Znasz drogę do domu. Autobusy, ich rozkład. Masz tam swoje miejsce. Przy kontuarze z lustrem, żeby pić patrząc trochę na siebie, a trochę na świat.Wiesz, co z kim pić. Kto lubi piwo, a kto tylko wódkę. W domu, czyli w knajpie. Gdy ją tracisz, to tęsknisz i chcesz wrócić.
1.
9 lutego 2014 roku Sal napisał do mnie po raz pierwszy:
Dowiedziałem się jakiś czas temu, że szuka Pan informacji o warszawskich osiedlach spółdzielczych. (…) Mieszkam na jednym z nich, tym na XXX. Nie wiem, czy sam mógłbym sprzedać Panu jakieś ciekawe opowieści, ale mogę przynajmniej pomóc w ich zbieraniu. Wprawdzie interesuję się historią osiedla, ale moja wiedza nie wykracza raczej mocno, poza ogólnodostępne źródła. Mam jednak sąsiadów, a część z nich wygląda na „od zawsze” związanych z osiedlem, więc mógłbym posłużyć pomocą w nawiązaniu kontaktów. Jeśli chciałby Pan zobaczyć, jak wyglądają mieszkania na tym osiedlu, moje jest do dyspozycji. To bardzo fotogeniczny i lubiący się fotografować lokal. Z pozdrowieniami. Sal Paradise (pomogę, jak mogę, ale z przyczyn zawodowych moja tożsamość powinna pozostać anonimowa. A Sal dlatego, że „W drodze” Jacka Kerouaca to jedna z moich ulubionych książek).
Tak poznałem Sala. Choć wtedy, nie zapytałem go wprost o dom.
2.
– Spróbuję jeszcze raz – Sal obraca się w stronę rufy i ciągnie za linkę. Silnik beznadziejnie mruczy. Siedzimy w wiślanej pychówce, która kołysze się i uderza burtą o nabrzeże. Tuż obok, na dnie portowego basenu leży druga, niemal identyczna.
– Pomagaliśmy ją wodować, jakoś tydzień temu – mówi. – Od razu zaczęła nabierać wody. Byłem przerażony, ale oni tutaj patrzyli na to spokojnie. Nabrała wody po burty i osiadła. Jej właściciel przyjdzie któregoś dnia z wiaderkiem albo pompą i tę wodę wyleje. Potem chwilę popływa, zacumuje i łódź znów nabierze wody. Ale już trochę mniej. Właściciel znowu wypompuje wodę, znów popływa. I tak kilka razy.
W ten sposób, tłumaczyli tamci Salowi, łódź sama się uszczelnia, drewno pęcznieje, rozpiera. W końcu łódź nie nabiera już tyle wody. Rozglądam się po porcie, widzę jeszcze kilka drewnianych kadłubów.
– To nie są łódki spisane na straty, one tylko czekają na dnie na swój moment, na swoją kolej. Jeszcze będą pływać, tylko trzeba czasu, aż nauczą się swoich kształtów, aż siebie się nauczą.
3.
Byłem w tym mieszkaniu dwa razy. Za pierwszym razem panował tam idealny niemal porządek. Wyglądało to wręcz jak przygotowany plan do zdjęć, idealny dla magazynu o modnych wnętrzach. Słońce wpadające przez duże okno, biel ścian przełamana kilkoma kolorystycznymi akcentami, sporo książek, kilka filmowych i muzycznych plakatów, winyle stojące w równym rzędzie. O ścianę oparte zdjęcie ładnej dziewczyny. Porządek, ład i przemyślane nagromadzenie przedmiotów.
Sal dzisiaj: – Cały czas się pilnowałem, żeby mnie nikt nie nakrył, żeby się nikt nie domyślił. Ale to nie był dom. Po prostu gdzieś musiałem spać.
Sal wtedy: – Zwykle nie jest tu tak sterylnie.
Cztery lata później to mieszkanie wygląda inaczej. Jest nadal uporządkowane, ale pustawe. Wygląda jakby Sal pozbył się większości rzeczy. Zniknął portret dziewczyny. Na ścianie wisi obraz targanego sztormem wybrzeża i zalewanej strugami deszczu dżungli.
– Dużo stąd wyniosłeś – mówię, bo nie mogę uwierzyć w tę różnicę. Sal jednak jej nie widzi.
– Nie – mówi, rozglądając się nieco zdziwiony. – Zmiany zaszły właściwie tylko w lodówce i kuchennych szafkach.
– Filmowa scena wylewania do zlewu?
Śmieje się.
– Po prostu wyniosłem wszystko na śmietnik.
4.
Wiadomość od Sala, 13 lutego 2015, godzina 23:59:
Pozdrawiam z Amatorskiej, zajrzyj czasem, wielu ciekawych ludzi tu zagląda, myślę, że fajny tekst można napisać. W weekendy właściwie tu mieszkam.
5.
– Poczekamy kwadrans i spróbujemy jeszcze raz – mówi Sal i zerka na mnie zza przyciemnianych okularów. – Masz czas? Chciałbym ci udowodnić, że ta łódka naprawdę pływa.
– Mam – mówię i rozkładam się wygodnie na drewnianej ławce. – Czekajmy.
