W swojej trzeciej kolekcji dla Burberry sięga po nią dyrektor kreatywny marki Daniel Lee. Proponuje ją w dalszym i bliższym ujęciu – odnosi się do największych archetypów domu mody, ale też motywów charakterystycznych dla własnej twórczości. To osobisty portret brandu, który każdemu kojarzy się z czymś innym i dla każdego oznacza co innego.
Etymologicznie nostalgia przywodzi na myśl cierpienie (z łac. nostos oznacza powrót, a algos – ból), dziś jednak jej pierwotne znaczenie zatarło się niemalże w całości i najczęściej oznacza sentymentalne wspomnienie – przywołanie motywów z przeszłości, za którymi tęsknimy, które odegrały w naszym życiu szczególną rolę lub – z różnych względów – wyryły się w naszej pamięci.
O tym, że Lee w kolekcji na jesień-zimę 2024-2025 zaserwuje nostalgiczny portret marki można było zacząć myśleć już na początku pokazu, gdy po raz pierwszy od 2019 r. na wybiegu pojawiła się brytyjska topmodelka Agyness Deyn, a z głośników wybrzmiało „You Know I’m No Good” Amy Winehouse przeplatane archiwalnymi wypowiedziami wokalistki. Cały pokaz sprawiał zresztą wrażenie, jakby miał przenieść nas w okolice 2010 roku, gdy piosenki Winehouse królowały na listach przebojów, Deyn była najbardziej rozchwytywaną modelką na fashion weekach, a w trenczach, parkach i kaloszach marki bawiły się na Glastonbury największe ówczesne it-girls: siostry Geldof, Alexa Chung i Poppy-Delevingne oraz Georgia May-Jagger.
W kolekcji na jesień-zimę 2024-2025 Daniel Lee kreśli osobisty portret Burberry i sięga po największe symbole marki
Projektant sięgnął jednak po inne, mniej popowe archetypy sugerując tym samym, że Burberry jest marką nie tylko dla fashionistek, ale i dla angielskiej klasy wyższej. Że wywodzi się z mody wojskowej, a dziś zagorzałych fanów ma nie tylko wśród miłośników ponadczasowej elegancji, ale i w gronie fanów mody ulicznej.
Uniwersalność ta być może pociąga go w Burberry najbardziej. Fascynuje go fakt, że brytyjska marka nie ma jednej definicji, że każdemu może kojarzyć się z czymś innym i dla każdego oznaczać coś innego. Dla jednych będzie to krata, dla innych trencze, wełniane szaliki albo torebki z tkaniny w kratę, które w młodości być może kupowali na bazarze, a dziś dumnie mogą pochwalić się oryginałem. Odwołując się w najnowszej kolekcji do tego bogactwa, Lee sporo ryzykował. Z misz-maszu łatwo mógł powstać chaos, swoiste „wszystko i nic”, które do mody nie wprowadziłoby nic nowego i o którym następnego dnia nikt by nie pamiętał. Dzięki temu, że przefiltrował jednak tę różnorodność przez własne wspomnienia, a także urozmaicił o autorskie motywy, które fani mody mogą pamiętać z czasów jego kadencji w marce Bottega Veneta, udało mu się zaprezentować estetyczny pluralizm w spójnej, konsekwentnej i przez to ciekawej odsłonie.
Gra na emocjach (któż nie podskoczył z podekscytowania na widok Agyness Deyn, Lily Donaldson i Lily Cole albo nie uronił łezki słuchając Winehouse?) nie była na szczęście emocjonalnym kamuflażem dla przeciętnych projektów. Lee zaprezentował rozmaite wariacje na temat okryć wierzchnich, z których niektóre odnosiły się do militarnej historii marki, a inne symbolizowały jej współczesny romans ze streetwearem, dzianinowe sukienki z asymetrycznymi szalami z frędzli przypominające te, jakie jeszcze niedawno tworzył dla Bottegi Venety i stylizacje przywołujące ducha retro dam – niektóre mogły zadawać szyku na ulicach swingującego Londynu w latach 60., inne były ikonami stylu dekadę później. W midi spódnicy, skórzanej kurtce i kolorową chustą na włosach wsiadały do limuzyny zaparkowanej na Chelsea i udawały się na popołudniową herbatkę lub weekend na angielskiej wsi.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.