Leonardo DiCaprio i Robert De Niro błyszczą w pokazywanym na festiwalu w Cannes „Killers of the Flower Moon” Martina Scorsesego. Film opowiada uniwersalną historię o miłości, winie i zbrodni, jednocześnie odsłaniając nieznany rozdział amerykańskiej historii.
Martin Scorsese to ceniona firma, także na festiwalu w Cannes. W 1976 roku jury nagrodziło Złotą Palmą „Taksówkarza”, a dekadę później wyróżniło twórcę statuetką dla Najlepszego Reżysera za pracę przy „Po godzinach”. „Killers of the Flower Moon” to ósmy film mistrza pokazywany na Croisette. I wielki triumf osiemdziesięciolatka.
Scorsese uwielbia snuć na ekranie amerykańskie opowieści. Językiem filmu mówić o wydarzeniach, które stworzyły Amerykę, jaką znamy dzisiaj. Mafijne historie z „Chłopców z ferajny”, obsesja pieniędzy i kultura yuppies w „Wilku z Wall Street”, nowojorskie mity założycielskie w „Gangach Nowego Jorku” pokazują, jak szerokie jest spektrum zainteresowań twórcy. W „Killers of The Flower Moon” Scorsese znowu patrzy wstecz. Tym razem sięga jednak w rejony, które zbyt często nikną w wybielonej wersji historii, nauczanej w szkołach, sączonej przez media i kształtującej główny dyskurs.
„Killers of the Flower Moon”: Oparta na faktach historia morderstw w rdzennej społeczności Osadów w latach 20. XX wieku
„Killers...”, jak słusznie piszą organizatorzy Cannes, to dramat śledczy z westernowym podszyciem. Akcja filmu osadzona jest w Oklahomie w latach 20. XX wieku. Scenariusz Eric Roth („Diuna”, „Narodziny gwiazdy”, „Forrest Gump”) oparł na bestsellerze Davida Granna, dziennikarza „New York Timesa”, którego książki (wcześniej „Zaginione miasto Z” czy „Gentleman z rewolwerem”) inspirują filmowców. Tematem opartej na faktach produkcji Scorsesego jest seria tajemniczych morderstw, które dziesiątkują rdzenną społeczność Osagów z Oklahomy. Przekazana im niegdyś w ramach reparacji pozornie jałowa i mało żyzna ziemia okazała się glebą ropą płynącą, więc wygnańcy z dnia na dzień zostali bogaczami. Pozbawieni pełni praw Osagowie, by dysponować świeżo zdobytymi fortunami, potrzebują białego opiekuna, na przykład męża. Stąd lawinowo rosnąca liczba mieszanych małżeństw.
Wraz z pieniędzmi w okolicy pojawia się wielu białych przyjezdnych, a razem z nimi choroby, alkohol, używki i inne kłopoty, które do dziś trapią mieszkańców wielu rezerwatów. Gdy zagrożone zostają nie tylko etniczna tożsamość i rytuały, ale też życie i zdrowie Osagów, i to na skalę, której nie da się lekceważyć, na miejscu pojawiają się śledczy ze świeżo utworzonego przez J. Edgara Hoovera FBI. Czy w rządzonych przez lokalnych watażków, tuzów i kombinatorów świecie bezprawia, gdzie równość i tolerancja to wciąż puste hasła, uda im się ustalić, kto dziesiątkuje prawowitych mieszkańców? I, co trudniejsze, pociągnąć go do odpowiedzialności?
Obsada siłą filmu
Wielką siłą filmu są aktorzy. Na ekranie zobaczymy oczywiście ulubieńców Scorsesego. Po raz jedenasty pojawia się u niego Robert De Niro w roli trzymającego wszystkich w garści Williama Hale’a – na pierwszy rzut oka dobrotliwego wujka i lokalnego mecenasa, w istocie bezwzględnego cynika. Po kilku latach grania błahych ról, kilku występach zbyt mocno przesyconych denirowską esencją (tak, myślę o „Irlandczyku”!), legendarny aktor objawia się w swojej najlepszej od dawna roli.
Z kolei DiCaprio (także producent filmu, na ekranie w sztucznej szczęce i ze zmienionym zgryzem) wciela się w Ernesta Burkharta, kuzyna Hale’a, słabo wykształconego oportunistę, którym łatwo jest wujowi manipulować. Z jednej strony Ernest odpycha, z drugiej może urzec naiwną dobrodusznością. Dopełnieniem wiodącej trójki jest świetna Lily Gladstone („Kobiecy świat”, „Pierwsza krowa”), amerykańska aktorka, której rodzina wywodzi się z plemion Blackfeet i Nimíipuu. Jej Mollie Burkhart to być może najpełniejsza postać kobieca z nowszych filmów Scorsesego. Bogata Osażka, której serce zdobywa Ernest, jest niby potulna, ale pełna ognia, łagodna, ale waleczna, ze spojrzeniem, które bez słów rzuca zaklęcia. Ich relacja, choć zainicjowana przez Hale’a, nie jest czysto transakcyjna. A im więcej napotykają traum, tym intensywniejsze łączą ich uczucia. Gladstone i DiCaprio tworzą niezwykle charyzmatyczny duet, w którym to ona trzyma kierownicę. Jednak nawet miłość ma swoje granice, gdy wśród ofiar są najbliżsi. Scorsese jest jak Wes Anderson – gwiazdy chętnie występują u niego nawet w mniejszych rolach. Zatem i na drugim planie nie braknie talentów: Jessego Plemonsa, Brendana Frasera czy Johna Lithgowa.
Uniwersalna wymowa hermetycznej z pozoru historii
Scorsese, naświetlając historię dawnej niesprawiedliwości, występuje poniekąd w roli edukatora i aktywisty. Wykorzystuje tę okazję nawet dosłownie, na samym końcu filmu osobiście podkreślając kilka potężnych historycznych przewin i przeoczeń. Jednak misyjna podbudowa ani przez chwilę nie przechodzi w kaznodziejski, dydaktyczny ton. Ponadtrzygodzinny film to żywy dowód warsztatowej maestrii Scorsesego, który doskonale wie, gdzie przyciąć, gdzie naświetlić, a gdzie opóźnić, by osiągnąć najlepszy z możliwych efekt. Do tego – mimo pozornie hermetycznego tematu – pełen uniwersalnych tropów i żywych, ważnych emocji, potencjalnie bliski bardzo różnym widzom. Wciąga i utrzymuje uwagę bez uciekania się po tanie, widowiskowe chwyty.
Na ekranie, tak jak w pokazywanym świecie, sporo jest brutalności i przemocy, ale o tempie akcji nie decydują efekciarski montaż, wybuchy czy strzelaniny, a delikatność i empatia spojrzenia nie ginie w krwi i lepkich bajorach smolistej ropy. W „Killers...” znajduje się przestrzeń na kontemplację, na długie spotkania z twarzami bohaterów, na towarzyszenie im w ciszy. Na bycie z nimi w tym, co realne i przy ziemi, ale też peregrynacje po terenach o wiele bardziej transgresyjnych. Tytułowy Kwiatowy Księżyc to odniesienie do rdzennego określenia okresu majowej pełni, kiedy amerykańskie pola zakwitają, zwiastując nadejście czasu płodnych plonów po srogiej zimie. Silna więź Osagów z naturą, ich wierzenia i rytuały, są dla Scorsesego istotne. Powstała zniuansowana, bogata w pogłębione historyczne konteksty, ale przede wszystkim głęboko ludzka historia, w której nic nie jest czarno-białe.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.