Czy Joey Tribbiani z „Przyjaciół” ze swoją niezawodnym tekstem „How you doin’?” był ostatnim wielkim flirciarzem? Eksperci od relacji biją na alarm, że w czasach łatwo dostępnych randek, jednorazowego seksu i generalnej erozji form komunikacji – bo GIF-y wyparły zdania wielokrotnie złożone – flirt traci rozmach i znaczenie. Tylko czy to na pewno źle?
W nowym komediowym serialu Prime Amazon Video „Przesiadując przy cieście w barach” jedna z głównych bohaterek jest tak nieśmiała, że podczas każdej próby kontaktu z obcą, atrakcyjną osobą grzęźnie w nudnych litaniach kulinarnych trików, bo nawet o swojej największej pasji nie potrafi opowiadać z polotem i humorem. Nie wie, jak intrygująco zagaić, nie umie podtrzymać rozmowy, ale za to świetnie radzi sobie, gdy trzeba przygotować widowiskowy deser. Miesza, piecze, dekoruje z zapałem i oddaniem prawdziwej mistrzyni sztuki cukierniczej. Jej przyjaciółka – dużo bardziej przebojowa i towarzyska – wpada więc na pomysł, by zrobiły wspólny tour po barach Los Angeles z wymyślnym ciastem, na które będą wabić potencjalnych adoratorów. Oryginalny podryw nie jest najważniejszym wątkiem w serialu, bo „Przesiadując przy cieście w barach” to bardziej rzecz o sile kobiecej przyjaźni w obliczu niespodziewanego dramatu, ale Jane, która musi wbić do knajpy uzbrojona w tort, mówi sporo o naszych umiejętnościach nawiązywania kontaktu. Czy to prawda, że nikt dziś nie potrafi flirtować? I nawet jeśli tak jest, to czy faktycznie trzeba z tego powodu płakać?
Szkoła uwodzenia z YouTube’a
Autorzy popularnych poradników z pogranicza psychologii i stylu życia, dziennikarki kobiecych magazynów, armia certyfikowanych i samozwańczych coachów z internetu – wszyscy są zgodni, że flirt jest ważną kompetencją. Odbija się w nim nasza umiejętność prowadzenia konwersacji: to, jak flirtujemy, pokazuje, czy potrafimy słuchać, jesteśmy otwarci na innych, czy mamy poczucie humoru, dystans do siebie i tę trudną do zdefiniowania lekkość w byciu z innymi. Bo udany flirt to niekoniecznie taki, który prowadzi do łóżka, na randkę czy rozpoczyna wieloletnią relację – może być przelotny i bezcelowy, a i tak pozytywnie wpłynie na nasz dobrostan, podnosząc pewność siebie i poczucie atrakcyjności (rozumianej zdecydowanie szerzej niż tylko robiąca wrażenie powierzchowność). Czy waga flirtu będzie rosła, biorąc pod uwagę apokaliptyczne diagnozy o wielkim kryzysie związków i ostrzeżenia, że cyberdystopijne bajki o miłości człowieka i androida to tylko, no właśnie, cyberdystopijne bajki, bo w przyszłości będziemy przede wszystkim dojmująco samotni? Wiele osób w to wierzy – co widać chociażby po zainteresowaniu wideoporadami z YouTube’a. „How to Flirt For Beginners (9 Flirting Tips)”, czyli flirtowanie dla początkujących w dziewięciu krokach, obejrzano prawie dwa i pół miliona razy. Nagranie, w którym popularny amerykański coach Matthew Hussey zdradza trzy sposoby na flirt, którym nie oprze się żaden facet – dwa miliony odtworzeń. TEDx Talks poświęcone psychologii uwodzenia – od kilku do kilkunastu milionów wyświetleń w zależności od wystąpienia. Czy popularność tych nagrań wynika z ich zawartości? Czy antropolożka Jean Smith, która w tytule swojego wystąpienia na TEDx Talks „The Science of Flirting” obiecuje naukową perspektywę, faktycznie dzieli się głębokim, przenikliwym spojrzeniem na sztukę flirtowania? Czy Matthew Hussey, który przyciąga paromilionową widownię clickbaitowym „sekretem” w nagłówku, rzeczywiście zdradza jakieś tajemne metody podrywu z gwarancją powodzenia? Nie, wszyscy mówią o tym samym. Że podstawą udanego flirtu jest humor. Że warto zwrócić uwagę na mowę ciała, swoją i cudzą. Że komplementy działają. I że można się trochę podroczyć, byle nie obrażać osoby po drugiej stronie. Technikalia pozostają takie same. Co w takim razie się zmieniło? Coś powinno.
