Poznali się w Anglii. Mają dwa domy. Jednym z nich jest droga. I świadomość, że nic nie muszą, a wszystko mogą. Drugi, ten namacalny, stworzyli w Polsce. Ania i Robb, podróżnicy, którzy rowerami przejechali Jedwabny Szlak, to pierwsi bohaterowie cyklu Filipa Springera, w ramach którego reporter zadaje ludziom pytanie: co tworzy wasz dom?
Masz. Dwieście. Siedemnaście. Kilometrów. Do celu. Dwie. Godziny. Dwadzieścia. Minut. Robb dodał gazu. Droga prawie pusta, krajobraz za oknami przyspieszył. Zimowa szarówka zagarniała już świat. Robb przetarł zmęczone oczy. Miał za sobą pracowite dni. Kupił to auto miesiąc temu, a na liczniku już miał sześć tysięcy kilometrów. To niewielka cena, powtarzał sobie w takich chwilach. Inni płacą wyższą. Zjechał, gdy zobaczył czerwony pylon kładki nad szosą i znak stacji benzynowej.
Masz. Dwieście. Kilometrów. Do celu. Dwie. Godziny…
Zgasił silnik. Sięgnął po telefon.
– Jak ci idzie? – usłyszał Anię, w oddali śpiewała Pola. Szykowały się pewnie do kolacji.
– Jestem na Górze Świętej Anny.
– To już blisko. Zatrzymałeś się na kawę?
– Tak. Potwierdził?
– Przyjeżdża jutro. Będzie jechał z Jeleniej Góry, ale nie wie, którym autobusem.
– Jutro jest OK. U was w porządku?
– W porządku.
– To do zobaczenia w domu.
Nie żeby lubił tę konkretną stację i tę konkretną kawę. Ale tutaj miał wrażenie, że jest już blisko domu. Może chodziło tylko o tę granicę, którą w pejzażu wyznacza sama góra. Zawsze się tu zatrzymuje, by to poczuć. Że wraca.
Rzuca go ostatnio po całym kraju. Uśmiecha się pod nosem, gdy dzwonią. Przyjechałby pan zrobić warsztaty w naszym przedszkolu? Które przedszkole? Numer 37. A gdzie to jest? Na Mokotowie. O, to będę miał kawałek… Ale zawsze jedzie. Pokazuje zdjęcia, rozkłada marokańskie gry planszowe. Opowiada dzieciakom o Chinach albo o Jedwabnym Szlaku.
Pił więc tę kawę i patrzył na zmierzch rozlewający się za granicą świateł stacji. Ekran telefonu rozświetlił się wiadomością od Ani: Będzie przed trzynastą. Robb zgniótł kubek i ruszył dalej.
Poznali się na klifie. Lubił tę myśl. Dobrze brzmiała. To było w Anglii, w 2005 roku. Na trzy dni przed zamachami w Londynie. On właśnie się rozwodził, był nauczycielem w szkole specjalnej. Ona pracowała w sklepie turystycznym. Zgadali się na tym klifie, że są z tych samych okolic. On, jeszcze w liceum, przejeżdżał pekaesem przez jej wioskę. Często nawet wtedy myślał, że mógłby mieszkać w tamtej okolicy. Ale jechał dalej, w Karkonosze, w Izery, bo zawsze go nosiło. Nomadował. Rodzice wcześnie się rozwiedli, rozjechali. Nie było gdzie zapuszczać korzeni.
Gapiąc się w drogę, Robb zaczął wspominać tamte londyńskie mieszkania. Polskie flaty o zapachu przepracowanych ludzi, ciasne, trochę dykciane. Wracał tam tylko spać. Całymi dniami jeździł po Londynie na rowerze, czasami zatrzymywał się zamykał oczy i wciągał w nozdrza zapachy. Północny Pakistan, wschodnie Indie, Iran, Syria. Cały świat mógł w tym Londynie wywąchać. Potem jeździli już we dwoje i wąchali razem.
Minął zjazd na Brzeg. Muzyka już nie budziła, kawa przestawała działać. Zadzwonił do Ani.
– Mała śpi?
– Śpi – w jej głosie też słychać zmęczenie. – Chciała zaczekać, ale nie dała rady.
– A ty? – zapytał, choć wiedział, że jest wykończona. Odkąd urodziła się Pola, to on więcej jeździł, a Ania siedziała na miejscu. Tak ustalili, tylko tak było to możliwe. Ale wiedział, że gdy on wyjeżdża (do Rzeszowa na warsztaty, do Bydgoszczy na spotkanie autorskie, do Delhi albo Teheranu z grupą turystów), to ją coś w środku kłuje. Bo też by chciała, tak jak kiedyś. Nazywali te jego wyjazdy „prakacjami”. Bo niby praca, ale herbaty się napije, prześpi całą noc, słońca złapie, kawałek świata zobaczy.
– Ja dobrze – powiedziała, ziewając. – Zastanawiałeś się, co mu powiemy?
– Myślę.
– Dużo się jutro dowiem – zażartowała. Uśmiechnął się pod nosem.
