Przewrotna nazwa wymaga nieoczywistego podejścia do mody. Twórcy marki NAGO chcą, by kobiety czuły się dobrze w ich ubraniach i w ogóle dobrze. Szukając modelek do kampanii, sprawdzają, czy kandydatki potrafią się uśmiechać. Właśnie mija rok od ich debiutu na rynku.
Markę NAGO Julia Turewicz stworzyła wraz z Jaśkiem Staszem, z którym przez wiele lat pracowała w e-commerce. Swój brand prowadzą zgodnie z ideą slow fashion, bardzo dbają, by wszystko było eko. Slow fashion nie oznacza oczywiście slow życia. Julia na porodówkę jechała prosto z showroomu i zapewnia, że chociaż została niedawno mamą, nie zwalnia tempa. – Chcemy, żeby w NAGO można było się ubrać od stóp do głów, więc stale pracujemy nad poszerzeniem asortymentu. Dodatkowo jeździmy na targi i promujemy ją za granicą – już teraz nasze ubrania można kupić w kilkunastu butikach w Europie – mówi. W rozmowie z Vogue.pl podsumowuje pierwszy rok na rynku.
Nago działa na rynku od roku. Zaobserwowałaś przez ten czas zmianę w świadomości ekologicznej klientów?
Widzę ogromną zmianę z wielu perspektyw. Po pierwsze, ludzie więcej wiedzą i coraz częściej pytają o szczegóły, na przykład o skład ubrań. Wcześniej skupiali się na wzornictwie, na tym, czy coś jest miłe w dotyku, a teraz chcą wiedzieć, z czego rzeczy są zrobione. Coraz więcej klientów pyta także o certyfikaty, sprawdzają, czy na pewno wszystko jest eko. Certyfikaty dają klientom pewność, że coś jest naprawdę ekologiczne, a także że ludzie, którzy pracowali przy produkcji ich ubrań, mają zapewnione godne warunki pracy.
Jak się zdobywa certyfikaty?
Kupuje się materiały, które posiadają te certyfikaty, także certyfikaty farbowania. W NAGO z certyfikowanych materiałów robimy nawet dodatki – suwaki czy guziki. Ale nie tylko to jest dla nas ważne. Sprawdziliśmy, że fabryka w Turcji, z której sprowadzamy materiały, ma odnawialne źródła energii, cały proces z wodą i farbowaniem odbywa się w zamkniętym obiegu – przypomina sterylne laboratorium. Szyjemy ubrania w Warszawie, dzięki temu możemy dopilnować, żeby żaden fragment materiału się nie zmarnował. Ze skrawków odszywamy na przykład gumki do włosów. Z odpadów z drukarni powstają papierowe metki. Ubrania ze szwalni nigdy nie przyjeżdżają do nas w plastikowych workach. Unikamy plastiku, a jeśli już go używamy przy lekkich tkaninach, to wybieramy recyklingowany.
W jaki sposób zdobywacie tworzywa i materiały?
Pytałaś o zmianę. Rozmowy z dostawcami to kolejny obszar, gdzie zmieniło się bardzo dużo. Jeszcze nie tak dawno nie chcieli sprowadzać ekologicznych materiałów, wełna z recyklingu była niemal nie do zamówienia. Rok temu udało nam się dostać jedynie resztkę wełny, z destocku, czyli taką, której nikt nie chciał. Teraz jest dużo lepiej. Wyprodukowaliśmy swetry z 95-proc. kaszmiru recyklingowanego. Znacznie zwiększyła się świadomość producentów materiałów.
Klienci wymuszają też zmiany na markach, i tych małych, i u gigantów. Niemal każda sieciówka ma już swoją linię eko, a polskie marki przynajmniej pudełka kartonowe. Próbują.
Słyszałam, że wy próbujecie wprowadzić metki, które rozpuszczałyby się pod wpływem wody.
Testujemy wiele różnych rozwiązań. Metki z kombuchy także. Niektóre rzeczy z ekologicznych materiałów mogą być na razie tylko samplem albo rekwizytem na sesji, bo nie sprawdzają się w praktyce.
Co z tego, co testowaliście, okazało się nieużyteczne?
Testowaliśmy na przykład piñatex, czyli materiał ze skóry ananasa, ten ze skóry jabłek i materiały z innych organicznych rzeczy. Chcieliśmy z nich zrobić duże ozdobne naszywki na bluzach. Jednak okazało się, że inaczej kurczy się tkanina, inaczej naszywka z takiego tworzywa. Inaczej się też barwi. Zrezygnowaliśmy więc na razie z tego pomysłu. Ale technologia idzie do przodu, niebawem na pewno się to zmieni.
Wasi klienci się nie boją, że ekoubrania będą trudniejsze w pielęgnacji?
