Historyczka sztuki i kuratorka, przez 31 lat związana była z Zachętą. Kierowała nią przez ponad dekadę, do 2021 roku, kiedy ówczesny minister kultury nie przedłużył z nią umowy, co wzbudziło protesty środowiska artystycznego. Dziś powraca jako ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Jak będzie administrować szeroką sferą kultury? Zanim się tego dowiemy, przedstawiamy jej zawodową drogę.
Pamiętam biura Zachęty z czasów dyrektoressy Wróblewskiej. W jej gabinecie wisiał obraz Marka Sobczyka z napisem „Solidarność”, a potem też plakat Strajku Kobiet, zaś przestrzeń działu edukacji, w którym po studiach dyrektorka zaczynała galeryjną karierę, ozdabiał przeskalowany muchomor autorstwa Katarzyny Kozyry – jej wystawę „Łaźnia” Wróblewska kuratorowała w Pawilonie Polskim na biennale weneckim w 1999 roku. Baśniowemu muchomorowi towarzyszył wiszący obok przewrotny obraz „Nocny atak nerwicy romantycznej?” Tomasza Kozaka, który jako jeden z nielicznych komentatorów ze świata sztuki nie przejawia entuzjazmu nową ministerialną nominacją („Nasz art world powinien mieć więcej trzeźwego sceptycyzmu, a mniej inwestować w okolicznościowe lizusostwo typu »Murem za Hanią!«. Zamiast składanych na wyprzódki lojalek, oczekiwałbym krytycznego prześwietlenia nominantki i otwartej, bezceremonialnej rozmowy o ograniczeniach / powinnościach nowej ministry”). Pamiętam też zgrany i lubiący ze sobą pracować zespół, dobrą atmosferę – o co naprawdę niełatwo w polskich instytucjach kultury – oraz bezpretensjonalność i dużą otwartość instytucji na ludzi dużych i małych (wspaniałe projekty wystawiennicze „o sztuce współczesnej” dla dzieci).
10 maja 2024 roku światła polityki wydobyły Hannę Wróblewską z cienia kultury (choć czy na pewno z cienia?) wraz z nominacją na ministrę kultury i dziedzictwa narodowego. Rzadki przypadek, by takie stanowisko otrzymała osoba bez akademickiej kariery za sobą, za to działająca zawodowo w świecie sztuki i prowadząca od lat duże instytucje kulturalne. Trudno przewidzieć, czy da się jakości wypracowane przez nią w Galerii Narodowej przenieść do skali ministerstwa i w dużo większe, niż sztuki wizualne, pole kulturalnych działań – od muzealnictwa, przez dizajn, literaturę, kinematografię, po taniec i choreografię czy teatr. Ale prognostyk wydaje się – nomen omen – zachęcający.
Hanna Wróblewska od dzieciństwa była blisko świata kultury
Hanna Wróblewska (rocznik 1968) jest Olsztynianką (piszę dużą literą, bo sama jestem z tego miasta, a Rada Języka Polskiego już dopuszcza taką pisownię). Tam kończyła liceum i dorastała w otoczeniu zabytkowych wnętrz oraz muzealnych zbiorów, bo jej mama, dr Kamila Wróblewska, również była historyczką sztuki i zajmowała się sztuką dawną w Muzeum Warmii i Mazur na olsztyńskim zamku. Tak Hanna wspominała ten okres w wywiadzie dla „Vogue’a”, którego udzielała Annie Wacławik-Orpik po decyzji o jej zwolnieniu w 2021 roku: – Gdy koledzy pytali, gdzie pracuje moja mama, a ja odpowiadałam „w muzeum”, wyobrażali sobie, że pilnuje wystaw, siedząc na krześle i robiąc na drutach – śmiała się. – Tymczasem mama była badaczką, interesowała ją dawna sztuka z tamtych obszarów.
