Jeremy Scott kreuje wizerunek dzidzi-piernik – infantylizuje klasyczną garsonkę, odnajduje inspirację w kampowej garderobie Fran Drescher i prezentuje dość osobliwy wizerunek współczesnej matki. Trudno być tu obiektywnym – Scotta się raczej albo kocha, albo nienawidzi.
Gdy Jeremy Scott zaczynał w Nowym Jorku karierę w modzie, Bryant Park był centrum tygodnia mody. Dziś pokazy odbywają się w różnych częściach miasta (królestwo dla tych, którzy zdążą na czas!) albo przyjmują cyfrowe oblicze. Z tego ostatniego projektant Moschino skorzystał zresztą w zeszłym sezonie. Gdy świat, nie tylko mody, borykał się z apogeum pandemii, zrealizował digitalową prezentację stylizowaną na teatr lalek. Nie było wtedy wątpliwości, że to jedna z najlepszych i najbardziej pomysłowych realizacji sezonu.
Trudno coś takiego przebić. Dlatego w sezonie wiosna-lato 2022, gdy z ekscytacją zdmuchujemy kurz z paszportów, projektant postawił na niespodziewaną zmianę lokalizacji. Z najnowszą kolekcją Moschino przyleciał do Nowego Jorku. Nawiązując do swoich początków w branży pokazał ją w Bryant Parku. Postarał się, by nowojorska publika choć przez chwilę mogła poczuć namiastkę włoskiego kampu.
Pytanie tylko, czy goście tego właśnie potrzebowali. Czy mogły ich w ogóle zainspirować nieco przestarzałe w formie kostiumy i garsonki, sukienki pokryte bajkowymi nadrukami i detale w kształcie dziecięcych zabawek? Stany Zjednoczone mają własną reprezentację kampowych awangardzistów. Nietrudno zauważyć, że ich spojrzenie na modę jest o wiele bardziej progresywne niż to, co zaprezentował dziś Scott.
Amerykaninowi nie pomógł nawet inkluzywny casting. Całość kolekcji sprawiała wrażenie ciężkiej, wtórnej i stworzonej bez przekonania. Stać go na więcej.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.