Większość naszych ubrań można prać normalnie, także w pralce. Zalecamy po prostu niższe temperatury i delikatne programy. Nie chcemy, żeby nasze rzeczy musiały być oddawane do czyszczenia w pralniach. W końcu to dodatkowy koszt i nie do końca ekologiczny sposób. Namawiamy też do tego, żeby prać rozsądnie. Kiedyś praliśmy rzeczy rzadziej, a później nagle się przyzwyczailiśmy, że po jednym użyciu wrzucamy rzeczy od razu do pralki, często zupełnie niepotrzebnie.
Co się u was najlepiej sprzedaje?
Głównie body i sukienki. Body mamy od początku, to nasz produkt flagowy. Sama jestem wielką fanką body i brakowało mi miejsca, w którym mogłabym je kupić w każdej chwili, niezależnie od sezonu. Teraz w kolekcji jest już chyba ze 20 różnych modeli body. Są ładne, ale też wygodne i praktyczne. Gdy byłam nastolatką, nie zwracałam uwagi na praktyczną stronę, teraz to się zmieniło.
Naprawdę wyszło wam z badań, że ubrania typu basic sprzedają się lepiej niż na przykład wieczorowe sukienki na wesele?
Nie da się ze sobą pogodzić wszystkiego. Zaczęliśmy od basicu, teraz wprowadzamy nowe rzeczy, mamy sukienki. Może nie balowe, ale można je założyć na różne okazje, także na wesele. Wprowadzamy spodnie i rzeczy z trendów, tylko produkujemy je w mniejszych ilościach.
To jak podchodzicie do kwestii trendów?
Staramy się nie iść w bardzo chwilowe trendy. Patrzymy na kolorystykę czy fasony, jednak wybieramy takie, które są zgodne z naszą estetyką. Na przykład zamówiliśmy tkaninę w odcieniu koralowym, która bardzo nam się podobała, a chwilę później Instytut Pantone ogłosił Living Coral kolorem roku. Wprowadziliśmy do kolekcji szerokie spodnie. Są teraz modne, ale jednocześnie można je określić mianem klasycznych. Noszenie ich za dwa lata nie będzie obciachem.
Testujesz rzeczy na sobie?
Tak, chociaż będąc w ciąży, części rzeczy nie mogłam nosić. Co ciekawe, większość naszych ubrań się sprawdziła. Teraz już wiem, w których rzeczach wygodnie da się karmić.
Nie myślałaś nad stworzeniem kolekcji ciążowej?
Może stricte ciążowej nie, ale myśleliśmy, żeby zrobić sesję z ciężarnymi kobietami, bo większość z naszych rzeczy nadaje się do noszenia w ciąży. Chociaż w składzie mają tylko 5 proc. elastanu, to są bardzo elastyczne. Sama mieściłam się w rzeczy, które nosiłam przed zajściem w ciążę.
To może linia dziecięca?
To trudny rynek, bardzo ciężko zwyciężyć tu z dużymi firmami, zwłaszcza że większość rzeczy dla dzieci jest na chwilę. Zużywa się mniej materiału, ale szycie kosztuje tyle samo.
Skupiamy się na razie na damskiej kolekcji, ale już na początku przyszłego roku planujemy wprowadzenie męskiej. Będzie ją promowała także męska sesja.
Właśnie, wasze sesje wizerunkowe utrzymane są zazwyczaj w podobnej konwencji. Minimalizm i pastele.
Kierunek naszych sesji zdjęciowych wyznaczyła pierwsza kampania. Długo myśleliśmy o tym, kto ma być jej twarzą. Cieszyliśmy się ze współpracy z Julką Banaś, bo ona idealnie pasuje do naszej filozofii. Jest weganką, promuje ideę zero waste, lubi naturalność. Polecieliśmy do Nowego Jorku i razem z Julką i z fotografem Dominikiem Tarabańskim świetnie nam się pracowało. To, że nasza sesja była ekologiczna, miało na planie duże znaczenie.
Słyszałam, że zamiast różu do policzków makijażystka używała malin.
Allie Smith, która była odpowiedzialna za makijaż, wyszła ze studia na bazar, na China Town, gdzie nakupiła warzyw i owoców. Robiła nimi make-up i napary do picia. Nie używaliśmy typowych kosmetyków, nie stosowaliśmy produktów do stylizacji włosów.
To widać. Wasze zdjęcia zawsze są bardzo naturalne.
Nie retuszujemy zdjęć, modelki zazwyczaj prawie nie mają na sobie makijażu. Przy wyborze modelek sprawdzamy, czy umieją się uśmiechać. To wcale nie jest takie oczywiste. Staramy się, żeby były dziewczynami, z którymi można się utożsamić. Jedna z naszych modelek ma ponad 30 lat i dwójkę dzieci. Julka Janulewicz, która wystąpiła w naszym lookbooku, nie jest bardzo wysoka. Najzabawniejsze jest to, że niemal wszystkie nazywają się Julia, ale to akurat zupełny przypadek.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.