Audrey Hepburn ubrana w najpiękniejsze kreacje swojego przyjaciela, Huberta de Givenchy, przebojowe piosenki, choreografia Eugene’a Loringa – komedia romantyczna „Zabawna buzia” z 1957 roku była skazana na sukces. Niemal 70 lat później film wciąż wzrusza historią miłosną i bawi zakulisowymi rozgrywkami w branży mody.
Na długo, zanim diabeł ubierał się u Prady, branżą mody (a w każdym razie ekranową o niej fantazją) rządziła Maggie Prescott (Kay Thompson). Redaktorka naczelna magazynu „Quality”, fikcyjnego konkurenta „Vogue’a”, jak wiele lat później Miranda Priestley, siała postrach wśród swoich asystentek, stylistek i redaktorek. Wciąż pragnęła nowości, bo wszystkiego, co świeże, łaknęły przecież jej czytelniczki. W swoim gabinecie Maggie wygłaszała tyrady nie tylko na temat stylu, lecz także kondycji całej branży, która jak żadna inna sprzedaje marzenia. Zgodnie z jej dewizą magazyn, tak jak kobieta, nie może po prostu sobie leżeć, musi czemuś służyć. Prescott, wzorowana po części na legendarnych naczelnych, Carmel Snow i Diane Vreeland, prosi więc o „blood and brains and pizzazz”. Ubrania i projekty pełne życia, inteligentne, energetyczne. Po sukcesie rewolucyjnego pomysłu na róż (choć ta koncepcja w 1957 roku wydawała się mało odkrywcza, bo cztery lata wcześniej w filmie Howarda Hawksa „Mężczyźni wolą blondynki” Marilyn Monroe nosiła już ikoniczną różową suknię), w który zaczął ubierać się cały Nowy Jork (pomogła w tym zapewne chwytliwa piosenka „Think Pink”), ambicje Prescott rosną. Rozpoczyna poszukiwania dziewczyny, która ucieleśni wartości magazynu, miasta, całej Ameryki. W tej misji redaktorkę wspiera nadworny fotograf Dick Avery (Fred Astaire). Za pierwowzór postaci przyjęło się uważać Richarda Avedona, który współpracował z reżyserem Stanleyem Donenem (wcześniej „Deszczowa piosenka”, później „Szarada” z Hepburn) nad oprawą graficzną filmu. Jego zdjęcia pojawiły się w czołówce „Zabawnej buzi”, to on tytułową „zabawną buzię” sfotografował, zaprojektował filmową ciemnię i zrealizował paryską sesję z udziałem Jo Stockton (Audrey Hepburn).
Z księgarni na wybiegi
Bo właśnie ona – Jo Stockton, pracowniczka księgarni, intelektualistka – przypadkowo została it-girl. Podczas sesji na tle książek, które miały modelce przydać mądrości, Avery wypatrzył odzianą w brąz, zagubioną w Nowym Jorku miłośniczkę francuskich egzystencjalistów. – Magazyn o modzie kolportuje nierealistyczne oczekiwania wobec własnego wizerunku i wobec ekonomii w ogóle – marudzi Jo, gdy ekipa „Quality” wpada z impetem do jej zacisznej księgarni. Wolałaby poczytać swojego ulubionego filozofa, Émile’a Flostre’a (odpowiednik Jeana-Paula Sartre’a, choć to nazwisko też w filmie pada), niż pozować do zdjęć. Ale Avery widzi w niej to „coś”, więc postanawia uczynić ją gwiazdą. Decyzją Prescott Jo wyjeżdża do Paryża, by wziąć udział w sesji i pokazie dla legendarnego krawca Paula Duvala. Ją do Paryża ciągnie po wiedzę, ale uznaje, że cel uświęca środki, więc może też przymierzyć kilka sukienek.
