- Nie miałam znajomości, nie pochodzę z bogatej rodziny, pierwszą kolekcję sfinansowałam ze swoich oszczędności – mówi Natalia Kopiszka. Ta inwestycja się opłaciła. Jej marka biżuterii KOPI zyskuje w Polsce na popularności. Jest także jedyną polską marką dostępną na platformie Urban Outfitters.
Projektujesz biżuterię, jednak nie jest to dziedzina, z którą byłaś związana od początku. Studiowałaś architekturę krajobrazu, następnie projektowanie ubioru na MSKPU. Dlaczego nie zdecydowałaś się realizować na tym polu?
Prawda jest taka, że tworzenie biżuterii było obecne w moim życiu już wcześniej. Jak każda dziewczynka, w dzieciństwie plotłam popularne niegdyś „warkoczykowe” bransoletki. Tworzyłam także inne mniejsze formy, jak broszki czy naszyjniki.
Zaskakujące jest jednak to, że gdybym nie studiowała architektury krajobrazu, nie robiłabym tego, co robię. Całego procesu projektowania nauczyłam się tak naprawdę na politechnice, pracując na programach graficznych.
Wolałam skupić się na jednej rzeczy i robić to dobrze, dlatego zrezygnowałam z dalszego projektowania ubrań. Skoro odbiorcy byli bardziej zainteresowani dodatkami, to dlaczego nie miałabym ich posłuchać?
Projektowanie mody było moim marzeniem oraz powodem, dla którego przeprowadziłam się do Warszawy. Obroniłam dyplom na MSKPU, dostałam się na pokaz dyplomowy, a następnie na Fashion Week w Łodzi. Równolegle tworzyłam już biżuterię i zaczęła się ona cieszyć tak dużym zainteresowaniem, że po prostu nie chciałam się rozdrabniać. Wolałam skupić się na jednej rzeczy i robić to dobrze, dlatego zrezygnowałam z dalszego projektowania ubrań. Skoro odbiorcy byli bardziej zainteresowani dodatkami, to dlaczego nie miałabym ich posłuchać?
Mimo że twoja biżuteria jest obecna na polskim rynku już jakiś czas, szeroka publiczność usłyszała o tobie w momencie, gdy projekty KOPI do sprzedaży wprowadziło Urban Outfitters. Jak doszło do tej współpracy? KOPI jest pierwszą polską marką dostępną na tej platformie.
Myślę, że mam w życiu sporo szczęścia, szczególnie do ludzi. Jakiś czas temu wystawiałam swoją kolekcję na targach w Gdańsku. W pewnym momencie podeszła do mnie dziewczyna, z pochodzenia Polka, która urodziła się w Chicago i przyjechała na jakiś czas do Polski. Wcześniej obserwowała mnie już na Instagramie. Okazało się, że swego czasu pracowała dla firmy PR-owej. Przygotowałam katalog oraz informacje o sobie i zaczęłyśmy je rozsyłać. Tak zaczęła się moja przygoda z rynkiem amerykańskim.
Prawda jest jednak taka, że w ogóle nie nastawiałam się na to, że ktokolwiek odpisze. I co? Okazało się, że jednak ktoś odpisał. I było to właśnie Urban Outfitters!
Jak, od czysto technicznej strony, wygląda współpraca z takim gigantem? Twoja marka nadal jest dość mała, więc na pewno tego typu inicjatywa stawia przed tobą sporo wyzwań.
Największym wyzwaniem jest dla mnie przede wszystkim biurokracja, wewnętrzny system kodowania, którym posługuje się Urban Outfitters, a przez który musiałam przebrnąć. To także język angielski, który – mimo że znam go bardzo dobrze – w wydaniu czystobiznesowym potrafi przysparzać kłopotów. No i typowo przyziemne sprawy, jak chociażby różnica czasowa.
System tak potężnej platformy jest bardzo skrupulatny, a każde, nawet najmniejsze opóźnienie w dostawie, wiąże się z karami finansowymi. Po tym, jak dałam radę z pierwszą dostawą, jestem już jednak spokojna.
A jeśli chodzi o zaplecze produkcyjne? Zakładam, że taki gigant jak Urban Outfitters składa zamówienie na znacznie większe ilości niż kontrahenci, z którymi współpracowałaś do tej pory.
To zamówienia liczone w setkach albo nawet tysiącach sztuk.