Odezwał się do mnie kilka dni wcześniej. Był podekscytowany, mówił, że przez całą zimę pracowali nad tą łódką i teraz są gotowi do jej wodowania. Że to wielki dzień i jak będę w mieście, to koniecznie muszę wpaść popatrzeć. Wtedy akurat nie mogłem, zajechałem więc do portu kilka dni później.
– Co cię wzięło na te łódki?– zapytałem.
– Wiesz, że Google Street View przefotografowało prawie 300 kilometrów Wisły? Możesz sobie klikać, zupełnie jakbyś płynął. Czasami w pracy wchodziłem na tę stronę i tak sobie klikałem. Nie mogłem uwierzyć, że świat może taki być. Niedawno zrozumiałem, że nie muszę tego oglądać na komputerze.
Usłyszał o ludziach, którzy sami remontują wiślane pychówki i pływają nimi po rzece. Postanowił znaleźć jedną dla siebie.
– Byłem kiedyś na rejsie po Mazurach, nie wspominam tego najlepiej – mówi, chwytając znów za linkę silnika. – Odkąd pamiętam, panicznie bałem się wody. Wtedy złapał nas szkwał, jedna łódka się wywróciła, wbiła się masztem w dno. Ten maszt miał 12 metrów i przerażało mnie, że między mną a dnem jest 12 metrów.
Ale w miarę postępów terapii strach ustępuje. Ten przed wodą i ten przed przyszłością.
Sal szarpie za rączkę, ale silnik wydaje z siebie jedynie smętny bulgot.
6.
W styczniu 2017 roku spotkałem go na mieście. Wpadliśmy na siebie w sieciowej kawiarni w centrum. Mieliśmy chwilę, żeby pogadać. Zapytał o syna, który niedawno mi się urodził. Ja zapytałem, co u niego.
– Jestem alkoholikiem – rzucił. – Wygrzebuję się z tego.
Tamtej soboty obiecaliśmy sobie, że umówimy się na spotkanie i spokojnie pogadamy. Ale ciągle nie wychodziło.
7.
Wiadomość do Sala, 12 marca 2018:
Cześć. Słuchaj. Robię ten cykl dla Vogue’a – pytam ludzi, czym jest dla nich dom. Szukam bohaterów, którzy mają mądre rzeczy do powiedzenia – z różnych światów, o różnych podejściach itd. Zgodziłbyś się w nim wystąpić?
8.
– Przyznałem na terapii, że będę z tobą rozmawiał. Zdziwili się. Powiedzieli, że nie kojarzę się im z domem. Że tylko raz opowiadałem o domu, gdy mi się lodówka zepsuła i że się boję podjąć decyzję o kupnie nowej. Bo gdy pijesz, to boisz się wielkich słów i większych decyzji. Samoocena leży, próbujesz to pokryć pracą. Robisz wyniki, może nawet awansujesz. To jedyna przeciwwaga dla życiowego rozp***lu. Alkoholizm i pracoholizm idą w parze. Z pracy idziesz się napić. Przez sześć lat przesiadywałem w knajpach po pięć, sześć godzin dziennie. Za pieniądze, które tam zostawiłem, mógłbym wynająć drugie mieszkanie. Tak czasem nawet mówiłem, że wynajmuję pokój na mieście. Tyle że on się nazywał Amatorska, Towarzyska, Boryna, Marcinek. Amatorska najczęściej. To była moja tożsamość. Miałem swoje, wiodące tam ścieżki, znałem rozkład autobusów, wiedziałem jak najszybciej dojechać. Wiesz, jak do domu. Znasz drogę. Miałem tam też swoje miejsce, takie przy kontuarze, z lustrem, żeby pić patrząc trochę na siebie, a trochę na świat. W soboty i niedziele lubiłem sobie usiąść w ogródku, z piwem, papierosem, gazetą. Obserwować ludzi i cieszyć się jak oni obserwują mnie. Jakie to panisko sobie tam siedzi beztroskie. W Amatorskiej mnie znali, już nie pytali, tylko nalewali. Tam miałem znajomych, stałych bywalców. Wiedziałem, co się z kim pije. Że z tym piwo, a z tamtym raczej wódkę. Jak kogoś przez kilka dni nie było, to się zaczynaliśmy o niego martwić. Jak w rodzinie. Może nawet tęsknić. Tak, gdy pijesz – knajpa jest domem.
9.
– A kiedy się z tego domu wyprowadzasz?
– Jak narobisz bardachy i cię wyrzucą. To jest eksmisja i upokorzenie – mówi, majstrując przy silniku. – Wtedy strasznie tęsknisz, ale nie masz powrotu. Albo jak się wykończysz piciem. Albo jak przestajesz pić. Wtedy tracisz dom i ogarnia cię pustka. Musisz sobie znaleźć nowy.
Znów szarpie linkę, silnik warczy i nagle zaskakuje, nad wodą snuje się błękitny obłoczek spalin. Łódź zaczyna delikatnie wibrować. Odwiązujemy cumy.
– Dokąd płyniemy? – pytam.
– Zrobimy kółku tutaj, po porcie. Na rzekę nie wypływamy. Jest jeszcze zbyt wielka.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.