„I’m Not Here to Make Friends” Sam Smith: Kto ma problem z queerowym erotyzmem?
„U podstaw oburzenia nie leży erotyczna natura tego teledysku, ale fakt, że osoba niebinarna ma czelność w nim występować”, pisze na temat nowego teledysku Sam Smith „I’m Not Here to Make Friends” Daisy Jones.
Gdy usłyszałam, że Sam Smith wypuściło* nowy „odważny” teledysk o „hipererotycznym podtekście” i „wywołało tym debatę na temat nałożenia na niego ograniczenia wiekowego”, poczułam się niesamowicie zaintrygowana. Zastanawiałam się, co może w nim takiego być? BDSM? Przemycone odniesienia do zażywania narkotyków? Ktoś symulujący seks oralny? Klip, który jest hołdem dla „Dirrty” Christiny Aguilery, skrojony na potrzeby epoki Grindra? Wnioskując po reakcji internetu, musiał być szokujący. Wpisałam na YouTubie jego tytuł, „I’m Not Here to Make Friends”, nacisnęłam play i czekałam z zapartym tchem.
Najpierw pojawiło się Sam Smith, w słodkiej różowej sukience i rękawiczkach, wysiadające ze złotego helikoptera. Potem pojawiło się znowu, w wysokim kapeluszu ze strusich piór, występując na schodach pałacu. Natomiast w kolejnym kadrze w połyskującym gorsecie z lat 30. i naklejkach na sutki z frędzlami. Jak na razie bardzo kampowo i z fokusem na modę. Ale gdzie są te „szokujące” fragmenty? Przewinęłam o kilka sekund do przodu, do momentu, w którym fontanna wody pryska do ust Sama. To już zdecydowanie bardziej odważna scena – insynuacja, że chodzi o „golden shower”. Ale wciąż nie „ekstremalna, hardcorowa pornografia”, jak opisał ten teledysk jeden z dziennikarzy Good Morning Britain.
Szybko ogarnęło mnie znane uczucie, podobne do tego, gdy oglądasz kilka pierwszych scen filmu, zanim zdasz sobie sprawę, że już go widziałaś. Ooo tak, dotarło do mnie. Ludzie nie są oburzeni dlatego, że teledysk jest pełen erotyzmu. Są oburzeni, bo jest pełen otwarcie queerowego erotyzmu. Nie wiedzą, co począć z dyskomfortem, który czują, więc stwierdzają, że problemem musi być sam klip. Uważają, że skoro czują się urażeni, to teledysk musi być obraźliwy.
Madonna trzy dekady później
Oczywiście Sam Smith to nie pierwsza osoba w historii wywołująca oburzenie klipem muzycznym. Jak wielu internautów szybko zauważyło, „Like a Prayer” Madonny było w swoich czasach obiektem tak wielkich kontrowersji, że zostało potępione przez Watykan. Z tą różnicą, że Madonna tańczyła przed płonącymi krucyfiksami i było to… 33 lata temu. Nie będzie więc nadużyciem stwierdzenie, że pod powierzchnią dużej części obaw typu „ale co z dziećmi?” znajduje się zawoalowana queerfobia. Gdyby chuda, heteronormatywna kobieta założyła gorset z frędzelkami na sutkach, nie wywołałoby to tak ogromnej i pełnej wściekłości debaty, a już na pewno nie opisano by tego występu jako „pornograficzny”. Takie obrazy widzimy przecież ciągle.
By naprawdę zrozumieć tak gwałtowną reakcję na ten dość radosny i stosunkowo banalny popowy klip, warto spojrzeć trochę szerzej, by przyjrzeć się szczególnemu rodzajowi queerfobii, która w ostatnich latach dotyka kulturę. W zeszłym roku prawicowi protestujący zebrali się przed brytyjskimi bibliotekami z transparentami, na których widniały hasła: „Witajcie, uwodziciele dzieci” i „To molestowanie dzieci”, w odpowiedzi na Drag Queen Story Hour – event dla rodzin, podczas którego drag queens czytały dzieciom opowiadania. Protestujący zrównywali zjawisko, jakim jest drag, z niedopuszczalnym zachowaniem dorosłych, choć nie było w nim żadnego erotycznego kontentu. Powtórzę: poczuli się urażeni, więc stwierdzili, że samo wydarzenie musi być obraźliwe.
W ciągu ostatnich kilku lat obserwujemy eksplozję pozornie niewinnej paniki moralnej dotyczącej ludzi trans, przedstawianej jako „troska”, szczególnie w odniesieniu do dzieci i określeniu ich płci, a nawet samej edukacji poruszającej problemy osób trans. Te idee mogą wydawać się skrajnie dalekie od lekkiego, kampowego teledysku Sam Smith, jednak wielu widzów uważa, że osoby trans lub queer nie powinny się ujawniać, gdy w ich otoczeniu znajdują się dzieci. Bycie przy tym głośnym lub pełnym erotyzmu traktowane jest jak przestępstwo. U podstaw oburzenia nie leży więc seksualna natura teledysku Smith, a fakt, że osoba niebinarna ma czelność w nim występować.
Lepszy i gorszy sort
Wielu wskazuje też słusznie, że znaczącą rolę odgrywa tu fatfobia. Wydaje się, że w mainstreamie istnieje dobry i zły sposób na to, by być osobą queer i to pokazywać. Czy gdyby Sam było szczupłą, konwencjonalnie atrakcyjną gwiazdą popu pokroju Harry’ego Stylesa, byłoby przedmiotem takich samych kpin i debaty publicznej? Czy bycie queer jest akceptowalne tylko wtedy, gdy ktoś jest szczupły albo mniej kobiecy, albo nie mówi o tym tak głośno? Wielu z nas na pewno słyszało którąś wersję stwierdzenia „Nie mam nic przeciwko osobom homoseksualnym, po prostu nie chcę, by tak się z tym tak obnosili”. Czy fakt, że Sam nie spełnia patriarchalnych standardów piękności sprawia, że jest trudniejsze do przyjęcia dla tych, którzy udają „zatroskanych”?
Na szczęście na każdego widza, który załamuje ręce z powodu aranżowanego moczu i erotycznego tańca, przypada ktoś, kto dzięki temu klipowi czuje się silniejszy. Jest on odważny, pogodny i innowatorski, a do tego stylowy, kampowy i z dużą dozą groteski. Rzadko widuje się, by osoba niebinarna o kobiecej ekspresji znalazła się w centrum aż takiego zainteresowania publicznego. Jak niezwykle mobilizująco działa widok queerowego erotyzmu, któremu nie towarzyszą wstyd lub opowieści o cierpieniu. Moja rada: jeśli teledysk ci się nie podoba, nie musisz go oglądać. Nikt nie zmusza do wchodzenia na YouTube’a. Lepiej wyjść na zewnątrz albo gdziekolwiek indziej.
*Sam Smith używa zaimków They/Them [przyp. red. Vogue.pl]
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.