Krok w stronę historii sztuki wydawał się więc córce oczywisty. Studia na tym kierunku skończyła na Uniwersytecie Warszawskim i jeszcze przed ich finałem, w przełomowym roku 1989, trafiła do Zachęty Narodowej Galerii Sztuki. – Zaczęłam pracę na etacie 2 listopada 1990 roku, ale już wcześniej byłam tu jedną z przewodniczek po wystawach – mówiła mi Hanna Wróblewska, kiedy w grudniu 2020 roku, na 160-lecie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, prowadziłam spotkanie z trzema dyrektorkami galerii; oprócz Wróblewskiej gościnami były Anda Rottenberg i Agnieszka Morawińska. – My wszystkie tutaj miałyśmy taki etap w życiu, że będąc studentkami historii sztuki, oprowadzałyśmy po wystawach. Ja dosyć krótko, ponieważ jedyna to była wystawa Marka Roztworowskiego „My, Żydzi polscy”, na którą był taki specjalny zaciąg studentów na ciągłe oprowadzania. Ja byłam z tego zaciągu, a potem Basia Dąbrowska zaproponowała mi pozostanie na etacie w dziale oświatowym, i tak się zaczęło.
Szefowa galerii, którą przez dziesięciolecia zarządzały kobiety
Chociaż Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych zakładali mężczyźni (choć działkę podarowała im kobieta, Ludwika Górecka, córka Samuela Bogumiła Lindego), ale współczesną galerią rządziły już kobiety i one też stanowiły większość zespołu. Na nich jak na kariatydach stała ta instytucja, bo, jak powiedziała podczas jubileuszowej dyskusji Agnieszka Morawińska, „ta galeria była zawsze tak mocno nasączona kobiecym pierwiastkiem, że można powiedzieć, że Zachęta JEST kobietą”.
Hanna Wróblewska, przychodząc tu na etat, pracowała najpierw jako edukatorka, potem jako kuratorka – z trzema kolejnymi dyrektorkami: Barbarą Majewską (do 1993 roku), Andą Rottenberg (1993–2001) i Agnieszką Morawińską (2001–2010), za której kadencji Wróblewska została dyrektorską zastępczynią. Z dwiema ostatnimi połączyły ją szczególne relacje, to one walczyły, by po ich odejściu przedłużono Wróblewskiej kontrakt i z p.o. dyrektora uczyniono ją pełnoprawną zarządczynią galerii, co stało się 1 grudnia 2010 roku.
– Zawsze mogłam liczyć na ich wsparcie, jesteśmy ze sobą w stałym kontakcie – mówiła mi w 2020 roku Hanna. – A w ramach naszego zespołu kontaktujemy się także z naszymi starszymi koleżankami, kolegami, którzy tu pracowali i pamiętają, co się kiedyś w Zachęcie działo. Np. parę lat temu młoda kuratorka, Magda Komornicka, zrobiła projekt „Plac Małachowskiego”, który był również o samej siedzibie Zachęty. Zaprosiła wtedy nasze starsze koleżanki – Anię Stepnowską, Marysię Domurat, parę innych osób, żeby opowiedziały o budynku, o tym, jak on się zmieniał. To było fascynujące.
Ta ciągłość i współpraca kolejnych zachętowych zespołów urwała się gwałtownie, kiedy w 2021 roku decyzją ówczesnego ministra Piotra Glińskiego nie przedłużono nominacji Wróblewskiej po 11 latach. Osadzając na stanowisku kompletnie nieprzygotowanego do tej roli, mało znanego, za to wyznającego poglądy bliskie władzy malarza Janusza Janowskiego. Nie pomógł list „za Wróblewską” podpisany przez ponad tysiąc osób z szeroko pojętego świata kultury, w którym padały między innymi takie słowa: „Jest bez granic oddana pracy, jest autorytetem dla całego środowiska kuratorów i artystów, również poza granicami Polski (…), osób o kompetencjach, talentach i zaletach osobistych Hanny Wróblewskiej nie spotyka się często”.