Myślę, że mam w życiu sporo szczęścia, szczególnie do ludzi
Na jaką skalę produkowałaś wcześniej?
Różnie. Z miesiąca na miesiąc było to coraz więcej egzemplarzy. Kiedyś zdarzało mi się domawiać konkretny model w zaledwie kilku sztukach.
W twoich projektach jest trochę geometrii, trochę zamiłowania do natury, odrobina stylu vintage. To odbicie twoich osobistych fascynacji czy raczej chłodna kalkulacja i rezultat obserwowania tego, co aktualnie jest najgorętsze na rynku?
Śledzę trendy i biorę pod uwagę to, co podoba się zarówno mnie, jak i innym, ale bardzo dużo poszukuję, szczególnie jeśli chodzi o formę. Nawet patrząc na jakąś rzeźbę, budynek czy nawet lampę, zastanawiam się, czy nie można przełożyć tego na biżuterię. Bardzo inspiruje mnie również moda vintage. Uwielbiam wyszukiwać perełki, mam też sporo rzeczy „z szafy mamy”, patrzę, jakie formy kolczyków czy klipsów były modne w minionych dekadach.
To skąd u ciebie tak wyraźna obecność anatomicznych elementów? Motywy oczu czy dłoni cieszą się chyba największą popularnością.
Na początku były dłonie, oczy pojawiły się troszkę później. Nie ukrywam, że inspirowałam się tu twórczością Elsy Schiaparelli, a konkretnie paskiem, który był rezultatem jej współpracy z Salvadorem Dalim. Pomimo tego, że pochodził z przełomu lat 20. i 30., wyglądał tak współcześnie! Zobaczyłam go w którymś z filmów dokumentalnych i od razu pomyślałam, że świetnie wyglądałby jako bransoletka.
Później rozszerzyłam koncept także o kolczyki i pierścionki. A to, że kolczyki-oczy są dwuczęściowe, też jest wynikiem przypadku – po otrzymaniu prototypu pomyślałam po prostu: „Dlaczego by nie stworzyć z rzęs osobnej części?”.
Ostatnio wzbogaciłaś ofertę KOPI o drobne akcesoria, między innymi spinki i apaszki. Planujesz bardziej zaznaczyć swoją obecność w branży dodatków czy to raczej jednorazowa przygoda?
Zdecydowanie chciałabym to „pociągnąć”. Co chwilę wprowadzam nowe wzory, jestem trochę takim „apaszkowym freakiem” – zajmują połowę mojej szafy. Dodatki są dla mnie bardzo ważne, także podczas kreowania własnego wizerunku: nie wychodzę z domu bez biżuterii, zawsze zawiążę coś wokół szyi. Starałam się jednak, aby akcesoria KOPI były bardziej biżuteryjne. Sama apaszka to dla mnie za mało, dlatego stworzyłam klamerki, które można wykorzystywać na wiele sposobów: możesz zrobić z nich naszyjnik albo opaskę.
Uwagę przykuwa nie tylko projektowana przez ciebie biżuteria, ale także sesje wizerunkowe. Czym jest dla ciebie sezonowa kampania? Czy to jedynie sposób zaprezentowania i wpłynięcia na sprzedaż produktu, czy dalszy ciąg historii, którą opowiadasz poprzez swoją markę?
Tworzenie kampanii to dla mnie przede wszystkim ogromną frajda. Bardzo się w tym spełniam, bo zawsze mam na nie jakiś konkretny pomysł, chcę, aby za każdym razem efekt był zupełnie inny niż poprzednio. Zazwyczaj sama kreuję wszystkie stylizacje, ale ostatnio poprosiłam o pomoc Kasię (Kas Kryst, projektantkę – przyp. red.). Jej kolekcja idealnie spajała się z tym, co chciałam pokazać. Znamy się już jakiś czas, przyjaźnimy, dlatego tym bardziej cieszę się, że to właśnie ona była częścią tego projektu.
Urban Outfitters to nie jedyna twoja współpraca – w zeszłym roku stworzyłaś kapsułową kolekcję dla Lui Store. Ty i Luiza Kubis, założycielka butiku, macie ze sobą dużo wspólnego: obie jesteście przed trzydziestką i prowadzicie bardzo dobrze prosperujące biznesy. Szybko znalazłyście wspólny język?
