Oczywiste jest, że opiekunowie zwierząt muszą mierzyć się z ich starością, często chorobą, śmiercią. Dla wielu silne emocje, które pojawiają się po odejściu zwierzęcego towarzysza, są dużym zaskoczeniem. A przecież żałoba po zwierzęciu może być tak samo silna, jak po człowieku.
Mój przyjaciel umarł w 2006 roku. Znaliśmy się prawie 12 lat, zawsze mogłam na niego liczyć. Przytulić się, wypłakać, zwierzyć. Kiedy umierał, trzymałam rękę na jego głowie i patrzyłam mu w oczy. Widziałam, jak znika jego świadomość, jak odchodzi w niedostępne dla mnie rejony.
To, że zamiast dwóch nóg miał cztery łapy, a zamiast mówić – szczekał, nie zmniejszyło bólu po jego stracie. Do dzisiaj, kiedy opowiadam o jego śmierci, mam łzy w oczach.
*
W prawie co drugim polskim domu mieszka pies (statystyki z 2021 roku podają, że ta liczba wynosi 6,5 miliona). Kotów domowych jest u nas 4,5 miliona, egzotycznych ptaków milion dwieście dwadzieścia tysięcy, a małych ssaków prawie milion dwieście tysięcy. To przyjaciele, którzy wypełniają nasze dni spacerami, głaskaniem, śpiewaniem, karmieniem, przytulaniem. Oczywiste jest, że większość z nas będzie mierzyć się z ich starością, śmiercią i żałobą po nich. Ale dla wielu siła emocji, które pojawiają się po odejściu zwierzęcego towarzysza, to duże zaskoczenie. Nieprzespane noce, niekontrolowany płacz, poczucie pustki. Ludzie pogrążeni w żałobie po zwierzętach nie potrafią się na niczym skupić. Zadręczają się pytaniami: Co jeszcze mogliśmy zrobić? Co, gdybyśmy spróbowali innego leczenia? Czy decyzja o uśpieniu nie była zbyt pochopna?
Dodatkowo żałobę potęguje zaburzona rutyna. Opieka nad zwierzęciem wymaga codziennych rytuałów, które znikają w momencie śmierci przyjaciela. Ludzcy towarzysze już nie muszą wychodzić trzy razy dziennie na krótsze i dłuższe spacery. Nikt nie budzi ich z samego rana, łapkami trącając nos, żeby dostać jedzenie. Nikt nie czeka przed drzwiami, nie treluje na powitanie, nie wystawia noska z nory, łaskocząc wąsami w rękę. Tracąc nieczłowieczego przyjaciela, tracimy wyjątkową relację, w której miłość jest bezwarunkowa. Niewielu ludzi potrafi kochać tak, jak kochają zwierzęta.
Na oczywistą w tej sytuacji żałobę nakłada się poczucie wstydu. Wstydzimy się swoich emocji, no bo jak to tak – płakać po psie? Boimy się, że inni uznają nas za śmiesznych albo dziecinnych. Nie chcemy usłyszeć: „Nie mazgaj się, kto płacze po chomiku?”. Albo: „Weź się w garść, to tylko kot, będziesz mieć następnego”. Jakby przyjaciela można było zastąpić z dnia na dzień. Nie chcemy tego tłumaczyć. I zamiast powiedzieć, że mamy oczy czerwone od łez i smutku, mówimy, że to alergia.
