Kiedy Harry poznał Sally, właściwie nic wielkiego się nie wydarzyło. Zaprzyjaźnili się dopiero po trzecim spotkaniu. A miłość? Ona narodziła się o wiele później. Powracamy do jednej z najlepszych komedii romantycznych w historii kina z Meg Ryan i Billym Crystalem w tytułowych rolach.
Właściwie wszystkie komedie romantyczne od czasu „Kiedy Harry poznał Sally” próbowały zdyskontować jej sukces. W 1989 roku widzowie tłumnie udali się do kin, film zarobił niemal sto milionów dolarów, recenzenci porównywali go do „Annie Hall” Woody’ego Allena.
Sama Nora Ephron, tu autorka scenariusza (za kamerą stanął Rob Reiner), a później reżyserka takich hitów jak „Bezsenność w Seattle” i „Masz wiadomość”, nieraz powtarzała sprawdzoną formułę. Zadziałać miały nie tylko ekranowa obecność Meg Ryan, lecz także to, co Amerykanie określają mianem witty banter (w wolnym tłumaczeniu błyskotliwym przekomarzaniem się), komentarz społeczny – niezbyt pogłębiony, ale przekonujący – i, oczywiście, marzenie o wielkiej miłości, które w cichości ducha pielęgnują nawet racjonalistki.
Z trzech postaci kreowanych przez Ryan – prawdziwą królową komedii romantycznych – Sally Albright wydaje się najbardziej współczesna. Podczas gdy Annie z „Bezsenności w Seattle” sprawia wrażenie naiwnej, a Kathleen z „Masz wiadomość” irytowała nadmierną zasadniczością, Sally imponowała zdrowym podejściem do miłości.
Film o miłości, który dekonstruuje oczekiwania wobec romantycznych związków
Gdy Harry Burns ją poznał, wybrali się w podróż samochodem przez pół Stanów Zjednoczonych – z uniwersytetu w Chicago do Nowego Jorku, gdzie oboje planowali dorosłe życie. Choć on wcześniej umawiał się z jej koleżanką, rozpoczął flirt, a przywołany przez Sally do porządku, wyłożył jej swoją teorię na temat przyjaźni damsko-męskiej. Możliwej tylko wtedy, gdy przyjaciele nie uważają się nawzajem za atrakcyjnych albo pozostają w stałych związkach. Tę teorię Harry i Sally testują przez cały film, dochodząc do różnych wniosków w zależności od stopnia dojrzałości, momentu w życiu, okoliczności zewnętrznych. Po trwającej niemal całą dobę podróży towarzysze drogi żegnają się, by ponownie wpaść na siebie dopiero pięć lat później. Wtedy też do niczego nie dochodzi, bo on właśnie się żeni, a ona wchodzi w nowy związek. Kolejne pięć lat zmienia jednak wszystko – małżeństwo Billy’ego się kończy, relacja Sally rozpada. Nareszcie mogą zacząć się przyjaźnić – wspierają się po rozstaniach, towarzyszą sobie w codzienności, poznają wszystkie małe sekreciki (także te związane z seksem – patrz: kultowa scena orgazmu w restauracji), których nie odkryliby, gdyby od razu randkowali. Większość rozmów oscyluje wokół związków, miłości i seksu. „Kiedy Harry poznał Sally” to więc film o miłości, który zajmuje się dekonstruowaniem oczekiwań na temat relacji. Jak znaleźć partnera idealnego? Czy seks można oddzielić od miłości? Czym różnią się kobiety od mężczyzn? Harry i Sally na żywym organizmie własnych uczuć rozpracowują wyzwania współczesnych singli.
W opozycji do mitu miłości romantycznej
Choć w „Kiedy Harry poznał Sally” rolę Tindera pełni segregator przyjaciółki z nazwiskami nowojorskich kawalerów, z którymi można się umówić na randkę w ciemno, film niesie aktualne przesłanie na temat miłości. Poznając nową osobę – czy to wyswatani przez znajomych, czy przez algorytm aplikacji – zakładamy maski, chcąc przypodobać się kandydatom na drugą połówkę. Najlepsi przyjaciele wiedzą, że, tak jak Sally, zamawiając sałatkę w restauracji, doprowadzamy kelnera do szału. Znają wszystkie nasze dziwactwa, idiosynkrazje, śmiesznostki, które ukrywamy przed potencjalnymi książętami z bajki. Sally niczego przed Harrym nie ukrywa, więc gdy oboje wreszcie zrozumieją, że pragną czegoś więcej niż przyjaźni, nie muszą niczego udawać. Odkrycie partnera na życie w osobie najlepszego przyjaciela to oczywiście marzenie wielu z nas, które stoi jednak w opozycji do mitu romantycznego, każącego nam wierzyć w miłość od pierwszego wejrzenia. Harry i Sally potrzebowali czasu, by zrozumieć, czego naprawdę potrzebują.
Twórcy filmu ich historię miłosną ustawiają w jednym rzędzie z parami z kilkudziesięcioletnim stażem, które w paradokumentalnej konwencji wspominają pierwsze spotkania. Opowieści tak różne jak ich bohaterowie uświadamiają, że nie ma jednego scenariusza na miłość. I nie każda historia przypomina komedię romantyczną – to zaszyte wewnątrz filmu ostrzeżenie sprawia, że „Kiedy Harry poznał Sally” wykracza poza ramy gatunku. I, uwaga, przebój najlepiej ogląda się jesienią, bo przecież Central Park nigdy nie jest tak piękny jak wtedy, gdy liście spadają z drzew.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.