Jak Wokulski podrywał Łęcką
Do wymiany jest cały kontekst. To, czy zasypujesz osobę, z którą flirtujesz, pochlebstwami, czy pozwalasz sobie na niewinne docinki, jest drugorzędne wobec pytania o przekonania na temat samego flirtu. Wobec pytań o sankcjonowany kulturowo układ sił we flircie – o to, komu i jak wolno podrywać. Wbrew pozorom źródłem tych przekonań nie są popularne rom-comy, ale literatura, bo gdy Wokulski biegał za Łęcką, Hugh Granta nie było nawet na świecie. Pytam więc Anetę Korycińską, polonistkę, pedagożkę, znawczynię literatury, znaną w mediach społecznościowych jako Baba od polskiego, czego o flircie i miłości nauczyli nas klasycy. – W średniowieczu miłość polegała na zdradzie. Rycerz zakochiwał się w młodej żonie króla, nieszczęśliwej w małżeństwie, i wchodzili w niebezpieczny dla siebie romans – odpowiada Aneta Korycińska. – Barok wprowadzał trochę bezpośredniego erotyzmu, ale łączył go ze zgniłością ciała czy religią, więc też nie traktowałabym tekstów z tej epoki jako dobrego przykładu. Kobieta nie miała głosu, była sprowadzona do bladego ciała i blond włosów, o których fantazjowali autorzy barokowych erotyków. W literaturze oświecenia też nie było dobrego flirtu, a kobiety pokazywano jako puste lalki, które chciały tylko wydawać pieniądze. Romantyzm i „Cierpienia młodego Wertera”? Tytułowy bohater udaje przyjaciela, pomaga Lotcie, ale nie mówi jej o swoich uczuciach. Czytają razem książki, a gdy on próbuje ją z zaskoczenia pocałować, ona odskakuje spanikowana, co zrozumiałe. Co robi Werter? Pożycza spluwę od narzeczonego Lotty, żeby się zastrzelić, a w liście pożegnalnym pisze, że to jej wina. W „Panu Tadeuszu” może byłby jakiś flirt między Hrabią a Telimeną, bo mają wspólnotę doświadczeń, oboje podróżowali, dzielą się opowieściami o tym, co widzieli – ale ta wymiana trwa bardzo krótko, bo Hrabia na złość Telimenie zaczyna podrywać 14-letnią Zosię… Pozytywizm daje nadzieję, gdy Wokulski bierze poezję Mickiewicza i mówi: Zmarnowaliście mi wizję miłości. Niby rzuca książkę w kąt, ale potem i tak odtwarza te romantyczne scenariusze, których nauczył się z literatury i według których prawdziwa miłość to miłość niespełniona. Skoro Wokulski jest świadomy tych schematów, to czy próbuje działać inaczej? Nie, kupuje dziewczynę przez kontakt z jej ojcem i osacza ją. Wynajmuje nawet detektywkę, która donosi mu, jak Izabela spędza swoje dni, żeby przypadkiem na nią wpadać. Dlaczego to wszystko ma znaczenie? – Bo tamte wzorce dziś widać chociażby w adresowanej do młodego odbiorcy literaturze young adult. Mamy bad boyów i słodkie dziewczynki. Oni są niedobrzy, one to akceptują – puentuje Aneta Korycińska.
Pokolenie pozytywnej seksualności
Zapisana w kulturze opowieść o flircie jest narracją o dominacji, natrętnym zdobywaniu i posłusznym przyzwoleniu na bycie zdobywaną. Postulaty, by reanimować zapomnianą sztukę flirtu, można więc spokojnie porzucić – bo o flircie w takiej formie, w jakiej znaliśmy go do tej pory, należy zapomnieć. Zresztą osoby z generacji Z we wszelakich ankietach preferencji podkreślają, jak ważna w relacjach romantycznych jest dla nich wspólnota wyznawanych wartości i poglądów politycznych – to pokolenie, które głośno i stanowczo opowiada się po stronie równości, we wszystkich obszarach życia. To także pokolenie wychowane w duchu pozytywnej seksualności, dla którego zasada konsentu jest niezwykle istotna, również na poziomie flirtu. Gen Z flirtuje inaczej również dlatego, że ma inne poczucie humoru. Na TikToku furorę robią treści wskazujące na lukę pokoleniową, bo milenialsi lubią logiczne żarty z wyraźną puentą, a zetki bawi abstrakcja. To także generacja, która flirtuje online, ale niekoniecznie w aplikacjach randkowych, a to wpływa na język flirtu – szybszy, prostszy, bazujący na różnych skrótowych formach ekspresji. Tylko czy to źle, że zetki upraszczają podryw i mówią do siebie memami, a nie rozbudowaną literaturą, biorąc pod uwagę stan flirtu w literaturze?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.