim butelki. „Na »zagrychę« była wędlina, piwo, ogórki i między innemi nawet otworzone książeczki z piosenkami »Titine, ach Titine«wyliczało „Echo”. Oprócz Wiktora jest jego dwudziestotrzyletni[1] brat, Tadeusz, zwany „Suchotnikiem”, dalej ich szwagierka, Felicja „Hipkowa”, córka stróża ze Złotej, wspomniana kochanka i jej mąż, rzeźnik Kazimierz Raczyński[2] oraz kolejny członek bandy, Kazimierz Paź.

A jest co pić.

Policja poszukiwała Wiktora Zielińskiego, ale udało mu się znaleźć kryjówkę

Cofnijmy się do poprzedniego, piątkowego wieczora. Kwadrans po ósmej skład win i wódek przy Towarowej 31 jest już zamknięty, ale prowadząca sklep Anastazja Siergiejewowa[3] i jej córka jeszcze nie zdążyły pójść do domu. Nagle rozlega się pukanie do bocznych drzwi. Ledwie Siergiejewowa je uchyla, do środka wbiega trzech drabów, przystawiają jej do głowy lufy rewolwerów i żądają pieniędzy. Z kasy rabują 530 złotych, otwierają też skrzynię z wódką i wynoszą kilkanaście butelek, które częściowo przekazują dwóm kolegom stojącym na czatach pod budynkiem[4]. Ofiarom każą się położyć za kontuarem i leżeć tam przez pół godziny, ale już po piętnastu minutach Anastazja wszczyna raban i wzywa na policję.

Kryjówka Zielińskiego, Express Kaliski

Jednego z bandytów – młodego chłopaka w czarnym meloniku i jesionce marengo, w granatowych spodniach i zniszczonych lakierkach – poznała, bo w minionych dniach parę razy kupował u niej butelkę i wydawał się jej jakiś podejrzany. Nie na tyle jednak, żeby skojarzyć go z twarzą Wiktora Zielińskiego, drukowaną w warszawskich gazetach.

Ale policjanci, którzy ją przesłuchiwali, wiedzieli, że ostatnio tak właśnie był ubrany najbardziej poszukiwany przestępca. Zaczęli rozpytywać, czy ktoś nie wie, gdzie pomieszkuje taki kawaler, i tak trafili pod właściwy adres, który momentalnie obstawili.

Nadkomisarz Chełmicki, Express Kaliski

Wiktor Zieliński zginął podczas obławy, przechodząc do historii jako jeden z najsłynniejszych przestępców międzywojnia

Pito, jedzono i śpiewano całą noc i kiedy około trzynastej wesoła kompania opróżniła ostatnią, osiemnastą ze zrabowanych butelek, jeden z ucztujących został wysłany po wódkę. Rozglądał się tak niepewnie, że obserwujący dom policjanci nabrali pewności: w środku znajdą Zielińskiego.

Dowodzący akcją nadkomisarz Stefan Chełmicki dał sygnał, by ruszyć za obserwowanym. Ale bandyta zorientował się, że dom jest otoczony. Wpadł zatem do izdebki z okrzykiem „Psy idą!”[5]. Tymczasem „zachowując wszelkie środki ostrożności" jak pisał „Express Kaliski” – wywiadowcy podkradli się przez wąskie, brudne schody do ciemnego korytarzyka pod drzwi meliny. […] przekonani byli, że idą na pewną śmierć. W ciemnym korytarzyku znaczyli pierś krzyżem świętym i całowali się wzajemnie. Jeden z policjantów, Obojski, zapukał grzecznie i ze środka poszła salwa. Odpowiedziano na nią adekwatnie. W końcu jednak drzwi, wśród wymiany kul, wyważono.

Zieliński, dwukrotnie postrzelony w pierś i raz w obojczyk, „zerwał się z łóżka, klęknął na środku mieszkanka, oparł rewolwer na łokciu lewej ręki i wystrzelił ostatnie dwa naboje”. Obojski, który jako pierwszy z policjantów wpadł do wnętrza, miał pistolety w obu rękach, jak rewolwerowiec z Dzikiego Zachodu. „Pociągnąłem za cyngiel i prawie równocześnie huknęły nasze strzały – mówił potem dziennikarzowi „Kurjera Czerwonego” – ale Zieliński już był ranny i rękę mu poderwało do góry”. Padł od kuli z lewego rewolweru Obojskiego, która trafiła go w lewe oko.

Młodszy Zieliński w ostatniej chwili poderwał się do okna, żeby ratować się skokiem z drugiego piętra, ale dostał kulę w prawe płuco i runął na podłogę. Na stole, wśród serdelków, befsztyków i kawałków chleba, leżał ranny w plecy i nogi rzeźnik Raczyński. Wszystkich ich teraz zakuwano w kajdanki i znoszono do ambulansów. Kobiety, które podczas strzelaniny kryły się za szafą, kompletnie pijane, „na schodach i podwórzu domu rzucały się na ziemię, biły i gryzły policjantów, nie pozwalając się prowadzić do samochodu”.

