Przebój Netfliksa „Emily w Paryżu” powiela stereotypy na temat miasta świateł. – To karykaturalny obraz francuskiej kultury przepuszczony przez amerykańską (nie)wrażliwość – mówi redaktorka Vogue.pl Julia Właszczuk, która od kilku miesięcy mieszka w Paryżu. Dzieli się z nami ulubionymi miejscami, obala stereotypy, opowiada, czego się od paryżan nauczyła.
Przyjechałam do Paryża kilka miesięcy temu na stypendium. Miałam spędzić ten rok w Toronto, ale pandemia pokrzyżowała mi plany. Paryż był planem B. Myślę czasem, że był mi pisany. Moi pradziadkowie marzyli, by zamieszkać we Francji. W czasie drugiej wojny światowej zostali zesłani w głąb Niemiec i nie wiedzieli, czy jeszcze kiedyś się zobaczą. Gdy im się to udało, planowali rozpocząć nowe życie właśnie we Francji. Ostatecznie wrócili do Polski, ale ich marzenie pozostało. Spełniło się trzy pokolenia później.
Wynajmuję mieszkanie w Dziewiątce. Od niemal każdego ważnego miejsca w mieście dzieli mnie 15 minut metrem albo pół godziny piechotą. Odkąd tu mieszkam, chodzę o wiele więcej niż w Warszawie. To najprostszy sposób poruszania się po mieście. Metro jest wszędzie, ale często się psuje, są strajki, ktoś zostawi bagaż – nie jest to niezawodny środek transportu. W godzinach szczytu bywa też bardzo tłumnie. Ale ten tłum ma swój urok. Łączy różne estetyki, etniczności, subkultury. Ta różnorodność jest fascynująca. Tu inność jest czymś normalnym – Paryż nie jest homogenicznym miastem. Dzięki temu można się poczuć częścią tego kolażu. Paryż jest miastem imigrantów, więc na każdym kroku spotyka się kogoś, kto spędził tu 10 minut albo 10 lat, kogoś, kto przyjechał na chwilę, a został na zawsze, albo odwrotnie, planował tu zamieszkać, ale się nie odnalazł.
Dzień zaczynam zwykle od wizyty w pobliskiej piekarni, choć świeże pieczywo można tu kupić do wieczora. Croissant albo baguette – najlepsze na świecie – kosztują zaledwie euro. Do tego wystarczy masło, marmolada pomarańczowa (lub, w wersji zimowej, morelowa) i śniadanie gotowe. Do croissanta piję kawę i zabieram się do pracy lub ruszam na zajęcia na uniwersytet. W przerwie wychodzę na lunch – w Paryżu przerwa na obiad to rzecz święta. W tym czasie warto wyjść z biura i na chwilę zapomnieć o obowiązkach. Podziwiam paryżan za tę równowagę między życiem prywatnym i zawodowym. Po lunchu wraca się do pracy, a wieczorem wychodzi ponownie – do kina, baru, restauracji.
Paryskie punkty obowiązkowe: Cinémathèque i wine bary
Moje ulubione miejsce? Cinémathèque française – serce paryskiego kina. W wielkiej sali ludzie z różnych światów spotykają się, by razem oglądać filmy, a po seansie – dyskutować o nich w kuluarach. Fanom muzeum polecam Bourse de Commerce z kolekcją sztuki Françoisa Pinaulta, założyciela grupy Keringa (właściciela takich marek, jak Gucci, Saint Laurent czy Bottega Veneta). Lubię też Luwr, choć może wydawać się oklepany. W muzeum warto zejść z utartego szlaku i zajrzeć do pięknie oświetlonej sali rzeźby francuskiej. Albo wypić kawę w kawiarni na drugim piętrze z widokiem na ogród Tuileries. W Bibliotece Narodowej są świetne warunki do pracy (choć kolejki do wejścia potrafią zniechęcić nawet najbardziej zmotywowanych). Uwielbiam również spacerować nad Sekwaną, kupować książki za euro w księgarniach nad rzeką, przesiadywać w parkach i gubić się w paryskich pasażach, zwłaszcza tych w mojej dzielnicy. Paryżanie powoli przekonują się do win naturalnych, stąd wiele nowych, wartych uwagi wine barów, jak Chambre Noire, Deviant czy Le Celeste.
Odnajduję się tu, bo zawsze mnie ciągnęło do osób, które nie znoszą small talku, od razu przechodzą do sedna, a nawet lubią się pokłócić, zabawić w adwokata diabła. Tacy są paryżanie. Na pierwszych zajęciach niemal od razu zapytano mnie, jak zapatruję się na prawicowe rządy w Polsce i jaką rolę odgrywa w tym religia.
„Emily w Paryżu”: Francuzi w krzywym zwierciadle
W Paryżu nie funkcjonuje już stereotyp Polaka hydraulika – wykwalifikowanego cwaniaka. To pewnie punkt odniesienia dla pokolenia naszych dziadków, może rodziców. Ale moim rówieśnikom z pokolenia TikToka nic to nie mówi. Czasami nawet nie wiedzą dokładnie, gdzie leży Varsovie. Gdzieś na Wschodzie. Kojarzą Magdę Butrym, wegańskie knajpy w Warszawie, Kieślowskiego, ale nie mają całościowego obrazu Polski. Słyszą o tym, że Polacy pomagają uchodźcom z Ukrainy, ale pytają też o homofobię. Ale ogólnie rzecz biorąc, polskość nie jest nasycona znaczeniami. Paryżanie podchodzą do mnie bez uprzedzeń.
