Najpierw wbił się nam w pamięć plamami nasyconego błękitu na minimalistycznych uniformach. Teraz Jan Chodorowicz rozwija swoją markę w wielu kierunkach jednocześnie. – Postanowiłem w niczym się nie ograniczać – mówi projektant o kolekcji na wiosnę-lato 2024.
Kiedy rozmawiamy, trwa paryski tydzień mody, ale spotykamy się na warszawskiej Pradze. Nowa kolekcja Janka Chodorowicza wisi w showroomie Totem w 8. dzielnicy Paryża, on nie wychodzi z pracowni, rozwijając kilka projektów jednocześnie. Być w kilku różnych miejscach i różnych sezonach naraz to dla niego codzienność. – Właśnie wprowadzam do sprzedaży kolekcję na jesień-zimę 2023, pokazuję premierowo wiosnę-lato 2024, a projektuję kolejną zimę – tłumaczy z uśmiechem, jakby lubił to zamieszanie. Pracuje i produkuje w Polsce, ale nie jest to dla niego rynek zbytu. Chętniej po jego projekty sięgają Japończycy, którzy nawet nie potrafią przeczytać z metki jego nazwiska. – Wybierają to, co im się rzeczywiście podoba, co jest unikatowe. Znajomość marki nie ma znaczenia. W Polsce wciąż kupuje się nazwiskami – wyjaśnia. Z jakich butików buyerzy zaufali jego konceptowi i gdzie będzie można kupić jego ubrania przez kolejne pół roku, okaże się do końca października. Powiększanie sieci sprzedaży trwa, trzeba zbudować zaufanie i szerszy asortyment, z którego mogą wybierać butiki o różnych profilach klientów.
Denim i wycięcia w kształcie serca. W poszukiwaniu inspiracji Jan Chodorowicz zawędrował na zachód, do świata ranczerów
To ostatnie udało się Chodorowiczowi. Jego wiosenno-letnia kolekcja jest największa i najbardziej zróżnicowana z dotychczasowych. Jej istotnymi elementami są jerseye, denim i projekty skórzane. Inspiracją do wszystkich są stroje kowbojskie, a na ubraniach pojawia się to, czego dotąd unikał jak ognia – ornament. – Postanowiłem w niczym się nie ograniczać. Nie limitować swojej estetyki do konkretnego odcienia błękitu, kontrastowych szwów, fasonów opartych na uniformie roboczym – tłumaczy. Te wszystkie popisowe elementy w nowej kolekcji oczywiście są, ale są też takie, których nigdy nie spodziewał się wprowadzać: jak czerwień, dekoracyjne przeszycia, rzeźbione okucia czy wycięcia w kształcie serca podane na kilka różnych sposobów.
Podczas jednej z wizyt w La Bibliothèque Centre Pompidou Chodorowicz znalazł bogato ilustrowaną książeczkę „Cowboy Handbook”. Był to w zasadzie katalog, a zamieszczone w nim wyroby i akcesoria opatrzono nawet ceną, bez zbyt głębokich komentarzy. Zainspirowany, rzucił się do głębszego reaserchu. Przeglądał portrety ranczerów z Zachodu w starych albumach i reportażowych zdjęciach znalezionych w internecie i w trudnych do dostania pozycjach wydanych przed laty. Pomiędzy tym, co widział na ilustracjach i w popkulturze, szukał części wspólnych. Spodobała mu się bogata wizualna kultura z powtarzającymi się motywami symbolicznymi, ale też charakterystyczny zgrzyt pomiędzy tym, co twarde, funkcjonalne, techniczne i brudne, a tym, co dekoracyjne i bogato zdobione. W tkaninach – narażonych na intensywny ruch właścicieli ubrań – widać było charakterystyczne napięcie, które postanowił przenieść do kolekcji, sprawiając wrażenie rozchodzących się patek skąpych kardiganów i koszul. Wyglądają, jakby od wewnątrz miały rozrywać je muskuły.
Kolejną kategorią, z którą Jan Chodorowicz debiutuje, są apaszki drukowane na jedwabiu
Apaszki powstały w podwarszawskim Milanówku we współpracy z czwórką wziętych młodych artystów. Każdemu z nich Chodorowicz wysłał obszerny fotograficzny reaserch wokół tematu i dał wolną rękę do interpretacji klasycznej kowbojskiej bandany. Igor Kubik postawił na tematy homoerotyczne z sercami skrępowanymi wiązaniami, kajdanami i łańcuchami. Krysia Engelmayer-Urbańska wycięte koniki i inne symbole połączyła techniką kolażu. Julia Mirny wykorzystała kojarzące się z kowbojskimi motywy kujawskie. Ola Niepsuj zastosowała przeskalowaną typografię – ciekawym fontem wypisała na kwadracie „Good Luck” i opatrzyła symbolem powtarzającej się często u kowbojów koniczyny. – Efekt jest świetny, a współpraca była niezwykle satysfakcjonująca – tłumaczy Chodorowicz.
Ze światem sztuki jego zawodowe i prywatne drogi połączyły się już na dobre. Połączą się chyba też z Eweliną Gralak, która po raz pierwszy wystylizowała dla Chodorowicza kampanię. – Gdy projektuję, nie myślę sylwetkami. Rozbijam kolekcję na asortyment, myśląc też o jej potencjale komercyjnym. Potem wszystko wielokrotnie mierzę – to ważna część mojej pracy – tłumaczy i z entuzjazmem wspomina 10-godzinne przymiarki przed dniem zdjęciowym. Gralak wczuła się w klimat kolekcji, co widać nie tylko w poszczególnych sylwetkach, ale też w konsekwentnie poprowadzonej całości, która dzieli się na kilka odmiennych w charakterze motywów – bardziej klasyczne z denimem i bardziej awangardowe z błyszczącym winylem czy tłoczoną w kwiaty skórą.
Na ich tle wybijają się wspomniane już elementy metalowe o ciekawej historii. Według projektu Chodorowicza wymodelował je pewien twórca 3D, potem inny znajomy wydrukował je na drukarce. Tak przygotowane wzory trafiły do odlewni w Poznaniu, którą Jankowi polecił projektant biżuterii Dominik Zwyrtek, potem obrobił je kolekcjoner biżuterii Tomek Wichrowski. Z jego pracowni pojechały do srebrzenia na warszawskiej Woli. Takie budowanie sieci wokół marki i korzystanie z doświadczeń społeczności pozwala osiągnąć efekty prężnie działającej marki, nawet gdy jest się jednoosobową firmą. Chodorowicz wciąż zajmuje się wszystkim sam. Pomiędzy sezonami projektuje kostiumy do opery, performance’u, angażuje się w projekty na granicy mody i sztuki, organizuje produkcję kolekcji dla zagranicznych marek. To dużo do wciśnięcia w jeden kalendarz. Na razie ten ogrom pracy pozytywne przekłada się na rozwój autorskiej marki.
Zdjęcia: Natalia Skotnicka
Stylizacja: Ewelina Gralak
Makijaż: Alicja Konarska
Włosy: Delfina Tlałka
Scenografia: Arman Galstyan
Modelka: Julia B / Uncover Models
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.