Zieliński – który przypieczętował był swój los pierwszym strzałem do policjanta w ogrodach duńskiego poselstwa, a potem przez cztery miesiące zranił lub zabił w sumie jedenaście osób, w tym siedmiu mundurowych – przeszedł właśnie do historii. „Spod rozpiętej, zbroczonej krwią koszuli dziennej wystaje brudna szmata, to ciepły trykot, niezdejmowany od kilku tygodni. […] Twarz czarna, zapadła, brudna, wystające żebra zdają się przebijać skórę. Z kieszeni jesionki wydobyto paczkę papierosów, zmięty skrawek gazety i zapasowy czysty kołnierzyk”. Ten szczegół nie dziwi: miał przecież zaraz świętować ślub siostry. Dom, w którym zginął, stał kilkadziesiąt metrów od domu, w którym przyszedł na świat.

Kochanka Zielińskiego, Express Poranny

Trudno w to uwierzyć, ale kochanka Wiktora Zielińskiego, Kazimiera Raczyńska z domu Jarzyna ma tu zaledwie dwadzieścia jeden lat (wiem to, bo ślub brała w roku 1924 jako dziewiętnastolatka; notabene była niepiśmienna, akt ślubu podpisała trzema krzyżykami). Bliższe stosunki z Wiktorem utrzymywała od lat pięciu, czyli odkąd skończyła lat szesnaście, wcześniej była też kochanką bandyty Romana Chełminiaka, rozstrzelanego w 1922 roku za zamordowanie dwóch policjantów.
Podpis

Wspólnicy Zielińskiego stanęli przed sądem

Rannych, czyli rzeźnika Raczyńskiego i brata Wiktora, Tadeusza, położono w separatkach na oddziale szpitalnym Pawiaka. Nazajutrz odwiedziły ich dwie eleganckie panie, delegatki stowarzyszenia opieki nad więźniami, żeby przeprowadzić z nimi miłą rozmowę. W rzeczywistości były to przebrane ofiary napadu na skład hurtowy wódki: Anastazja Siergiejewowa i jej córka, Apolonia Angermanowa. Obie rozpoznały w osadzonych mężczyzn, którzy dokonali rozboju, a zabitego Zielińskiego zidentyfikowały jako trzeciego bandytę.

 Kazimierz Raczyński wyrokiem sądu doraźnego dostał osiem lat za napad na skład wódek, ale apelował od wyroku; obrona podnosiła, że świadkinie zidentyfikowały go, kiedy miał całą głowę zabandażowaną, a kolejną konfrontację zorganizowano po wielu tygodniach i mógł zostać błędnie powiązany z napadem. Sąd wziął to pod uwagę i Raczyński został uniewinniony. Nie wybronił się za to z oskarżenia o ukrywanie bandyty. Był sądzony razem z żoną i „Express Poranny” pisał, że „spędzali winę wzajem na siebie. On dowodził, że żona, z którą źle żył i miał się rozejść, przyjmowała jakiegoś nieznanego mu z nazwiska osobnika […]. Raczyńska natomiast twierdziła, iż przyjmowała Zielińskiego pod presją ze strony męża”. Siedzieli na przeciwległych końcach ławy oskarżonych, „bocząc się na siebie w sposób manifestacyjny”. Dostali takie same wyroki: po roku więzienia. „Raczyńska wychodziła z sali, płacząc i złorzecząc mężowi”.

Za napad na skład wódki nie sądzono za to brata Wiktora, Tadeusza Zielińskiego, zwanego „Suchotnikiem”; nie wykaraskał się już z postrzału w płuco i zmarł w więzieniu na Rakowieckiej ostatniego dnia czerwca 1927 roku.

Marian Stasiewicz vel Staśkiewicz (to ten, którego policjanci trafili w nogę podczas obławy we wsi), jeśli nawet dostał wyrok, to niewielki, ale dwa lata później był zamieszany w jedną z najsłynniejszych spraw epoki: zorganizowany przez „Hipka Wariata” napad na mieszkanie inż. Lewenfisza, zakończony uduszeniem służącej Franciszki Anczewskiej. Na sali sądowej próbował wszystkiego, symulował nawet obłęd, ale uznano go za współwinnego morderstwa i skazano na dożywocie.

„Rudy Janek”, czyli Władysław Łukawski, niedługo po zatrzymaniu stanął przed sądem doraźnym. Zaklinał się, że Zielińskiemu tylko pomagał i nie strzelał do ofiar, najwyżej trzymał latarkę; jednak naoczni świadkowie zabójstwa posterunkowego Szmigielskiego w kolejce zeznali, że również próbował go zabić, tylko zaciął mu się rewolwer. Za udział w rozbojach i morderstwach został rozstrzelany go na wałach Cytadeli 4 listopada.