A przecież żałoba po zwierzęciu może być tak samo silna, jak żałoba po człowieku. Tyle że wszyscy wiedzą, jak opłakiwać człowieka, znane są odpowiednie rytuały. A żałoba po zwierzęciu to ścieżka, na której często jesteśmy osamotnieni – nie wiemy, jak zwierzę pożegnać i w jaki sposób mówić o stracie. Ból takiej żałoby często jest niezrozumiały, zwłaszcza dla tych, którzy sami nie są opiekunami zwierząt. A słowa takie, jak: „To tylko pies”, „To tylko kot”, „To tylko papuga”, odbierają nam prawo do tego, co naprawdę czujemy. Jakby to, że przyjaciel miał cztery łapy czy pióra, płetwy, łuski, ogon, przekreślało naszą miłość do niego. Jakby to, że nasza przyjaciółka mruczała, szczekała, piszczała, syczała, chrząkała, a nie mówiła, mogło zmniejszyć pustkę, jaką czujemy po jej odejściu. Jakby utrata relacji ze zwierzęciem miała mniejsze znaczenie niż utrata relacji z człowiekiem. A przecież jeśli kochamy, strata nie może boleć mniej.
*
– Ludzie nie chcą myśleć o tym, że zwierzę może umrzeć, i nie szykują się na to, co się wydarzy, dlatego siła, z jaką pojawia się żałoba, jest dla nich zaskoczeniem – twierdzi Magdalena Siwecka z Esthima, firmy zajmującej się kremacją zwierząt, ale tak naprawdę opiekującej się ludźmi pogrążonymi w żałobie po stracie nie-ludzkiego towarzysza. W Polsce brakuje edukacji dla opiekunów zwierząt, dotyczącej odchodzenia – nie wiedzą, co dzieje się z ciałem zwierzęcia po śmierci, nie wiedzą, co mogą zrobić ani czego robić nie wolno. Bezradni i często nieświadomi decydujemy się na zostawienie zwłok zwierzęcych przyjaciół u weterynarza. Nie wiemy, że oznacza to uznanie ich ciał za „produkt uboczny pochodzenia zwierzęcego” i poddanie utylizacji. Przyjaciel zamienia się w odpad.
Niektórzy decydują się samodzielnie pochować zwierzę – w ogrodzie, na działce, w parku. Zgodnie z polskim prawem jest to zabronione i podlega karze grzywny. Ciało domowego zwierzęcia – zwłaszcza zmarłego na chorobę zakaźną albo intensywnie leczonego na ostatnim etapie życia lub poddanego eutanazji – może zagrażać środowisku. Wirusy, bakterie i chemia mogą przeniknąć do wód gruntowych albo zakazić dzikie zwierzęta, które rozkopują zbyt płytko wykopany grób.
Na szczęście nasze możliwości nie ograniczają się do zamienienia ciała przyjaciela w odpad albo do łamania prawa i stwarzania zagrożenia dla ludzi i innych zwierząt. Pożegnanie ukochanego zwierzęcia może odbywać się na naszych warunkach.
Pierwszy polski cmentarz zwierzęcy, Psi Los, powstał w 1991 roku
Opiekunowie sami decydują o oprawie pożegnania – muzyce, kwiatach, świecach. Ze zmarłym zwierzęciem, które wygląda, jakby spało, spotykają się w oddzielnym pokoju. Nikt ich nie pogania i nie pospiesza. W samej kremacji nie biorą udziału, ale na ekranie mogą spojrzeć na moment wsunięcia zwierzęcia do komory. Pracownik krematorium wykonuje gest ostatniego pożegnania – delikatnie kładzie rękę na ciele zmarłej istoty.
Opiekunowie dostają prochy w ozdobnej urnie. Mogą pochować je na cmentarzu zwierzęcym albo zatrzymać w domu. Wielu się na to decyduje – tworzą kącik pamięci: ze zdjęciami i zabawkami, które zostały po przyjaciołach. Niektórzy decydują się na przerobienie prochów na biżuterię, żeby zmarł przyjaciel był zawsze blisko.
Dzisiaj w Polsce działa kilkanaście krematoriów i cmentarzy dla zwierząt. Pierwszy cmentarz zwierzęcy – Psi Los – powstał w 1991 roku w Koniku Nowym pod Warszawą. Tam, pod polnym kamieniem, leży mój psi przyjaciel. To najradośniejszy cmentarz, na jakim byłam. Przy płytach nagrobnych leżą poszarpane miśki i piłki tenisowe, w ziemię wbite są kolorowe wiatraki. Ludzie przyjeżdżają odwiedzić zwierzęcych przyjaciół już z nowymi psami, a przy okazji idą na spacer do lasu.