– Nie sądzę – zdążył powiedzieć, zanim stracił zasięg.
Gdy po kilku miesiącach znajomości powiedział jej, że rzuca pracę i rusza rowerem do Azji, nie była zaskoczona. Nie zadała żadnego z pytań, których się spodziewał: a co z nami? Już mnie nie kochasz? Czemu tak długo? Usłyszał tylko: – Mogę jechać z tobą?
Przez ponad rok byli w drodze. Niemal co wieczór rozbijali namiot. Robb brał się za gotowanie, Ania wykładała rzeczy z sakw. Mieli to opanowane, jedyny fragment świata pod całkowitą kontrolą. Tyle wystarczało, żeby poczuć się u siebie. Mógł w środku nocy wyciągnąć dłoń w ciemność i chwycić czołówkę, okulary, telefon. Stronili od hoteli. Każdy pokój jest przecież trochę inny, trzeba się uczyć miejsca na nowo, gdzie szafa, gdzie łazienka, gdzie wentylator, gdzie te sakwy położyć. W nocy się człowiek potyka o meble. W namiocie jest łatwiej.
– Może o tym mu opowiem – pomyślał Robb – że to się da załatwić nawet w tak małej przestrzeni jak namiot. Dziś Robb uśmiecha się, gdy ktoś mu mówi, że podróże są ucieczkami od życia. Dla nich to było wtedy życie i to był dom – droga. Ten spokój, że nic nie muszą, a wszystko mogą.
Minął zalane jarzeniowym światłem hale w Bielanach Wrocławskich, dodał gazu i pognał na zachód. Po kilkunastu minutach zjechał z autostrady w kierunku Jawora. Droga była tu wąska i ciemna, po obu stronach rosły szpalery drzew, światła samochodu wyciągały je z mroku.
Skończyli wyprawę wtedy, gdy znudziło im się jechanie. Wrócili do Londynu, ale szybko okazało się, że pojadą jeszcze raz. Właściwie to Ania naciskała, a on chętnie się zgodził. Tym razem ruszyli do Tajlandii – znów rowerami, Jedwabnym Szlakiem przez Syrię i Chiny.
Potem wrócili już na stałe i do Polski. Rozpakowali graty na piętrze domu jej rodziców. Któregoś dnia ojciec Ani przyszedł do Robba i dał mu pieniądze. Żeby tu u góry jakąś kuchnię zrobili. Bo jak mają żyć wszyscy razem, to jednak lepiej, żeby sobie na głowy nie wchodzili.
Skręcił te nowe meble, wstawił lodówkę i po raz pierwszy od dawna poczuł, że jest u siebie. Osiedli, choć przecież nie zrezygnowali z podróży. Robb wiedział, że tych dwóch żyć nie można porównywać. Raz się żyje jednym, raz drugim. Żadne nie jest lepsze, oba są dobre. W przeciwnym wypadku jedno z nich stanie się więzieniem.
Lubi ten moment, gdy za Jaworem wyjeżdża się na pola, a w oddali majaczą już kaczawskie pagóry. To wygasłe wulkany. W nocy ich nie widać, ale Robb wie, że gdzieś tam są.
Masz. Trzydzieści. Kilometrów. Do celu. Dwadzieścia. Trzy. Minuty. Długa prosta, potem w prawo, ostry zjazd i łuk w lewo. Dalej droga na Dobków i w prawo na Świerzawę. We wsi wisiała lekka mgiełka, snopy kilku latarni rozświetlały ciemność.
New Delhi, Islamabad, Teheran, Damaszek, Dubrownik, Belgrad, Bukareszt Londyn, Malmö, Warszawa, Wrocław, Legnica, Świerzawa…
Jesteś. Na. Miejscu.
Podjechał pod bramę i wyłączył reflektory, by nikogo nie budzić. Przez chwilę siedział w ciszy i ciemności. Jutro miał tu do nich przyjechać reporter i zapytać, czym dla Robba, podróżnika, jest dom. W oknie na piętrze zapaliło się światło. Po chwili pojawiła się w nim sylwetka Ani.
Już wiedział, co powie reporterowi.
Ania i Robb Maciągowie – podróżnicy (www.ku-sloncu.org ). W 2006 roku pojechali rowerami do Indii, potem przejechali także Jedwabny Szlak. Robb jest autorem pięciu książek podróżniczych i współautorem kilku kolejnych. Dwukrotnie został wyróżniony prestiżową nagrodą Travelera miesięcznika „National Geographic” (w 2007 za „Podróż Życia” i w 2013 za „Podróżniczą Książkę Roku”) oraz nagrodą Podróżnika Roku miesięcznika „Podróże” (2005, kategoria „Świat”). Razem prowadzą warsztaty etnograficzne dla dzieci i młodzieży (www.etnowarsztaty.pl)
Filip Springer – reporter i fotograf. Autor książek poświęconych przestrzeni i architekturze. Stypendysta Narodowego Centrum Kultury i Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego. Nominowany do najważniejszych nagród literackich w kraju. Jego książki tłumaczone są na angielski, niemiecki, rosyjski, czeski i węgierski. .
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.