Poznałyśmy się zupełnie przypadkowo: Luiza przyszła kiedyś do butiku, w którym sprzedawałam biżuterię (o czym nie wiedziałam), ja z kolei odwiedziłam Lui Store krótko po jego otwarciu. Postanowiłam zostawić wizytówkę i okazało się, że jest ona w identycznym kolorze, co wizytówka Lui Store, którą wręczyła mi ekspedientka. Po zaledwie trzydziestu minutach Luiza napisała do mnie, mówiąc, że kojarzy moje projekty i wstępnie zaproponowała współpracę. Niedługo po tym spotkałyśmy się, poczułyśmy chemię i zaprojektowałyśmy całą kolekcję, która dostępna jest wyłącznie w butiku Lui.
Planujecie kolejne odsłony tego wspólnego projektu?
Mam nadzieję, że tak! Modele z pierwszej kolekcji są nadal dostępne w butiku i cieszą się sporym zainteresowanie.
Wiele osób mówi, że polski rynek mody jest trudny, hermetyczny i rzadko otwiera się na nowe nazwiska. Jakie były największe trudności, z jakimi ty musiałaś się zmierzyć?
Na początku robiłam wszystko sama, od czasu do czasu posiłkując się tylko podwykonawcami. W miarę rozwoju marki musiałam więc znaleźć pracownię, która zrealizuje wszystkie moje projekty – nie byłabym już w stanie wyprodukować samodzielnie tysiąca sztuk danego modelu.
Cały czas staram się inwestować w jakość i widzę, że jest ona zdecydowanie lepsza niż na początku. Do tego dochodzi kwestia zarządzania. Pilnuję wszystkiego sama, dopiero niedawno zatrudniłam asystentkę, która pomaga mi w wysyłaniu zamówień. Oprócz tego zajmuje się wszystkim w pojedynkę – od prowadzenia Instagrama, po kreację kampanii, a nawet robię retusz zdjęć.
Jeśli chodzi o sam rynek, to faktycznie dość ciężko jest się na nim przebić, ale jest to jak najbardziej wykonalne. Mnie pomogła systematyczność i media społecznościowe – dzięki Instagramowi poznałam mnóstwo osób. Trzeba po prostu ciężko pracować, nic samo się nie zrobi. Nigdy się nie poddałam, od początku wiedziałam, co chcę osiągnąć. Cały czas próbowałam.
Da się w Polsce zarobić na autorskiej marce biżuterii?
Ja nie narzekam. To jest moja jedyna praca i źródło dochodu. Niedługo otwieram autorski butik, więc widzę, że cały czas się rozwijam. Poza tym inwestuję, bo wierzę, że tylko wtedy mogę osiągnąć więcej.
największą satysfakcję i przyjemność sprawia mi, że coś, co zaprojektuję sobie gdzieś na kartce papieru w notesie, staje się później gotowym produktem, który inni noszą
Planujesz większą międzynarodową ekspansję?
Cały czas. Niedługo będę w Paryżu, Amsterdamie, do którego wysłałam właśnie pierwsze zamówienie. Moim głównym celem są jednak w tym momencie Stany, ale kto wie, może w przyszłości wezmę pod uwagę jeszcze inne kontynenty.
O twojej marce wiadomo coraz więcej, ale o tobie – niekoniecznie. Nie lubisz mówić o sobie?
Prawie nikt mnie o to nie pyta!
Naprawdę? Kim jest w takim razie Natalia Kopiszka?
Jestem dziewczyną przed trzydziestką, która spełnia swoje marzenia i wykonuje pracę, którą kocha. Uwielbiam sztukę, muzykę i kino. Spotykam się z przyjaciółmi przy każdej nadarzającej się okazji. Ale największą satysfakcję i przyjemność sprawia mi, że coś, co zaprojektuję sobie gdzieś na kartce papieru w notesie, staje się później gotowym produktem, który inni noszą.
Jaka jest twoja recepta na sukces?
Nie poddawać się. Stawiać sobie cele. Ja nie miałam żadnych znajomości, nie pochodzę z bogatej rodziny, pierwszą kolekcję sfinansowałam ze swoich oszczędności. Jeśli ktoś ma pomysł i jest uparty, to osiągnie sukces. Nie mówię, że jest to łatwa droga, bo nie jest. Szukanie wymówek nie jest jednak metodą na dotarcie do celu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej