Kasia Smutniak nakręciła dokument o kryzysie humanitarnym na granicy polsko-białoruskiej. – Gdy przyjechałam na granicę po raz pierwszy, z dwoma włoskimi reporterami, powiedzieli, żebym się od tego odcięła, bo nie dam rady pracować. Ale ja nie chcę i nie potrafię się odciąć – mówi reżyserka. Polska premiera „Muru” odbędzie się podczas 23. MFF Watch Docs na początku grudnia.
W filmie dokumentalnym „Mur” w reżyserii Kasi Smutniak równie ważne, a może ważniejsze, niż to, co widać, jest to, czego na ekranie nie ma. By opowiedzieć o tragedii uchodźców na granicy polsko-białoruskiej, twórczyni nie użyła ani jednego drastycznego obrazu. Niespełna dwugodzinna produkcja powstała ze 180 godzin nagrań. – Kamerą uwieczniłam ludzi, którzy cierpią, marzną, umierają. Ale nie byłam w stanie wykorzystać tych kadrów w filmie. Na etapie montażu organizowałam seanse dla przyjaciół. Gdy oglądali pierwsze wersje „Muru”, wychodzili z pokoju albo błagali mnie, żebym wyłączyła telewizor. Po miesiącu organizowałam kolejny pokaz z wyciętymi scenami. We mnie te obrazy i tak pozostały. I czułam się odpowiedzialna wobec ludzi, których spotkałam, żeby wykrzyczeć tę historię całemu światu – tłumaczy reżyserka.
Kryzys humanitarny rozpoczął się w 2021 roku. Zdjęcia do filmu powstały na początku 2022 roku. Początek pracy zbiegł się w czasie z inwazją Rosji na Ukrainę. W filmie wybrzmiewa rozdźwięk między otwartością, z jaką Polacy przyjęli sąsiadów, a obojętnością na imigrantów spoza Europy. Latem minionego roku ukończono budowę muru nazywanego przez rządzącą wówczas partię „zaporą”. – Tematem filmu są mury namacalne i nienamacalne. Bariery, które budujemy, by się od kogoś oddzielić. Ale też te bariery emocjonalne w nas, które chronią nas przed tym, by nie zobaczyć za dużo. Bo jeśli zobaczymy za dużo, zobojętniejemy – mówi. Kasia pracowała nad montażem przez dziewięć miesięcy. Pomagała jej przyjaciółka, Marella Bombini, która towarzyszyła wcześniej reżyserce podczas podróży na granicę. Równolegle trwały też zdjęcia do drugiego sezonu „Dominy”, gdzie Smutniak wciela się w Liwię Druzyllę, żonę rzymskiego cesarza Oktawiana Augusta. Czuła się wtedy, jakby wiodła dwa życia. – Pracuję jako aktorka od 30 lat, dzięki czemu wciąż analizuję historie z przeszłości. To jeden z najbardziej fascynujących aspektów mojego zawodu – mówi. Choć „Mur” jest cichy, surowy, pozbawiony szybkiego newsowego komentarza – nie pokazuje bólu, tylko sugeruje jego obecność – oglądam go na raty. Moje ciało po kilku scenach reaguje zmęczeniem, buntem. Trochę wyświechtane słowo „empatia” traci moc. Kasia opowiada historię tak, żeby widz współodczuwał na najgłębszym, prymarnym, somatycznym poziomie. – Zrobiłam ten dokument, żeby nami wstrząsnąć – mówi Kasia. Zastrzega, że nie nakręciła filmu o ludziach po „tamtej” stronie drutu kolczastego, tylko o nas. – Większość z nas nigdy nie spotkała żadnego uchodźcy. To nie znaczy, że nie przeżywamy tego kryzysu i nie odczuwamy tej traumy – tłumaczy Smutniak. Stwierdzenie „to film o emocjach, a nie geopolityce” wcale nie brzmi w jej ustach naiwnie. – Gdy przyjechałam na granicę po raz pierwszy, z dwoma włoskimi reporterami, powiedzieli, żebym się od tego