Po opuszczeniu Zachęty Wróblewska została wicedyrektorką powstającego Muzeum GettaWarszawskiego, a po 15 października trafiła do ministerstwa, gdzie kierowała pracami departamentu narodowych instytucji kultury w resorcie, by teraz zastąpić na stanowisku kandydującego do Parlamentu Europejskiego Bartłomieja Sienkiewicza.
Dyrektorska dekada Wróblewskiej w Zachęcie
Hanna Wróblewska spędziła w Zachęcie 31 lat. Jej dyrektorski czas trwał 11 lat (2010–2021), jednocześnie w latach 2011–2021 pełniła funkcję komisarza Pawilonu Polskiego na weneckim biennale sztuki. W tych latach w Galerii Narodowej odbyły się między innymi: pamiętna wystawa najwybitniejszej chyba obecnie malarki Marlene Dumas, polsko-japońskiego klasyka Koji Kamoji, świetnego projektanta z czasów PRL-u Wojciecha Zamecznika, polskich i światowych twórców i twórczyń: Moniki Sosnowskiej, Joanny Rajkowskiej, Wolfganga Tillmansa, Marii Lassnig,Gregora Schneidera czy Piotra Uklańskiego.
To za komisarycznej kadencji Wróblewskiej po raz pierwszy w Pawilonie Polskim na weneckim biennale nasz kraj reprezentowali artyści zagraniczni, jak izraelska twórczyni Yael Bartana (2011, wystawa „i zadziwi się Europa”, kuratorzy: Sebastian Cichocki, Galit Eilat) czy Amerykanka Sharon Lockhart (2017, „Mały Przegląd”, kuratorka: Barbara Piwowarska). A pokazywany w Wenecji w 2019 roku „Lot” Romana Stańczaka z wywróconym na nice samolotem (kuratorzy Łukasz Mojsak i Łukasz Ronduda) obejrzało 350 tysięcy osób. Przez całą tamtą dekadę przewinęło się przez Pawilon Polski 1 milion 300 tysięcy widzów. Dorobek Zachęty pod rządami Wróblewskiej w liczbach i statystykach podawaliśmy już zresztą w „Vogue’u”, ale może warto powtórzyć: 146 projektów w Zachęcie (1 milion 200 tysięcy widzów), 113 wystaw poza nią. Ekspozycję „Przyszłość będzie inna” w 2018 roku (kuratorka Joanna Kordjak) odwiedziło 70 tysięcy widzów.
Dyrektorka chce otwierać się na nowych odbiorców kultury
– Jako dyrektorka byłam beneficjentką tego, co wydarzyło się tu wcześniej – mówiła mi z właściwą sobie skromnością Wróblewska, tłumacząc, jak widziała „misję”, którą chciała realizować. – Zostając dyrektorką, rozumiałam, że mamy już bardzo dużo: pozycję, strukturę zbudowaną wewnątrz budynku, jesteśmy po wszystkich remontach, mamy kolekcję, która rośnie, więc naszym zadaniem przewodnim zaczęło być: jak to udostępniać. Wiedzieliśmy, że jest już duża publiczność, która chce tu przychodzić, ale jest też jeszcze masa ludzi, którzy nie mieli szans tu trafić z różnych powodów. I wtedy zatrudniłam jako moją wicedyrektorkę Justynę Markiewicz [obecnie p.o. dyrektor Zachęty – przyp. aut.], z którą działałam przez wiele lat i bardzo dobrze nam się pracowało. Weszła do Zachęty jako człowiek spoza i inaczej spojrzała – nie na sale wystawowe czy program, bo to była moja działka, ale na wnętrze, hol z udostępnieniem dla osób z niepełnosprawnościami, na przebudowę różnych zakamarków Zachęty, która rzeczywiście sprawiła, że galeria się bardziej przyjazna i dostępna.
