Zniknęła bezpieczna strefa. Nie ma już świata bez kryzysu. Marki, które wyszły zwycięsko z kryzysu wywołanego pandemią, sięgnęły po prostą zasadę: gdy zmieniają się okoliczności biznesowe, nie da się przewidzieć przyszłości, a grunt pod nogami się pali, pozostaje odwołać się do wartości uniwersalnych. Jakich? Troski o pracowników i ekosystemy, wsparcia lokalnych społeczności, ochrony dziedzictwa czy edukacji. Przekierowały uwagę z biznesu na to, co ludzkie.
Gdy przyjrzeć się historii, można łatwo wyciągnąć wniosek – marki, których kryzys nie pogrążył, wychodziły z niego silniejsze. (…) W dalekiej przeszłości marki popadały w tarapaty głównie w wyniku wojen, złego zarządzania i powracających (rzadko, choć cyklicznie) kryzysów gospodarczych. Dziś w złożonym świecie VUCA każdy dzień przynosi jakiś kryzys – wizerunkową aferę w mediach społecznościowych, biurowy seksskandal, przegrany proces o naruszenie własności intelektualnej. Liczba problemów, z którymi mierzą się firmy, rośnie wykładniczo. Pogłębiający się kryzys klimatyczny, rosnące koszty produkcji i utylizacji, utrudniony dostęp do surowców, przyspieszenie digitalizacji, nakłady na modernizację technologiczną, kryzysy migracyjne, zmiana struktur społecznych i ekonomicznych, opóźnienia w logistyce, brak płynności w przepływie towarów – te wszystkie poważne kłopoty nie mają już statusu stanów wyjątkowych. Raczej widnieją na codziennych listach wyzwań projektantów, menedżerów i prezesów.
Według raportu PwC, przeprowadzonego jeszcze przed pandemią COVID-19, w ciągu ostatnich pięciu lat 65 procent polskich i 69 procent zagranicznych firm zmierzyło się z przynajmniej jednym kryzysem. Respondenci deklarowali, że spodziewają się kolejnych. Nie wiedzieli, kiedy mają ich oczekiwać, byli jednak pewni, że nadejdą. Globalna pandemia i fala lockdownów dotknęły już wszystkich bez wyjątku. Nie ma już żadnego pudełka, poza które każą nam wyjść biznesowi guru. Zniknęła bezpieczna strefa – nie ma już świata bez kryzysu.
Choć nikt nie jest bezpieczny, są marki, które statystycznie z kryzysem radzą sobie lepiej. Z jednej strony to bogate globalne koncerny o zróżnicowanym portfolio, z drugiej małe marki wizjonerskie, które strategię opierają na wartościach. Łączy je jedno – są czujne na zmieniający się świat, zwinne w zarządzaniu i mentalnie otwarte na ciągłą zmianę. Częściej niż zagrożenie, w kryzysie widzą szansę, niekoniecznie na wzrost zysków. W trudnym czasie potrafią zaskakiwać odwagą i podejmować decyzje odwrotne do przewidywanych czy pozornie racjonalnych.
Takie przypadki mnożyły się w ostatnich miesiącach. Choć ruch w internecie rósł dynamicznie, luksusowe domy mody, jak Bottega Veneta, Balenciaga czy JW Anderson, usuwały profile w mediach społecznościowych albo kasowały z nich wszystkie treści. Chanel, mimo presji finansowej i tej wywieranej przez klientów, nie uruchomił sprzedaży online – nawet gdy zamknięto większość światowych butików. Choć wydawało się, że w galopującej globalnej inflacji to strzał w kolano, Hermès, marki koncernów Kering i LVMH podniosły ceny. Gabriela Hearst, szefowa domu mody Chloé, postanowiła, że najciekawsze sylwetki z jej pokazu na jesień-zimę 2021 trafią nie do eleganckich butików, a do osób znajdujących się w kryzysie bezdomności. Całą resztę wyprodukowała zgodnie z zasadami transparentnego handlu i z odpowiedzialnych surowców. Ceny też skoczyły w górę, i to znacznie, bo średnio o 30 procent, a sprzedaż, i tak już poważnie nadwyrężona przez ledwo zipiącą gospodarkę, wyraźnie spadła. Amerykańska projektantka Diane von Fürstenberg zlikwidowała niemal wszystkie butiki, choć były one podstawą jej dochodu przed pandemią. Zostawiła tylko ten flagowy, a całą parę puściła w sprzedaż online. Gucci i Saint Laurent zignorowały święty kalendarz mody i ogłosiły, że będą pokazywać i sprzedawać kolekcje, kiedy im się zachce, na własnych warunkach i bez kompromisu dla jakości. Internetowy multibrand Net-a-porter, chcąc ochronić pracowników przed nieznaną jeszcze chorobą, zamknął magazyny w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, mimo że nie wymagało tego prawo – stracił miliony dolarów.
To, co wydaje się nielogiczne, odwołuje się jednak do prostej zasady zarządzania kryzysowego – gdy zmieniają się okoliczności biznesowe, nie da się przewidzieć przyszłości, a grunt pod nogami się pali, pozostaje odwołać się do wartości uniwersalnych – troski o pracowników i ekosystemy, wsparcia lokalnych społeczności, ochrony dziedzictwa czy edukacji. Uwagę z biznesu przekierować na to, co ludzkie. Rachubę zamienić na odczuwanie.
Takie właśnie decyzje podejmowali ci, którzy suchą stopą przeszli przez pandemię koronawirusa, a teraz – wzmocnieni – wchodzą w globalny kryzys ekonomiczny.
Zapraszamy do lektury „Vogue Leaders” – do kupienia w salonach prasowych i online.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.