odcięła, bo nie dam rady pracować. Ale ja nie chcę i nie potrafię się odciąć. Wciąż mnie ktoś pyta, czy się bałam. Tak, bałam się, że nie jestem dość silna. Ale ten lęk to nic w porównaniu z tym, co czują ludzie uwięzieni w lesie – opowiada. W filmie widać skrajne emocje – od wyczerpania, gdy o drugiej w nocy dzwoni telefon, bo trzeba jechać na „akcję”, po ulgę, gdy udaje się kogoś uratować, choć to przecież kropla w morzu. Jeden z bohaterów „Muru”, Jakub, nie rozpalał w domu kominka, by poczuć, co znaczy chłód. I tak o wiele łagodniejszy niż mróz, który odczuwa zimą ten, kto nie ma dachu nad głową. – Czy potrafię zrozumieć kogoś, kto ucieka przed wojną? Przecież nigdy wojny nie doświadczyłam – pyta Kasia za Jakubem. Widzowi cały czas towarzyszy przerażenie, w tym lesie jak z horroru, który uchodźcy nazywają „dżunglą”, a Kasia po włosku „bosco”, co brzmi tu dziwnie niewinnie. Cień każdego uczucia przemyka po twarzy Kasi – bohaterki i reżyserki, podmiotu opowiadającego i przedmiotu opowiadania, przewodniczki i tej, którą inni prowadzą za rękę. Czasem widzimy na ekranie dokładnie to, na co patrzy ona, kiedy indziej kamera obserwuje ją. Akcja toczy się niejako poprzez jej doświadczenie. – To eksperyment na moim ciele. Jako aktorka jestem do tego przyzwyczajona. Chciałam, żeby moja twarz była twarzą osoby, która nie jest na pierwszej linii akcji – nie jest ani aktywistką, ani żołnierką – mówi Kasia. Ani też reporterką. – Tylko zwykłym szaraczkiem. Jak wielu z nas zaczęłam śledzić w mediach społecznościowych to, co się działo na granicy. Informacje wsiąkały we mnie jak w gąbkę – wspomina. – We Włoszech problem imigracji pozostaje nierozwiązany – dodaje. I wspomina zdjęcie ciała dziecka na tureckiej plaży w Bodrum, które do złudzenia przypomina fotografię zza muru, którą pokazał Kasi wolontariusz.
Tak zaczyna się film – od Kasi, która nie może oderwać wzroku od nagranego kamerą telefonu wołania o pomoc. Dzieci wołają ją na kolację, ale ona nie wstaje od biurka. Osiemnastoletniej Sophie i ośmioletniemu Leone niewiele zresztą mówiła o tym, co planuje. W jednej ze scen „Muru” z nimi i z mężem, producentem filmowym Domenico Procaccim, łączy się na FaceTimie – przez chwilę jest jej bezpiecznie, ciepło. Jako matce pewnie szczególnie trudno było jej oglądać zdjęcia koczujących w lesie dzieci. – Gdy to widzę, mam tylko ochotę przytulić się do moich dzieci. Stworzyć im bezpieczną przestrzeń… – mówię. – Bezpieczną i świadomą – dodaje Kasia. W listopadzie 2021 roku nakręciła reportaż dla włoskiego programu telewizyjnego „Propaganda Live”. – Potem przez dwa miesiące próbowałam zainteresować tematem organizacje społeczne – Lekarzy bez Granic, Unicef, Czerwony Krzyż. Rozmawiałam z europarlamentarzystami. Bezskutecznie – mówi. Wiedziała, że musi tam pojechać sama – wykorzystać to, że jest Polką mieszkającą we Włoszech. Obejść oficjalne kanały. – Z Marellą kupiłyśmy dwa telefony i małą kamerę. Znajomi nauczyli nas, jak nagrywać dźwięk – tłumaczy. Na checkpointach, gdy nie chciano ich wpuścić do przygranicznej czerwonej strefy podlegającej surowszym przepisom, Kasia chowała kamerę za siedzenie. Choć na ekranie nie widać wtedy nic, czuć niepokój.