Za kadencji Hanny Wróblewskiej w Zachęcie działał prężny, różnorodny także generacyjnie, zespół kuratorski, a do Galerii Narodowej wkroczyła „nowa choreografia” – program performatywny prowadzony przez Magdalenę Komornicką. Przyspieszona została digitalizacja zbiorów, bardzo rozwinął się i nowatorsko funkcjonował dział edukacji pod kierownictwem Zofii Dubowskiej-Grynberg, który otwierał Zachętę na dziecięcego odbiorcę i oswajał odbiorców w każdym wieku ze sztuką współczesną. Zapraszano nauczycieli z mniejszych ośrodków na oprowadzania po wystawach i warsztaty. Ci wszyscy zaangażowani pracownicy i fachowcy rozpierzchli się, kiedy instytucją przestała kierować Wróblewska, której ufali i której wsparcie czuli.
To ona kierowała też instytucją w trudnym czasie pandemii i lockdownu, kiedy wspólnie z Towarzystwem Zachęty Sztuk Pięknych powołała program stypendialny dla artystów „160/160”: – Na początku pandemii zdecydowaliśmy, że nie będziemy robić bali, jubileuszy, a nawet nie będziemy w tym roku kupować nic do kolekcji Zachęty, bo potrzeby są tak duże, artystów tak wielu, że może by się skupić na stypendiach – mówiła o inicjatywie: 160 stypendiów na 160-lecie Towarzystwa. – Mój pomysł był taki, że mamy kolekcję Zachęty, mamy sztukę i artystów, spróbujmy więc skoncentrować się na nich i zobaczyć, kto z nich potrzebuje jednorazowego stypendium w tych trudnych czasach.
W pracy w kulturze dla Wróblewskiej najważniejsi są ludzie
Wymiar artystyczny jest bowiem ważny, ale poza nim istnieje – ważniejszy – wymiar ludzki, w licznych wypowiedziach podkreślany przez Hannę Wróblewską, jeszcze jako dyrektorkę Zachęty. Już po ministerialnej nominacji mówiła „Gazecie Wyborczej” o tym, jak ważne jest dla niej między innymi upodmiotowienie pracowników instytucji kultury: – Znam doświadczenia niektórych z nich, pracę w trudnych warunkach, w atmosferze mobbingu, pod presją czasu, z poczuciem uprzedmiotowienia czy manipulacji. Musimy zacząć poważną rozmowę ze wszystkimi dyrektorami i środowiskami pracowniczymi.
Zapowiada radykalne ograniczenia ręcznego sterowania instytucjami przez ministra oraz dopuszczenie do głosu ekspertów i publiczności przez ich obecność w radach programowych oraz radach społecznych w instytucjach publicznych. Może to nieco uspokoi wątpliwości w środowiskach innych niż to najbliższe nowej ministrze, czyli związane z obszarem sztuk wizualnych. Łatwo nie będzie. Na pewno potrzebne jest uporządkowanie sfery muzealnictwa, a także dziedzictwa narodowego (określenie, co nim jest i jak to chronić). Na rozwiązania palących problemów czekają pogrążony w kryzysie sektor literacko-wydawniczy, teatralny czy od lat traktowany po macoszemu świat choreograficzno-taneczny.
Jedną z pierwszych spraw dla nowej ministry będą negocjacje w sprawie tantiemów dla twórców filmowych, z udziałem światowego giganta platformy Netflix. Na dokończenie czekają też zmiany w sektorze mediów publicznych, rozpoczęte przez jej poprzednika, ministra Bartłomieja Sienkiewicza.
Na krótko przed ostateczną utratą dyrektorskiego stanowiska w Zachęcie Wróblewska tak odpowiedziała mi na pytanie o to, co uznaje za swój zachętowy sukces: – Dla mnie sukcesem są ludzie, z którymi udaje mi się tu pracować.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.