Podczas pogrzebu Wiktora Zielińskiego policja poszukiwała innych przestępców

Pogrzeb Wiktora Zielińskiego stał się – ku niesmakowi prasy – wielką manifestacją przestępczego świata, na którą przybyła i „»hołota« i »arystokracja« złodziejska ze wszystkich dzielnic i wszystkich specjalności”. Narzekano, że władze policyjne pozwoliły nie tylko na publiczny pogrzeb, ale i na przejście konduktu w środku dnia od Szpitala Dzieciątka Jezus przy Oczki aż na cmentarz Bródnowski, głównymi ulicami miasta: Marszałkowską, Królewską, Krakowskim Przedmieściem. Obecne były tłumy żałobników i ciekawskiej publiczności, a także oddziały policji pieszej i konnej. Trumna jechała pod wyposażonym w baldachim karawanem pierwszej klasy. „Złożono na nim wiele wieńców, co dowodzi, że w Warszawie istnieje jakaś korporacja bandycka i to dość zamożnaoburzała się „Gazeta Poranna”. – Wskazywałby na to chociażby wieniec z napisem na szarfie »Koledzy Zielińskiemu«”. Najbardziej kwieciście narzekał chyba „Kurjer Poranny”: notkę zatytułował „Smutny objaw powojenny”, a pogrzeb, signum temporis, nazwał „Goyowskim iście korowodem”.

Pogrzeb Zielińskiego, Kurjer Poranny

Tymczasem nie było to raczej przeoczenie władz, tylko celowa strategia: przez cały czas trwania ceremonii policja wybierała z konduktu kolejne sylwetki – w sumie zatrzymano dwudziestu sześciu poszukiwanych, w tym brata zmarłego, Hipolita Zielińskiego.

Wiktor Zieliński nie był ostatnim z przestępczego rodu

Pięć lat później, w listopadzie 1931, „Dzień Dobry” doniosło, że na Targówku pewien mężczyzna zaczął się wydzierać:

Zieliński nie zginął! To były fałszywe wiadomości! Wiktor Zieliński, król bandytów żyje! Oto jestem! Patrzajcie! Chodzę w mej sławie bandyckiej, w mej chwale mołojeckiej! Słuchać mnie i nie sprzeciwiać się, łachudry!

Był to rzeczywiście Wiktor Zieliński, acz zupełnie inny, za to pod mocnym gazem. Dał się potulnie zgarnąć wezwanej policji na komisariat, gdzie spisano go za zakłócanie porządku i puszczono do domu.

Ale na tym dzieje bandyckiego rodu Zielińskich wcale się nie zakończyły.

Za: „ABC” z 3.XII.1928, „Dzień Dobry” z 26.XI.1927, „Echo Warszawskie” z 18.X.1926, „Epoka” z 28.VIII i 7.XII.1927, „Express Kaliski” z 18.X.1926 i 3.XII.1928, „Express Poranny” z 16 i 20.X.1926, 15.VI.1927, „Gazeta Polska” z 2.VII.1902, „Gazeta Poranna” z 18.V.1922 i 22.X.1926, „Kurjer Czerwony” z 18.X.1926 i 31.V.1930, „Kurjer Polski” z 17.X.1926, „Kurjer Poranny” z 16, 17 i 22.X .1926; „Kurjer Warszawski” z 22.X.1926, „Polak Katolik” 15-16.VI.1927, akta parafii św. Trójcy z 1924 roku i św. Michała z roku 1927.


[1] Na zdjęciu wygląda młodo, gazety określają jego wiek na 18 lub 21 lat, ale z aktu zgonu wiadomo, że był starszy.

[2] Raczyńscy występują niekiedy jako Racińscy, ale nie takie nazwisko pojawia się w akcie ślubu. Są też informacje, że mieszkanie na Przyokopowej należało do Anny Śliwińskiej, ale to panieńskie nazwisko matki Kazimiery.

[3] Siergiejewowa prowadziła ten interes od lat, zresztą zgodnie z obyczajami dzielnicy – w 1902 roku Konstanty Siergiejew został skazany na cztery miesiące za regularne okradanie swojego pracodawcy, głównego składu monopolowego, czyli późniejszej Wytwórni Wódek Koneser. Wynosił butelki wódki, a jego żona upłynniała je, nomen omen, w najbliższej herbaciarni na Pradze. Żona dostała niższy wyrok, tylko dwa miesiące.

[4] Część tytułów podaje, że 80 butelek, co jednak wydaje mi się niemożliwe – na każdego przypadałoby po 16, a taki ładunek da się wprawdzie unieść, ale trudno z nim uciekać.

[5] Właściwie, jak się zdaje, nie „psy”, a gwarowe „hinty” (z niemieckiego „Hund” – pie). Wedle innej wersji był to jeden z policjantów, który został wzięty za swojego i w ogólnym zamieszaniu ukrył się pod stołem, ale to raczej nieprawdopodobne.

Jacek Dehnel
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Jacek Dehnel: Życie i śmierć bandytów Zielińskich, część III: Ostatnia wieczerza
Proszę czekać..
Zamknij