– Na wierzchu są kłótnie o pieniądze, teściów, sprzątanie, metody wychowawcze, a pod spodem panika związana z zagrożeniem utraty najważniejszej więzi – mówi Marta Szarejko, opisując powszechny problem, z którym partnerzy w związku nie potrafią poradzić sobie samodzielnie. Na czym opiera się wspólna praca z terapeutą? Kiedy ma szanse powodzenia? Ile kosztuje? Na te pytania odpowiada autorka książki „Terapeuci par. Historie z gabinetów”, która 10 kwietnia trafi do księgarń nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Terapia par to dziś gorący temat, ale kilka lat temu, kiedy zaczęłaś się nim zajmować, w Polsce dopiero raczkował.
Myślę, że w ostatnich latach przestał być tabu. Ludzie w sytuacjach towarzyskich opowiadają o tym, że pracują nad swoimi związkami, już się tego nie wstydzą. Mamy coraz więcej seriali, w których ten temat jest obecny, powstają podcasty o emocjach i związkach, firmy zapewniają swoim pracownikom szkolenia z umiejętności miękkich, które przekładają się na bliskie relacje. Ale kilka lat temu temat rzeczywiście był w cieniu. Na początku pandemii trafiłam na webinar z terapeutą par – oglądało go kilka tysięcy osób. Byłam zszokowana. Wyobraziłam sobie kobiety przed laptopami, które szukają ratunku dla swoich rozpadających się związków.
Czy rzeczywiście głównie kobiety inicjują wspólną terapię?
Dziesięć lat temu zgodziłaby się z tym pewnie większość terapeutów. Dziś część z nich mówi, że to się zmienia – kobiety pracują, mężczyźni wybierają urlop tacierzyński, ewentualnie pracują pół na pół. Coraz częściej zdarzają się pary, w których to ona zarabia więcej. Poza tym część młodych mężczyzn nie chce już tkwić w schemacie silnego, twardego mężczyzny, który wszystkie swoje problemy próbuje rozwiązać w milczeniu. Do tego doszły okoliczności zewnętrzne: pandemia, wojna w Ukrainie, inflacja i kryzys klimatyczny, które sprawiły, że nie tylko kobiety zaczęły doceniać bliskie relacje.
Co jest sygnałem, że para powinna otworzyć się i poprosić o wsparcie z zewnątrz?
Chyba to, że sami nie potrafią wyjść z impasu, ich konflikt się nie kończy. Są w ogniu walki – wiedzą już, jak przebiegnie kolejna kłótnia, ale nie potrafią jej zatrzymać. Jedna z moich rozmówczyń – psychoanalityczka Karolina Pniewska mówi, że terapia par jest według niej najtrudniejszą formą terapii, ponieważ to ona pokazuje najbardziej intymne potrzeby i pragnienia. To w niej pokazujemy, jak kochamy i jak jesteśmy kochani. Poza tym to, co mówimy w gabinecie, natychmiast jest konfrontowane z partnerem, który może wszystkiemu zaprzeczyć. Z drugiej strony, kiedy przeżywamy silne emocje, nie tylko terapeuta nas widzi, lecz także nasz partner, który też coś czuje w tej samej chwili. I może odpowiedzieć na nasze potrzeby, zareagować w empatyczny sposób.
W jakich momentach pary decydują się na terapię?
W momencie, kiedy jedno z nich zdradziło i zastanawiają się nad rozstaniem. Kiedy rodzi się drugie dziecko, a para myślała, że będzie tak samo jak z pierwszym, tymczasem okazało się, że drugie dziecko zmieniło cały rodzinny system. Kiedy emigrują i trudno im się w nowym miejscu odnaleźć – szukają terapeutów z Polski i pracują z nimi online. Kiedy mają problem z seksem, a chcą mieć dzieci. Albo kiedy są sobą coraz mniej zainteresowani, jedno z nich coraz częściej wypowiada słowo „rozwód”, aż w końcu stawia ultimatum: „Idziemy na terapię albo się rozstajemy”.
Na odbudowanie relacji czasem jest za późno.
Według badań przeprowadzonych przed pandemią pary korzystające z profesjonalnego wsparcia mniej więcej od czterech do sześciu lat przed terapią poszukiwały sposobów naprawy swojego związku. Nowe badania pokazały, że w trakcie pandemii ten okres skrócił się do dwóch lat. Wcześniej pojawiali się w momencie, kiedy jedna ze stron podjęła już decyzję, że odchodzi. Terapeuta miał być sędzią, a terapia – ostatnią deską ratunku. To, co zazwyczaj w takiej sytuacji umożliwiała, to ograniczenie szkód, pomoc w wypracowaniu łagodniejszej komunikacji. To bardzo ważne, zwłaszcza jeśli w związku są dzieci, które stają się świadkami przemocowych scen, bywają wykorzystywane w grze dorosłych.
Dobre rozstanie to minimalizowanie strat i mądra inwestycja w przyszłość. Oczyszczając trudną sytuację, nie przenosimy balastu do kolejnego związku.
Na pewno łatwiej zamknąć jeden rozdział, kiedy wiemy, co się wydarzyło, potrafimy to nazwać, zrozumieć i przeżyć związane z tym emocje. Sytuacje, w której partner albo partnerka znika bez słowa, są powodem wielkiego cierpienia opuszczonej osoby, która długo może żyć w oczekiwaniu na powrót, szukać winy wyłącznie w sobie albo snuć teorie, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Stan zawieszenia, niepewności, jest jednym z najtrudniejszych stanów psychologicznych. Na szczęście dziś specjaliści przyznają, że ostatnio pary zgłaszają się na terapię wcześniej: mijają dwa, trzy lata, partnerzy próbują poradzić sobie sami, to nie działa, więc sięgają po pomoc.
Dlaczego mimo dobrej woli dwóch osób i ustalenia jasnych zasad, czasem kryzys tylko się pogłębia?
Załóżmy, że jedna osoba czuje się przeciążona domowymi obowiązkami – sprząta, robi zakupy, przygotowuje jedzenie. Mówi o tym drugiej i oboje starają się to zmienić – wieszają na lodówce kartkę z harmonogramem zajęć, starają się podzielić obowiązki, ale szybko orientują się, że z jakiegoś powodu to nie działa, a wspólna codzienność coraz bardziej ich frustruje. Zwykle okazuje się, że te wszystkie skarpetki rzucane na podłogę, szklanki stawiane tam, gdzie powinny być kubki i wiecznie nierozładowana zmywarka to tylko pierwsza warstwa problemu, który tak naprawdę tkwi głębiej – w zachowaniu, które nie jest widoczne na pierwszy rzut oka.
Czyli gdzie?
W niedostrzeganiu swoich potrzeb, braku szacunku, empatii, zaciekawienia drugą osobą, nieumiejętności komunikowania pragnień. Czasami jest to lęk przed bliskością. Jedna z moich rozmówczyń, Katarzyna Moneta-Spyra, mówi, że 99 proc. par przychodzi do gabinetu z czymś podobnym, z brakiem poczucia bezpieczeństwa. Na wierzchu są kłótnie o pieniądze, teściów, sprzątanie, metody wychowawcze, a pod spodem panika związana z zagrożeniem utraty najważniejszej więzi. Z kolei Dorota Ziółkowska-Maciaszek twierdzi, że nie chodzi o powierzchowne zmiany, tylko o przemianę matrycy, na której opiera się związek: „Kojarzy mi się to z porównaniem budowania związku do gry w tenisa: jeśli nie umiesz grać, kolejne, droższe rakiety albo inne korty niczego nie zmienią. Najpierw trzeba nauczyć się grać, wtedy będzie się miało frajdę. Bo tu nie chodzi o zmianę, tylko o przemianę. Możliwą w związkach, jeśli partnerzy wspólnie pracują nad relacją”.
A co jest warunkiem progowym? Bez czego decyzja o podjęciu terapii pary traci sens?
Psychoanalityczka Iwa Magryta-Wojda mówi coś bardzo niepopularnego, ale niezwykle trafnego: „Żeby być w dobrym związku, trzeba dużo z siebie dać, a jednocześnie dużo oczekiwać. Inaczej związek się rozpada”. Myślę, że terapia nie może się udać, jeśli emocjonalnie podjęłaś już decyzję o odejściu. Musi być w tobie poczucie, że chcesz w relację, w której jesteś, włożyć pracę, wysiłek, jakieś staranie. Że chcesz w niej mimo wszystko być. Ważna jest też gotowość do wysłuchania drugiej strony, jakkolwiek nie wydawałoby się nam absurdalne albo złośliwe to, co słyszymy. Taka gotowość wcale nie zdarza się często, nie jest czymś oczywistym. Zwłaszcza po latach konfliktu albo trudnych sytuacjach na zawsze zmieniających związek, jak na przykład zdrada.
W każdej dziedzinie życia sięgamy dziś po specjalistę. Mamy profesjonalnego doradcę ds. leasingu, diety, treningu czy relacji. Czy związek naprawdę da się oddać do serwisu jak auto? Relacje są w swojej naturze wielowymiarowe i skomplikowane. Trudno o nich opowiedzieć, zwłaszcza komuś, kto ma arbitralnie wskazać winę, przemeblować układ.
Terapeuta nie jest sędzią, niczego nie ocenia, nie wskazuje winnego. Nie jest ekspertem, który orzeknie, czy masz zostać w związku, czy nie. Jego rola polega na obserwowaniu interakcji pary, oglądaniu od wewnątrz codziennych sytuacji, z perspektywy każdej z osób tworzących związek. Odczytywaniu mechanizmów, które mniej lub bardziej każda z osób w parze uruchamia. To osoba, która może nam pokazać, w którym miejscu dochodzi do nieporozumień i zniekształceń. Nie udziela rad, tylko pokazuje kontekst, sprawia, że widzimy, co jest pod spodem codziennych konfliktów. I zostawia nas z pytaniem: czego tak naprawdę chcemy. Jesteśmy w stanie z naszym partnerem żyć czy wolimy odejść?
Na potrzeby książki i szukania rozmówców zrobiłaś prawdziwy przegląd rynku. Rozmawiałaś z różnymi terapeutami, którzy reprezentują rozmaite nurty i podejścia. Niektórzy terapeuci pracują w parach. Dlaczego?
Żeby czuć się bezpieczniej – każde z nich zauważa coś innego, mogą przedyskutować różne sytuacje. Poza tym to, co się dzieje między nimi, często jest odzwierciedleniem tego, co się dzieje w parze. Z drugiej strony dla niektórych par jest ważne, że słucha ich zarówno kobieta, jak i mężczyzna. Takie pary zresztą zdarzają się najczęściej: kobieta i mężczyzna, czasem są to dwie kobiety. Dwaj mężczyźni raczej nie.
Kogo wybierają pary jednopłciowe?
Terapeutów, którzy są na bieżąco z wiedzą na temat pozytywnej seksualności. O problemach par jednopłciowych rozmawiam z Agatą Stolą i Robertem Kowalczykiem z Instytutu Splot. Ich pacjenci często opowiadają, że byli już w kilku gabinetach, ale nie chcą tracić czasu na psychoedukację, nie chcą zajmować się szkoleniem terapeutów. Chcą, żeby terapeuta był partnerem w rozmowie, nie uczniem. Nie chcą tracić czasu i pieniędzy.
No właśnie, terapia kosztuje. Niemało, ale ile?
250-600 zł za sesję, która trwa godzinę, półtorej. Zależy, czy jest to jeden terapeuta, czy dwóch. W ramach NFZ, przynajmniej w dużych miastach, można liczyć na bezpłatną terapię par prowadzoną przez doświadczonych specjalistów, ale trzeba przygotować się na długi czas oczekiwania. Jednak warto powiedzieć, że terapia par to nie zawsze jest kilkuletnia praca – niektórym parom wystarczy kilka konsultacji, żeby wrócić na właściwy dla nich tor.
Co według ciebie jest dobrym prognostykiem końca terapii?
Bardzo lubię brytyjski serial „Status związku”. Widzimy w nim spotkania pary w pubie, chwilę przed sesją w gabinecie terapeuty. W każdym odcinku obserwujemy subtelną zmianę w ich stosunku do siebie. Na początku walczą, są raczej zamknięci, niezbyt życzliwi. Z czasem pojawiają się jednak oznaki czułości – uwaga, łagodność, zrozumienie. Wreszcie zaczynają żartować i znów są kumplami, pojawia się luz, przyjemność z przebywania razem. Przypominają sobie, co w sobie pokochali, jacy byli na początku związku. Mają już narzędzia, które zdobyli podczas terapii, potrafią zadać sobie odpowiednie pytania i na nie odpowiedzieć. Bez terapeuty. A potem do siebie wrócić i zobaczyć się w nowym świetle.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.