W „Murze” Kasia sportretowała wolontariuszy, „współczesnych bohaterów”. Jakub, tłumacz z języka arabskiego, po wielu miesiącach spędzonych na Podlasiu wyjechał do Tunezji, by pisać doktorat. Włoszka Silvia wróciła do domu, żeby nauczyć się, jak zawodowo uprawiać aktywizm. Jest też Ewa, która nie ujawnia nazwiska ani nie pokazuje twarzy, bo choć pomoc uchodźcom jest legalna, władze działaczy nieraz traktowały jak przestępców. Ewa nadal robi to, „co trzeba”, bo wie, że jest „po właściwej stronie historii”. A Zosia, która nigdy nie była na granicy, wciąż koordynuje działania wolontariuszy zdalnie, z Walii. To jej numer telefonu znają uchodźcy potrzebujący pomocy. O tym, gdzie się znajdują, Zosia informuje takich ludzi jak Mariusz. „Człowiek z lasu” na co dzień pracuje na budowie, wychowuje trójkę dzieci, prawie nie śpi, bo wozi potrzebującym herbatę, koce, leki. Telefon pokazuje mu pinezkę, a ta pinezka prowadzi go do człowieka. Gdy Kasia wybiera się z nim na poszukiwania, długo przeczesują las. Zamiast koron drzew widać wysuszone badyle przypominające pustynię. Przecież uchodźcy czują się na przygranicznych bagnach tak, jak my poczulibyśmy się na ruchomych piaskach. – W Neapolu spotkałam uchodźczynię z Syrii, która bała się cienia drzewa. Dla osób z Bliskiego Wschodu nasz las to śmiertelna pułapka. Wiesz, ta natura jest na Podlasiu niesamowicie silna. Kontrastem do historii muru jest Puszcza Białowieska. To uświadamia, że my jesteśmy tu tylko na chwilę, a przyroda po nas pozostanie – mówi.
Gdy pytam, czy pracę nad filmem ułatwił Kasi „gwiazdorski status”, śmieje się. – Dzięki temu, że jestem aktorką, ktoś może odebrał ode mnie pierwszy telefon. Ale potem to już nie działa. Nikt by dla mnie nie zaryzykował dlatego, że jestem „gwiazdą”. Postawiłam na szczerość. Powiedziałam moim bohaterom: „Cześć, nazywam się Kasia, jestem nikim, ale chcę opowiedzieć tę historię. Nie wiem, jak to zrobić, pomóżcie mi” – wspomina. Przyznaje, że w kontaktach ze służbami granicznymi na jej korzyść działało to, że jest kobietą. – Nie uznano mnie za zagrożenie. Nie doceniono mnie. Nie potraktowano do końca poważnie – tłumaczy. Kasia wspina się na wyżyny reporterskiego instynktu podczas rozmowy ze strażniczkami. – Pochodzę z wojskowej rodziny, mam szacunek do munduru – tłumaczy. Nie ocenia więc, tylko zadaje pytania. Strażnicy patrzący na mur nie używają słowa „uchodźcy”. To „nielegalni imigranci”, a „płot”, „zapora”, „ogrodzenie” to jedyny sposób ochrony przed ich „zalewem”. Opowiadają, jak uchodźcy rzucali w nich kamieniami, nie wspominają, że na ich oczach umierali. – To odczłowieczenie poprzez język przecież znamy. O innym murze – murze getta – opowiedziała mi ekspertka z Łodzi Justyna Tomaszewska. Mówiła, że badacze Holokaustu podchodzą do historii inaczej. Wiedzą, że trauma przechodzi z pokolenia na pokolenie. Z ziarenka na ziarenko. Pamięć niosą w sobie ludzie, pamięć niesie ziemia – mówi Kasia. Mój mąż, który zajmuje się naukowo Zagładą, też przywołuje Snyderowskie „skrwawione ziemie”. I przypomina, że niewiele się uczymy nawet na doświadczeniach granicznych. – Edukatorkę zapytałam, jak opowiada dzieciom o Zagładzie. „Muszę ważyć każde słowo”. Nam brakuje tej uważności, tego spokoju – mówi Kasia, choć jej film temu przeczy – wydaje się niemal medytacyjny, jak amerykański film drogi, w którym wszystko dzieje się między słowami. Na festiwalu w Toronto, gdzie „Mur” pokazano po raz pierwszy, Kasia spotkała Agnieszkę Holland, która przyjechała tam z „Zieloną granicą”. Smutniak zapytała reżyserkę, czy po pracy nad filmem o kryzysie humanitarnym da się jeszcze opowiedzieć inną historię. – „Nie”, odparła. Mam niesamowity szacunek do Agnieszki i wszystkich osób, które wzięły udział w filmie. Jej film i mój to awers i rewers – uzupełniają się – mówi Kasia. Smutniak pojawiła się też na festiwalu w Rzymie –fotoreporterom pozowała w skórzanej spódnicy do ziemi i czarnej koszuli, z projektantem Valentino, Pierpaolem Picciolim, u boku. I bez makijażu. Tak pokazuje się coraz częściej. Tak widzę ją w kamerze, taka jest w „Murze”. Ale Smutniak nie chce promować filmu na czerwonych dywanach. Woli rozmawiać o nim z ludźmi. Dlatego jeździ po całych Włoszech – po szkołach i domach kultury, po miastach i po prowincji. Prowincja jest jej zresztą bliska – urodziła się w Warszawie, ale dorastała w Pile, podczas nagrań do filmu odwiedziła w Łodzi babcię i dziadka, na trasie spotkała się też z tatą. – Rodzina jeszcze nie widziała filmu. Ale nikt, kto mnie zna, nie jest zaskoczony, że go nakręciłam. Wiedzą, że mam „wariacką” stronę. Dzięki mojej rodzinie zawsze czułam, że mogę być, kim zechcę. Dziwniejsze dla nich było to, że zostałam aktorką, niż to, że od 16. roku życia pilotuję samoloty. Jako jedyna w rodzinie zajmuję się sztuką – mówi.
Po wyborach parlamentarnych w Polsce Kasia wrzuciła na profil na Instagramie zdjęcie z powiewającą z balkonu polską flagą. – Najpierw wychodziliśmy na ulice, potem w wyborach mieliśmy rekordową frekwencję, udało się zaangażować młodych ludzi. Wierzę, że coś się zmieni. Wierzę w branie czynnego udziału w życiu społecznym, bo my, jako wspólnota, jesteśmy jednym organizmem. Na jakiś czas zastygliśmy w obojętności. Teraz się budzimy – mówi. Gdy rozmawiamy, nie powołano jeszcze nowego rządu. Dotychczasowa opozycja w kampanii wyborczej obiecywała „rozwiązanie” kryzysu humanitarnego. Deklarowała, że nie będzie już pushbacków do Białorusi, tylko „weryfikacja” ludzi próbujących dostać się do Polski. „Nikt już nie umrze na granicy”, obiecują politycy, ale podkreślają, że „nie otwieramy drzwi na oścież”. A czy ogrodzenie zostanie zburzone? Tego nie wiadomo. Jeśli te mury runą, urosną kolejne. Po atakach Hamasu na Izrael na Bliskim Wschodzie trwa wojna. – Chciałam opowiedzieć historię uniwersalną – mówi Kasia. – Wiesz, jaka jest różnica między dotychczasowymi konfliktami, a tym, co dzieje się teraz? Nie możemy już powiedzieć, że nic o nich nie wiemy. Oglądam nagrania na żywo z kibucu zaatakowanego przez Hamas i relację dziewczyny z bombardowanej przez Izrael Strefy Gazy. Trudno wyrobić sobie jednoznaczną opinię na temat tej i innych wojen, bo świat jest dziś niezwykle złożonym miejscem. Ale nie da się odwrócić oczu od cierpienia niewinnych ludzi. Nie muszę jechać do lasu, by czuć się odpowiedzialna za śmierć uchodźców – mówi.
Tekst pochodzi z grudniowego wydania magazynu „Vogue Polska”. Do kupienia w salonach prasowych, online z wygodną dostawą do domu oraz w formie e-wydania.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.