Lubię chodzić pomiędzy nagrobkami i czytać epitafia. Są pełne czułości. Inaczej niż w formułkach na ludzkich cmentarzach, na tych zwierzęcych nic nie krępuje emocji. Ogrom miłości, przywiązania i tęsknoty jest wzruszający.
Tę samą czułość odnajduję we wpisach na fejsbukowej grupie „Łąki Wspomnień”. To grupa wsparcia dla opiekunów zwierząt po stracie, założona przez Magdę Siwecką. Zdecydowała się na to, kiedy zauważyła, jak często po kremacji zwierzęcia ludzie dzwonią do pracowników Esthima, żeby pogadać. Zrozumiała, że nasze społeczeństwo nie jest wystarczająco otwarte na przeżywanie żałoby po zwierzęciu. Dzisiaj do grupy należy półtora tysiąca osób. Opowiadają o pierwszych chwilach żałoby, nieprzespanych nocach, pustych mieszkaniach. Dzielą się wspomnieniami o psach, kotach, chomikach, papugach, żółwiach, a nawet patyczakach. Pokazują, że my też potrafimy kochać bezwarunkowo. W grupie jest psycholog, który pomaga w trudniejszych momentach. Ale już samo podzielenie się tęsknotą za ukochanym zwierzęciem i znalezienie zrozumienia wśród innych ludzi może przynieść ulgę.
Wie o tym Łucja Lange, psycholożka zwierząt i wykładowczyni akademicka, zrzeszona w kolektywie Instytutu Dobrej Śmierci, która raz w miesiącu prowadzi wirtualny krąg żałoby po zwierzętach. W tej grupie można nie tylko podzielić się wspomnieniami, wspominać zwierzę, ale również dzielić się przeżyciami z innymi. Każda strata może wywołać żałobę. I każda żałoba zasługuje na przeżycie.
*
Kiedy czytam napisy na nagrobkach w Koniku Nowym, przeglądam wpisy na grupie „Łąki Wspomnień”, gdy mówieniem o śmierci psiego przyjaciela wywołuję wspomnienia innych ludzi o ich tęsknocie za zwierzęcymi towarzyszami, czuję, że dotykam czegoś bardzo autentycznego. Jest w nas miłość, o której rzadko opowiadamy innym. Nie chcemy się nią dzielić na co dzień, jakby w obawie, że ktoś ją wyśmieje i umniejszy. Ale kiedy opowiadamy o ukochanych zwierzętach, pozwalamy sobie na bezbronność, a to – w społeczeństwie pełnym podziałów, zacietrzewienia i okopywania się na własnych stanowiskach – jest niezwykle potrzebne (o czym od lat uczy Brené Brown). Kiedy pytam Magdę Siwecką, czego nauczyło ją moderowanie grupy „Łąki Wspomnień”, szybko odpowiada: „Ludzie są cudowni i potrafią kochać, tylko żeby jeszcze przestali się tego wstydzić”.
Nie musimy wstydzić się płaczu po zwierzętach, bo ten płacz znaczy, że nie boimy się kochać. Często gdy mówimy o naszej stracie, okazuje się, że dostajemy wsparcie. Ludzie rozumieją, że to nie był „tylko kot”, „tylko pies”, „tylko papużka” czy „tylko fretka”, ale przyjaciel, przyjaciółka, towarzysz albo towarzyszka życia, za którymi mamy prawo tęsknić.
A może okaże się też, że miłość do zwierząt to coś, co potrafi nas połączyć ponad wszelkimi podziałami. Im częściej będziemy się nią dzielić, tym lepszym będziemy społeczeństwem, bo stajemy się lepszymi ludźmi, gdy dzielimy się naszą tęsknotą, wrażliwością, miłością, bezbronnością, przeżywając żałobę po psim, kocim, żółwim czy króliczym towarzyszu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.