„Zabawna buzia” to oczywiście kolejne wcielenie „Kopciuszka” (do klasycznych baśni nawiązuje też scena spoglądania w lusterko), więc Jo rozkwita pod wpływem pięknych sukni, które funduje jej dobra wróżka – redaktorka naczelna, i przede wszystkim spojrzenia zakochanego mężczyzny. Intencje Avery’ego od razu są jasne – kradnie pocałunek Jo jeszcze w księgarni, a potem zapewnia ją, że jest „a cutie with much more than beauty”. Kopciuszek końca lat 50. XX wieku nie może już bowiem wyróżniać się wyłącznie pięknem – Prescott, projektując dziewczynę przyszłości, wyprzedzała swoje czasy.
By przemiana w pełni się dokonała, Kopciuszek musi jeszcze przejść rytuał inicjacji. Emily w Paryżu nie była bynajmniej pierwszą stylową Amerykanką w Mieście Świateł. „Zabawna buzia”, pocztówka z Paryża, pokazuje miasto jako stolicę mody, jazzu i prądów intelektualnych. Jo emancypuje się, odnajdując swój styl (czarny total look à la Juliette Gréco), wolność ekspresji, powołanie. Ale czy okaże się nim filozofia, moda czy może miłość? Znając zasady komedii romantycznych, wiemy, że ostatecznie zwycięży uczucie.
Zasłużony sukces po latach
Hepburn już po „Rzymskich wakacjach”, ale przed „Śniadaniem u Tiffany’ego” należała do najjaśniejszych gwiazd Hollywood, a starszy o 30 lat Fred Astaire zdążył stać się żywą legendą. Razem powinni byli wytańczyć sukces. Ale „Zabawna buzia” zaraz po premierze wcale na siebie nie zarobiła, widzowie nie poszli tłumnie do kin, a krytycy zarzucali filmowi „pseudowyrafinowanie”. Produkcja powstała co prawda na kanwie popularnego broadwayowskiego musicalu, ale całkowicie zmieniono jego fabułę, z oryginału zostawiono też tylko cztery piosenki. Dopiero po sukcesie „My Fair Lady” z 1964 roku fani Hepburn wrócili do „Zabawnej buzi”.
Dziś wielbiciele mody odnajdą w „Zabawnej buzi” nie tylko inspiracje stojące za tym, jak przedstawiane są redakcje magazynów w „Diabeł ubiera się u Prady”, „Brzyduli Betty” czy „Dziewczynach nad wyraz”. Z pewnością zachwycą się ikonicznymi już kreacjami, które przyjaciel Hepburn, Hubert de Givenchy, zaprojektował razem z kostiumografką Edith Head. Biała suknia z różową peleryną, w której Jo debiutuje jako modelka, kreacje z sesji – brązowy kostium, kwiecista sukienka czy czerwona kreacja z Luwru (powtórzona potem w „Emily w Paryżu”), a także suknia ślubna, w której Jo wyznaje miłość Avery’emu – przeszły do historii mody. Nie zestarzał się też romans Jo i Dicka – poprowadzony z początku w nawiązaniu do opowieści o Pigmalionie, ale ostatecznie zaprezentowany jako równościowy związek pełnowartościowych partnerów. Ale przede wszystkim nie zestarzała się Audrey Hepburn, która za sprawą swojej „zabawnej buzi” wprowadziła nowy kanon piękna do przemysłu filmowego. Choć po zdjęciach narzekała na swoje niedociągnięcia wokalne i taneczne, w roli uczącej się życia Jo wypadła może tym bardziej przekonująco. Pokazała „Blood, brains, pizzazz”, pożądane nie tylko przez nowojorski świat mody, lecz także przez hollywoodzką fabrykę snów. No i nie zestarzał się również Paryż. Bo kto by nie chciał napić się wina nad Sekwaną, zrobić zakupy w butikach przy Avenue Montaigne, zatańczyć w klubie na Montparnassie. Słowa evergreena „’S Wonderful” opisują i miłość, i miasto miłości.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.