Ale czy mam tu równe szanse? Wątpię. To klasistowskie społeczeństwo. Na razie nie spotkałam się z wykluczeniem, ale pewnie z czasem zetknę się z jakimś ograniczeniem, choćby przy szukaniu mieszkania czy pracy. Na razie wynajmuję od znajomych, a pracę mam tą samą, co w Polsce, tylko zdalną. Wiem, że wynajmowanie mieszkań przypomina tu casting, który najczęściej wygrywa paryżanin. Na pewno jako Polka będę miała łatwiej niż Amerykanie. Paryżanie naprawdę ich nie cierpią. To jeden z prawdziwych stereotypów.
A który najbardziej mija się z prawdą? Że są niemili. Przez to ludzie są wobec nich uprzedzeni, w każdym geście doszukują się dystansu. A paryżanie po prostu niespecjalnie interesują się życiem innych, nie są skorzy do plotek, nie lustrują innych wzrokiem. Jeśli ktoś tu na ciebie patrzy, to z zainteresowaniem. Przyznaję jednak, że bywają zbyt skoncentrowani na sobie – nie ustępują nikomu w drzwiach, nie czekają, aż wysiądzie się z metra, przepychają się. Czasami przechodzą na angielski, gdy mówi się do nich po francusku. Można to odbierać jako nieuprzejme, ale tak naprawdę to ich ukłon w stronę rozmówcy. Najchętniej mówią oczywiście po francusku.
Takie seriale, jak „Emily w Paryżu”, powielają te stereotypy. Ta produkcja jest wręcz obraźliwa dla paryżan. Idealnie wpisuje się w to, co Chelsea Fairless i Lauren Garroni z podcastu „Everly Outfit” nazwały ouiouisploitation – obraz francuskiej kultury przepuszczony przez amerykańską (nie)wrażliwość. To jak oglądanie Francuzów w krzywym zwierciadle. Jedna prawdziwa rzecz? Windy często nie działają (a jeszcze częściej ich nie ma), więc chodzi się po schodach. I Francuzi często się spóźniają. Mówią o seksualności, ale na pewno nie od razu. Catcalling jest karalny, nikt tu za mną nie gwizdał ani nie wołał. Francuzi palą, tak, ale coraz rzadziej. Zaczęli zdrowiej żyć – jeżdżą na rowerach, chodzą na siłownię i robią zakupy z etykietką bio.
Jacy są Francuzi? Atrakcyjni – wysocy, wyrafinowani, odrobinę wyniośli. Francuzki mają w sobie tę sławną nonszalancję, wysokie poczucie własnej wartości, szczyptę androgyniczności – zwykle nie są kobiece w stereotypowy sposób. Ich niezachwiana pewność siebie nie przytłacza. Z początku wydają się chłodni, grzeczni, zachowawczy. Nie mówią o sobie za dużo, otwierają się z czasem, a potem biorą pod swoje skrzydła, ale bez paternalistycznego podejścia. Francuzi długo badają osobę, którą wpuszczają do swojego życia. Ale gdy ci zaufają, poznają cię z rodziną, zaproszą cię na wakacje, możesz zawsze na nich liczyć.
Paryż: Miasto miłości, sztuki i stylu
A czy Paryż to miasto miłości? Chyba tak. Ludzie przyjeżdżają tu, żeby się zakochać. Czasem się udaje, a jeśli nie, zakosztują seksu albo inspiracji. Łatwo umówić się na randkę, choć niekoniecznie z paryżanami. Aplikacje randkowe mają się tu świetnie (choć do mody wraca ostatnio analogue dating). Na Tinderze szuka się seksu, na Hinge’u randek, na Bumble’u czegoś pomiędzy, bardziej przyjaźni niż związku.
Od paryżan uczę się stylu. Obserwuję ich w barach, kawiarniach, kinach. Ubierają się świetnie, z lekkością, jakby wcale się nie starali. Nie eksponują marek. Lubią basic, unikają krzykliwych kolorów i wzorów. Podstawą są dobrze skrojone ubrania, we właściwym rozmiarze, dobrej jakości. Proste dżinsy, sweter, płaszcz i skórzane botki – oto typowy paryski look.
Paryżanie uczą mnie też, że nie ma po prostu sera – każdy ma swoją nazwę, smak, pochodzenie. I każdy zasługuje na spróbowanie. Z pieczołowitością podchodzą też do wina, pieczywa, ryb, a także materialów, krojów i kolorów. Ta wrażliwość na detal mnie inspiruje.
Moje największe objawienie? To, że Paryż oddycha sztuką. Tu sztuka jest codzienna, dostępna, na wyciągnięcie ręki. W metrze, w parku, w restauracji się czyta. Co wieczór pod klubami komediowymi ustawiają się kolejki na stand-upy. Centrów handlowych jest mało, za to chodzi się do muzeów. Zamiast, jak Emily Cooper, scrollować nieskończone czeluści mediów społecznościowych ludzie wolą słuchać muzyki, rozmawiać lub po prostu przyglądać się swojemu miastu znad filiżanki kawy. Brzmi filmowo? Paryż trochę taki jest.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.